TW: narkotyki, wykorzystywanie seksualne
Pierdolą ją już te wywiady.
Długo jej zajęło przyzwyczajenie się do tego, że to, co ludzie proponują, nie jest szkodliwe, że nie mają złych zamiarów. I dzisiaj cały progres z dawania fory innym zaliczył potężny upadek. Opuszczały ją siły odpowiedzialne za utrzymywanie tej niewzruszonej fasady, a psychika zachowywała się jak dziki kot w transporterze. Zaliczyła z 3 różne ataki paniki, każdy z innego powodu. Przypomniała sobie osłabnięcie, pierwsze chwile po rozbudzeniu się, przyspieszone bicie serca, słowotok, jego uważny wzrok, znaczy się, Evana nie słowotoku. Chyba wtedy stwierdził, że spacer to będzie dobra opcja. Francuskie zdania, labirynt miasta, światła, labirynt metafor i znaczeń, jakie z siebie wypluwał monsieur Ekler. Oparcie się o chropowatą powierzchnię ściany.
„Chyba było zepsute”. Alkohol. Zepsuty. Za głowę się złapie zaraz. Jasny chuj, co robi teraz na tej ławce? W cieniu jakiegoś karłowatego drzewka. Promienie słońca atakują jej twarz. Drzewko widocznie cierpiało też na niedostatek liści. Uszy jej pulsowały, jakby krew chciała wydostać się za wszelką cenę. Każdy dźwięk zostawiał bolesną rysę w głowie. Nie tylko one szturmowały — wraz z nim napływały wspomnienia jak krople z cieknącego kranu. Plusk. Czy gdzieś wychodzili? Chyba nie. Plusk. A może? Lampa uliczna migocze. Neon z „kebab 24/7”, intensywnie zielony, jakby chciał na siłę uspokajać. Plusk. Przeskakiwała szczeliny w chodniku, za wszelką cenę chcąc nie nadepnąć na nie, jak za dziecięcych czasów. Plusk. Evan był i w sumie jest chujem. Dlaczego? Czy on ma w ogóle coś do zaoferowania życiu oprócz stawiania kart z obrazkami dla średniowiecznych dzieci? Był jakiś wywiad. Niezobowiązujący. Plusk. Dym papierosów. Evan był studnią hedonizmu. Bez dna. Gdzieś poszli, na pewno. Czy boli ją głowa, bo poszli dobić się, czy już to wino złożyło? Czas zakręcić kurek kranu.
Próbowała wymacać cokolwiek, a czuła potężny opór w opuszkach palców, a po nim nastąpiło mrowienie. Otworzyła oczy. Rozejrzała się, mocno otępiona, a gdy zobaczyła twarz Francuza, przewróciła oczami. Zdecydowanie wolałaby obudzić się sama, na przykład w śmietniku. Towarzystwo szczurów czy spleśniałych kanapek byłoby milsze. Jeszcze patrzył się na nią intensywnie, bez żadnej skruchy, cholerny chuj.
— Obawiam się, że masz ośle uszy — Stwierdził z miną znawcy, który na zawodach napił się za dużo alkoholu, wywinął orła, zrzygał się na scenę i nic nie widziawszy strzelił ocenę tak o, przed publiką, a nuż trafiłby.
Dahlia szybko sprawdziła niezgrabnie palcami stan małżowin. Nawet gdyby mu nie wierzyła, sprawdziłaby i tak. To była jej rzeczywistość i to ona będzie się upewniać, nie jakaś wróżka z nadmiarem centymetrów. Wertykalnych. Nie czuła owłosienia, nie czuła wydłużenia, co podsumowała poirytowanym westchnieniem.
— Jesteś oszustem — Odpowiedziała, prawie warcząc. — Cała twoja praca to robienie ludzi w chuja.
— Oj, oj, nie tak negatywnie — Wychrypiał.
— Kurwa, oczywiście, że negatywnie! Babciom pewnie dolewasz naszprycowany alkohol i mają tarot życia. Przez to gówno myślałam, że umrę. Skurwysynu! — Teraz dopiero zmierzyła go wzrokiem. Koszula w paru miejscach była porozrywana, spodnie ujebane bliżej nieznaną substancją. Śmierdział jak gorzelnia podczas rosyjskiego festiwalu, jego aparycję mógłby symbolizować mokry patyk dryfujący w ściekach. Zauważył to skanowanie ubioru i się uśmiechnął jak kretyn.
— Podoba ci się moja sukienka? Oraz, przepraszam kurwa bardzo, to nie jest robienie ludzi w chuja. Jak najbardziej korzystam ze swoich umiejętności, dzięki którym szybuję nad umysłami ludzi, jak sowa z trzecim okiem. To naprawdę działa i to nie mój problem, orz-
— Pizdooka sroka i tyle. — Przerwała wystąpienie Evana, który nie miał problemu z wykrzesaniem z siebie całej swojej pewności siebie, pomimo ewidentnego… kaca? — I jaka sukienka? To jest twoim zdaniem sukienka?
Chyba nie powinna była tego powiedzieć, o tej sroce. Po raz pierwszy dostrzegła wyraźny grymas złości na twarzy… wróżka? Jak zwał tak zwał.
— Kurwa, to jest pomoc ludziom! Ja tu im na tacy podaję dosłownie to, czego chcą. Te babcie się cieszą, że mogą zobaczyć zmarłego męża, kochanka, psa, nie mi oceniać. Co ja mam, kurwa, robić, trzymać za rączkę dzieci z rakiem?
Zapadła cisza. Przerwa na ukojenie zmysłów, rozeznania się w terenie i zastanawiania się, co dalej. Evan pierwszy ją przerwał.
— Nie wiem, czy w tym momencie tak śnię, czy może jesteś jakąś iluzją zesłaną przez mojego starego, wybaczam ci. Bogowie chyba mnie pokarali. Bardzo. Nie planowałem absolutnie cię upić. W sumie nas. Ta cholerna butelka załatwiła nas oboje, orzeszku.
— Nie nazywaj mnie tak. — Odparła. Popatrzyła się przez moment w oczy tej kreatury, która mocno wierzyła w to, co mówi. Robienie burdy w tym momencie nie miało sensu, co nie zmienia faktu, że będzie zachowywać dystans do niego. Dystans o długości przeciętnego akweduktu.
Nie zauważyli nawet, jak w pewnym momencie słońce zniknęło, oddając przestrzeń nieba chmurom. Można było nieco rozciągnąć się na ławce, o ile ciśnienie bądź głowa na to pozwalały. San Francisco budziło się do życia, szum aut i głosy przechodniów wytrącały z równowagi takie wraki człowieka jak oni. Siedzieli znużeni życiem, wiatr momentami podrywał się, żeby zmierzwić im i tak poskręcane w nieładzie włosy. Scena ujęta niczym kadr z jakiegoś filmu, może Jarmusha, może Lyncha. Nie, bez przesady, scena z filmu amatora reżysera studiującego na którymś roku filmówki, który dostał się dzięki szczodremu dofinansowaniu uczelni przez tatusia. Na wprost tej osobliwej dwójki znajdował się szereg identycznych do porzygu domków oraz śmietniki, w które Dahlia wpatrywała się z niemalże utęsknieniem. Za nimi znalazł się, o dziwo, blok. Ten konkretny blok, w którym Evan uprawiał cokolwiek, co tam miał uprawiać ze starszymi paniami. Były dwie opcje: albo wybrali się długą podróż i nie mogli dotrzeć do mieszkania, albo wcale tak daleko nie wybyli i pokonało ich 200 metrów. Pierwsza opcja była mniej żałosna.
Czyżby tę drogę z randomowym facetem, który wyglądał i zachowywał się, jakby połknął kij, przebyła większość drogi oraz czasu? Więcej niż z kimkolwiek innym w ciągu tego roku? Realizacja uderzyła za mocno, zagryzła wargi w frustracji. Randomowy facet wstał jak gdyby nic. Zasygnalizował: nie pierwsze rodeo, nie pierwsze wino doprawione narkotykami, nie pierwsze wyglądanie jak zużyta szmata do podłogi. Poprawił nonszalancko podartą koszulę, jakby to miało coś zmienić. Heroska wstała, zmuszona brakiem chęci przyrośnięcia do ławki i chciała odejść. Zaświeciła się jej lampka pod czaszką.
Zostawiła tam torbę. Z drogocennymi rzeczami i bynajmniej nie miała na myśli długopisu czy notesu „kłusak alfa”. Tam miała pieniądze, o ile w ogóle jeszcze zostały, Miała tam zioła, które stanowiły jej skuteczną obronę przed potworami, o ile nie pomylili z innymi ziołami i nie wypalili. Rollercoaster w jej głowie nie zwalniał. Musi wytrzymać jeszcze pięć minut. Przesuwali się tak w ciszy, dopóki nie rozbrzmiewały głuche kroki na uszkodzonych przez lokatorów schodach do klatek schodowych. Momentami słyszała chrupnięcie płytek, jakby jęczały „proszę wezwać glazurnika!”. Proszę również wezwać policję do tego ćpuna, jęczała w głowie Dahlia.
Ćpun natomiast był zrelaksowany jak gdyby nic. Czy był nieświadomy tego, że może go obsmarować? Na komendzie, bo umówmy się, kto w tych czasach czyta te cholerne gazety. Gdyby miała Facebooka, to by tam miała używanie.
— Tak jak już mówiłem, ja tylko pomagam zagubionym duszyczkom w zrozumieniu siebie. Nie podaję moim klientom alkoholu, bo zaburza percepcję, zarówno moją, jak i ich. Oui oui, naprawdę nie wiem co mi wyszło z tym winem, na pewno było już zepsute. Pardon, to musiała być wadliwa partia. Mam naprawdę dobrą renomę, kilkadziesiąt pozytywnych opinii, ktoś nawet odnalazł swojego zaginionego kochanka w Indiach.
Przy drzwiach wejściowych do mieszkania szarmancko zaprosił ją do środka, ignorując ciszę z jej strony. Dalej był pod wpływem, bo przy okazji komentował coś o malowniczych żukach na ścianie. Dodał, że mrówki go strasznie wkurwiają.
— Zapraszam. Jak tam w ogóle twoje samopoczucie? Mogę wspomóc czymś, niekoniecznie alkoholem. Jak tam twoje orzeszki?
Po czym pochylił się nad nią, uśmiechając się. Jak figura barokowego świętego, nienaturalnej wielkości, wychylająca się do ludzi w nawie głównej kościoła, by przekazać im nowinę i podkreślić to gestem. Evan, ze zwisającym białym kosmykiem z burzy czarnej czupryny, podkreślił końcówkę swojej wypowiedzi bezczelnym złapaniem za pierś Dahlii.
Świat jakby zatrzymał się w miejscu. Nastąpiła gigantyczna implozja zebranej frustracji, czystej złości, wyładowana na Francuzie. Co zapamiętała dalej, to krew studzącą się na betonie. Cienkie strużki. Mężczyzna, który złapał się za nos i spojrzał na nią. Nie z grymasem złości, a raczej rozbawienia, że w ogóle dała się sprowokować.
— Très bien, Dahlio.
— Matuchno najdroższa! — Przerwał im donośny krzyk starszej pani. — Jezusie, biją dobrego człowieka! Policja!
Oboje odwrócili się do niej. Heroska otworzyła usta w szoku, nie wierząc, że właśnie zostaje posądzona o napaść. Drugi półbóg za to teatralnie wyjęczał ból, jakby był gotowy na tą główną rolę w teatrzyku. Uśmiechnął się szerzej, pewnie tylko ze względu na to, że nie musi odbywać teraz seansu i wygłaszać wielu wymówek, czemu akurat dzisiaj czuje się jak ścierwo.
────
[1404 słowa: Dahlia otrzymuje 14 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz