Ledwo uszli z życiem, a wciąż nie uczą się na błędach. Gdy usłyszała zgrzyt krzesełek dostawionych do stolika, wnętrzności się jej zacisnęły, a serce spadło. Do okrężnicy.
Arnar z energią golden retrievera coś szczebiotało o kawie, Lucien patrzył się na nią intensywnie. Na heroskę, nie potencjalną kawę. Intensywnie ciemne tęczówki, podkreślone niewyspaniem, dodawały do wszechobecnej aury paranoi. Cała scena by się nadała do jakiegoś kadru filmu o przygaszonej kolorystyce, gdyby nie usadowiony komicznie między nimi dywan. Został postawiony na sztorc, wiadomo, że w celu obserwowania go, żeby się nie zgubił (kolejny raz), ale już swoje przecierpiał i pochylał się nad stołem. Jak kołnierz płaszcza smutnego, starego, zdekapitowanego człowieka. Dahlia pomyślała o tym, że wsadziłaby mu jakąś fajkę w gębę tkaniny. Melancholijny staruszek z bawełny zafarbowanej błękitem kobaltowym, młody siwy chłopak nerwowo rozglądający się na boki, radosne dziecko w pstrokatej koszuli, z pstrokatą aparycją, pstrokatymi myślami zostali kukiełkami w teatrzyku dla niegrzecznych półboskich dzieci. Którego puentą jest „nie zbierajcie się w grupy, bo pożre was Meduza”.
Dahlia jest obserwatorem aktu pierwszego. Stek również jest obserwatorem, cichym, stygnącym, zasłaniającym się figlarnie sałatką. Jest nieco bardziej zarumieniony niż w jej guście, ale po wczorajszej pączkowej niespodziance nie chciała kusić losu.
— Udało się wam odzyskać dywan — Zmieniła nieco tor rozmowy.
— Taak, jest nawet całkiem nienaruszony! — Spojrzeli na rzeczony przedmiot z dumą, jak rodzice dziecka, które w porę sobie przypomniało o zasianiu rzeżuchy.
— Zastanawialiśmy się, czy wrócić tam w ogóle. Ale chyba już tyle pieniędzy poszło na niego, że konfrontacja z kolejnym potworem byłaby korzystniejsza. Zastanawialiśmy się też, czy… ekhem, żyjesz.
— Ja tam wierzyłem w ciebie od początku — Twarz Arnara Retrievera się rozpromieniła. Bardzo się cieszył ze spotkania, dawał to po sobie poznać, co tylko sprawiało, że Dahlia czuła się jak wrak człowieka.
Tak, wiele sytuacji mieli za sobą, tak, nieco się zżyli. To było problemem, dużego kalibru, nie po to uciekała. Ile razy już zrywała z kimś, dla samego utrzymania bezpieczeństwa, bo dana osoba miała ciekawe plany na życie, marzenia, pomysły, które naprawdę szkoda było przerwać nagłą śmiercią z rąk potwora. W jej oczach zakrawało to o egoizm. Już w głowie miała scenariusze typu „gdyby świnia zrobiła szarżę na nich”, „gdyby Gorgona akurat wbiła mocniej szpony”, gdyby, gdyby, gdyby. Jeszcze na dokładkę był Lucien, z którym dzieliła podobne obawy. Na jej twarzy pojawił się grymas. Miało, kurwa, skończyć się na kartach.
Arnar zauważyło skrzywienie oblicza.
— No jedz, jedz, pewnie już stygnie.
Bogowie, jeno odczytywanie subtelnych sygnałów było rozczulające. Wróciła do widelca i niespiesznie grzebała nożem w steku. Za to Lucien pochylił się nad stołem, bezczelnie ignorując akt jedzenia mięsa.
— Pytanie o Gorgonę było poważne. Skąd mamy wiedzieć, że nie zaatakuje? Że nie jest w pobliżu?
— Mówiłom ci, jest doświadczona. Nie byle kto wybiera dywan.
Między półbogiem a prawdą, nie przyszła tutaj przypadkowo. Starała się sobie wmówić, że tak od niechcenia przyszła akurat tutaj, w sąsiedztwie tego przybytku z pączkami. Pod latarnią najciemniej czy coś. A tak naprawdę liczyła na to, że zobaczy tę dwójkę względnie całą. Oczywiście, nie przemyślała tego, że oni dołączą się do niej, wykazując totalny brak PHP. Półboskiej Higieny Przeżycia. Możliwe, że za dużą ocenę im wystawiła.
Teatrzyk dalej się odgrywał.
— No okej Arnar, ale Gorgona to nie byle jaki przeciwnik. Nie wiem jak uważałoś na zajęciach z potworów…
— Na tych zajęciach najlepiej się wtedy grało w karty. Wtedy to były wymagania dla grupowego.
Lucien prychnął.
— Co innego? Po prostu nas wtedy uczyli, że to jedne z cięższych przeciwników, cymbale. Tylko naprawdę silni herosi od silnych boskich rodziców są w stanie ogarnąć temat, bez urazy — zwrócił się do Dahlii, kiwnęła głową w celu przekazania „none taken”, dalej żując obiad — I nie da się tak po prostu o zabić!
— No okej Lucien, ale ważne, że nikt nie zginął, jesteśmy cali i zdrowi, nic tylko się cieszyć!
— A czemu miałby zginąć?
— No nie wiem, różne rzeczy się dzieją. Gorgony syczą, świnie latają…
— Jaka świnia lata? Na bogów, Arn-
— Eee — Zapeszył się dzieciak Hermesa — No przecież nie takie, co są różowe i duże, duh. I nie trafiają w żadnych półbogów. Ani w fontanny. Mówię ci, nie ma czego się obawiać.
Ze zdenerwowanym śmiechem zamieszał w swojej kawie. Dzieciak Dionizosa wyglądał, jakby właśnie zobaczył kopnięcie szczeniaczka. Podenerwowany, patrzył spode łba, a to na Arnar, a to na córkę Demeter. Zacisnął usta. Z jej perspektywy zdecydowanie sam wyglądał jak szczeniaczek, wyczekujący odpowiedzi. Ciemny sweter z miękką fakturą dodawał tylko wrażenia. Technicznie herosi to takie kundelki do zgarnięcia z ulicy, takie porzucone. Obóz Herosów był takim jednym wielkim schroniskiem…
— Syn chyba za mocno w głowę dostał od Gorgony — Mruknęła, kończąc posiłek, w celu ratowania swojego partner in crime.
— Nie pierwszy i nie ostatni raz…
— Odpowiadając na twoje pytanie, po prostu zmyliłam ją. Trochę tego, trochę tamtego. Nie narzekam na benefity od matki. — Wytarła pieczołowicie twarz chusteczką. — I uspokój się. Widać, że się denerwujesz.
Obserwowali, jak od jakiegoś czasu z kieszeni wyłażą mu winorośle. Wyginały się, jak w konwulsjach, gdy podnosił za każdym razem ton. Przy okazji nabierały objętości. Dahlia skorzystała z zamieszania.
— Ja nie chcę nic mówić…
— Ale…? — Spojrzeli na nią w napięciu.
— Gdzie jest dywan?
Obrócili się jak jeden mąż. Gdyby to była kreskówka, już by się pojawiły linie symbolizujące brak dywanu. Zsynchronizowali się także w otwieraniu ust.
— No nieeeeee — jęknęło Arnar przeciągle, a Lucien rozejrzał się od razu, gorączkowo. Wręcz komicznie. Nagle jedno z nich zauważyło ruch z pierzei ulicy.
— Tam!
— Czemu on nam spierdala?!
Dywan podrygiwał, uciekając na… Małych nóżkach? Przywodził na myśl ministerstwo głupich kroków, bo balansował naprawdę koślawo. A to w lewo, a to w prawo, jak lody gibki.
Zerwali się na równe nogi. Prawie wywrócili krzesła po drodze, prawie potknęli się o doniczkę. Arnar prawie wpadło do kanalizacji, ze względu na otwarty właz. Brakowało tylko kolejnego efektu komediowego, jakim była gigantyczna szyba trzymana przez dwójkę robotników. Może jeszcze nadepnięcie na ogon kota?
Heroska została na swoim miejscu. Mruknęła pod nosem coś o debilach, zostawiając szczodry napiwek na stole, byleby pokryć koszty ich kaw. PHP, drodzy państwo, PHP. Długo się zastanawiała, czy użyć karpoi, czy jakiejś wytrzymałej roślinki, zdolnej do utrzymania wagi dywanu. Za każdym razem, gdy na niego patrzyła, góra kiwała na znak zgody. Czy to od wiatru, czy zrządzenia boskiego, nie zastanawiała się. Reasumując, oni biegli za karpoi dzielnie podtrzymującym dywan, a ona odchodziła w przeciwną stronę, przeciągając się. Procesowanie tego, co się w ogóle odjebało w ostatnich dniach, pewnie za niedługo uderzy ją znienacka, a nie bardzo chciała tego po sobie pokazać. Mimo wszystko uśmiechnęła się po raz pierwszy tego dnia.
Pytanie, czy na ten teatrzyk zostanie spuszczona kurtyna, czy jednak zaczną się kolejne akty.
────
1086 słów: Dahlia otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz