DWA LATA TEMU
— Nie obchodzi mnie, co z nim zrobisz! To nawet nie jest mój bachor! — to były pierwsze słowa, jakie Mikołaj usłyszał po zdjęciu z uszu słuchawek. Zastygł w bezruchu, za wszelką cenę próbując nie wydać z siebie żadnego odgłosu. Wstrzymał nawet oddech. Był środek nocy, gdzieś między pierwszą a drugą, a on dobrze wiedział, że powinien dawno spać. Zwłaszcza dzisiaj, kiedy rodzice i tak byli na niego źli i nie chciał niepotrzebnie ściągać ich uwagi na siebie.
— Ale ty też go wychowujesz! — przez ścianę dało się słyszeć głos matki chłopaka. Pełen bezsilności.
— I bardzo żałuję tej decyzji. Coś jest z nim mocno nie tak! — Mikołaj zacisnął pięści, powstrzymując napływające mu do oczu zły. — Mogłem cię z nim odesłać do twojego kochasia. Aleksander ma moje geny i nie sprawia nam żadnych kłopotów.
Przez parę sekund trwała cisza, zakłócana jedynie przytłumionym komentarzem włączonego w telewizorze meczu, chyba piłki nożnej. Chłopak wbił wzrok w sufit. To nie był jego ojciec? Niemożliwe. Jeśli kiedykolwiek miałby oskarżać któreś z rodziców o nielojalność wobec drugiego, to w pierwszej kolejności pomyślały właśnie o nim.
— To nie jest jego wina! — odezwała się w końcu kobieta.
— A kogo? Jezusa? — do uszu Mikołaja dobiegł ironiczny głos ojca. — A nawet jeśli nie, to jest głupi. Powinien mieć własny rozum.
— Może któregoś z kolegów? Czemu zawsze oskarżasz właśnie jego? To nasz syn, powinniśmy go wspierać, nawet jeśli czasem ma głupie pomysły — w jej głosie jednak nie było słychać przekonania.
— To TWÓJ syn!
Zza ściany dało się słyszeć uderzenie czegoś, prawdopodobnie pilota, o podłogę, trzask drzwiami, a następnie kroki ojca kierującego się do sypialni lub łazienki.
Cóż, Mikołaj sam nie wiedział, kto zawinił. Wrócił dzisiaj rano z trzema innymi kolegami z wycieczki szkolnej, dwa dni przed jej zakończeniem. Rodzice zostali zmuszeni do odebrania swoich dzieci za karę za to, że już pierwszego wieczoru cała czwórka się upiła. I to nawet nie jednym piwem. Biedny Kacper nawet zwymiotował przed drzwiami do pokoju ich wychowawczyni.
Problem tkwił jednak w tym, że żaden z nich nie wziął na wycieczkę alkoholu. W żartach oczywiście pojawił się taki pomysł, ale wiedzieli, że skończyłoby się to tragicznie. Poza tym, kto sprzedałby grupce czternasto, może piętnastolatków wódkę?
Tamtego wieczoru grali w „nigdy, przenigdy”, ale zamiast alkoholu, nalewali do kubeczków zwykłą wodę. Znaczy, jako pomysłodawca, nalewał ją Mikołaj, a wszyscy w żartach udawali tylko, że piją wódkę. Bądźmy szczerzy, kto w tym wieku nie chciał być zabawny, wybierając sok jabłkowy zamiast pomarańczowego, bo „wygląda bardziej jak piwo”? Cóż, efekt placebo najwidoczniej zadziałał na nastolatków troszkę za mocno, bo wkrótce wszyscy czworo skończyli potężnie upici.
— Macie szczęście, że zaraz kończycie tę szkołę — usłyszeli od nadal wściekłej wychowawczyni następnego ranka, odbierani przez rodziców. Rzeczywiście, za nieco ponad tydzień zaczynały się wakacje, a po nich mieli już pójść do liceum.
Kilka minut później dało się słyszeć ciche otwieranie drzwi oraz czyjeś kroki. Na początku Mikołaj myślał, że ojciec postanowił wrócić, ale po chwili usłyszał z salonu głos brata.
— Nadal uważasz, że to nieprawda? — spytał, z niepewnością, ale i satysfakcją w głosie.
— A ty znowu zaczynasz? — matka nastolatków westchnęła zniecierpliwiona. — Czemu nie śpisz?
— A co, jeśli on nie kłamał w tamtym liście? Jeśli Mikołaj naprawdę jest… — nie dokończył, bo kobieta mu przerwała.
— Nie jest! Nie wierzę w te twoje bajki i ty też nie powinieneś, jesteś za stary. Nie będę nikogo wysyłać na żaden obóz przetrwania.
Mikołaj nie wytrzymał. Podniósł się z łóżka i pomaszerował do salonu. Oczy matki i brata skierowały się na niego.
— Kim jestem? — spytał. — I kto jest moim prawdziwym ojcem?
Na twarzy kobiety wymalowało się przerażenie. Nie miała pojęcia, że jej drugi syn również słyszał rozmowę.
— Ja ci to wszystko wytłumaczę, ale nie dzisiaj — spojrzała na niego błagalnym wzrokiem.
— Wiedziałeś? — tym razem zwrócił się do brata. Czuł się oszukany. — Wszyscy wiedzieliście, tylko nie ja?!
— Jakby nie czytał cudzej korespondencji, to by nie wiedział — matka chłopaków założyła ręce na piersi. — Byłam pijana, tak wyszło — wyszeptała po chwili ciszy, a do jej oczu napłynęły łzy.
Aleksander był wielkim fanem mitów greckich. Gdy miał piętnaście lat, przeczytał kilka mitów w ramach lektury szkolnej i od tego się zaczęło. Wkrótce pochłonął całą mitologię, Iliadę, Odyseję oraz wszystko inne z tym powiązane, co tylko udało mu się dostać. To było niemal oczywiste, że gdy szukając czegoś w szafce, znalazł list podpisany „Dionizos”, z ciekawości go przeczytał. Dowiedział się z niego, że Mikołaj jest synem boga greckiego, że przypomniało mu się o jego istnieniu oraz że istnieje specjalny obóz dla takich dzieciaków, na który Mikołaj ma zostać odesłany, jeśli „zaczną się dziać dziwne rzeczy lub zacznie sprawiać problemy”. Zostawił też adres.
Podświadomie wiedział, że to nie może być prawda, ale jednak mimo wszystko chciał, aby nią było. Pewnego razu, podczas jednego z jego mitologicznych wywodów, przypadkowo wygadał się ze znajomości treści listu. Jego matka od razu zaprzeczyła. Od tego czasu minęły trzy lata, a chłopak zamiast stwierdzić, że to rzeczywiście kłamstwo, coraz bardziej wierzył w prawdziwość treści listu. Nigdy nie spotkał na żywo żadnego herosa, ale sama myśl o tym, że gdzieś wśród nich żyją dzieci bogów, napawała go ekscytacją.
— Nadal uważam, że trzeba to sprawdzić — upierał się Aleksander. — Jeśli okaże się, że to nie jest prawda, najwyżej odwiedzimy ciotkę. Od kilku lat zaprasza nas do Nowego Jorku. A jeśli prawda, cóż, może Mikołaj zostanie oczyszczony z waszych zarzutów — zaśmiał się.
— Co mamy niby sprawdzać? W Ameryce? — nastolatek był przerażony.
— Aleksander czyta za dużo bajek i uważa, że umiesz zmieniać wodę w wino — wyjaśniła mama, tak naprawdę nic nie wyjaśniając. — Uroił sobie, że jesteś synem boga.
— Że Jezusem? — Mikołaj popatrzył na brata jak na idiotę. — Myślałem, że nie wierzysz.
— Synem Dionizosa — uśmiechnął się. Nie brzmiał przekonująco.
Rano Mikołaj uznał, że to wszystko musiało mu się przyśnić. Nie wierzył w żadne byty nadprzyrodzone. Żadnych bogów, czary ani duchy. Samą ich ideę uważał za niezwykle interesującą, ale wiedział, że to wszystko to tylko nieprawdziwe historyjki.
Rozmowa okazała się jednak prawdziwa, a już tydzień później całą trójką lądowali na nowojorskim lotnisku. Ojciec, a właściwie ojczym Mikołaja został w domu. Stwierdził, że nie chce mieć nic wspólnego ani z pochodzeniem chłopaka, ani z nielubianą ciotką Agathą.
— Gdzie my tak właściwie idziemy? — spytał piętnastolatek, gdy wchodzili na wysokie wzgórze. Wiedział, że jedzie na jakiś obóz, który ma trwać całe wakacje. Nie wróżyło to nic dobrego. Jakiś czas temu czytał o karnych obozach „nawracających” nastolatków w Ameryce. Rodzice zawozili na nie dziecko wbrew jego woli. Uczestnicy spali w szałasach w lesie, bez internetu, zasięgu, bieżącej wody, a często nawet świeżego jedzenia. Niektórzy podobno siedzieli tam nawet parę miesięcy, a kilka osób na takich obozach straciło życie. Nie brzmiało zachęcająco.
— Mam nadzieję, że dobrze trafiliśmy — westchnęła jego matka, nie odpowiadając na pytanie. Mikołaj tylko przewrócił oczami.
Gdy stanęli na szczycie wzniesienia, rozciągnęła się przed nimi duża, pusta dolina, w której rosły jedynie pojedyncze drzewa, a oddali dało się dostrzec brzeg morza.
— Mówiłam, że tu nic nie będzie — spojrzała na Aleksandra, który odwrócił się zmieszany.
Już mieli schodzić z powrotem na dół, ale Mikołaj nadal stał, obserwując dolinę. W przeciwieństwie do rodziny, oprócz lasu widział mnóstwo budynków, obiektów treningowych oraz ogromne pola chyba truskawek. Prawie jak małe miasteczko. Dostrzegł jeszcze jakichś ludzi, może innych uczestników obozu? Przez dłuższą chwilę obserwował, jak poruszają się po całym terenie doliny.
— Pomarańczowy, fuj — skomentował, zauważając, że każdy z nich nosi koszulkę w tym właśnie kolorze. Może to nie będą takie złe wakacje?
[1212 słów: Mikołaj otrzymuje 12 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz