wtorek, 30 września 2025

Od Quinn CD Ash — „Ding-Dong! The Sphynx Is Dead"

Poprzednie opowiadanie

LATO

Słowa Ash były dla niego jak plaster na ranę, choć ostre i wypowiedziane z pełną powagą oraz pewnością siebie. I z jednej strony, Quinn chciał płakać na wspomnienie swoich poprzednich stworków, a z drugiej cieszyli się, że Ash wierzy w nich, że będą w stanie utrzymać Blastoisea przy życiu.
— No i zajebiście. Daj mu żreć, żebyśmy zaraz nie musieli wymyślać imienia dla kolejnego zwierzaka. Chociaż jak już jesteśmy przy pokemonowych imionach, to jestem za tym, żeby następny nazywał się Gengar. To jest, za te sto tysięcy lat, przez które Blastoise będzie sobie szczęśliwie żył w twojej kieszeni — parsknęli śmiechem, chowając urządzonko, które oczywiście czasem odwalało manianę przez kontakt z półbogami. — A potem pójdziemy utopić komuś łeb w kiblu. Na poprawę humoru. No i żeby uczcić to, że ten cholerny Labirynt znowu jest otwarty.
Oferta była kusząca, ba to był wręcz ich rytuał, zwyczaj, po którym zawsze mieli przerąbane i czyścili zaschnięte gówno ze ściany niemowlęcą szczoteczką do zębów. No, ewentualnie w Obozie Herosów zostali wyznaczeni do przerzucania ton końskiego gówna, żartując niczym gówniarze, którymi tak właściwie to byli, czy Chejron nie przychodzi tam czasem się odlać albo, nie daj bogowie, nasrać. Koncept dziki z pewnością będący w stanie zgorszyć niejedną osobę, jednak ta dwójka miała z tego ubaw po pachy.
— Hej, Ash… — mruknęli cicho, ledwie słyszalnie, niczym małe dziecko, które boi się zostać skrzyczane przez swoich rodziców.
— Tak? — Ash odwróciło głowę, spojrzenie miało wyjątkowo miękkie, jakby wyczekiwało jakiegoś głębszego wyznania. Coś niecodziennego.
Na moment Quinn zapomniało, co chcieli powiedzieć, głos uwiązł im w gardle, a myśli uciekły w liche pole. Zatonęły jak kamień rzucony w stronę stawu z cichym pluskiem. Jeszcze chwilę temu byli w stanie rzucić najgłupszym, najdziwniejszym żartem, rozmawiać normalnie a teraz? Język odmówił posłuszeństwa. Dłonie mimowolnie zaciskały się na materiale spodni, jakby ten drobny gest cudem miał przywrócić im zdrowy rozsądek.
— Po prostu tęskniłem.
Objęli ich ramieniem z głupawym śmiechem, może zbyt mocno, acz nadal uważali, żeby ich nie zdusić. Ash szybko wyrwało się z ich uścisku, uderzając legionistę pod żebra, nie mocno i by zrobić im krzywdę, a w geście przyjacielskiego przekomarzania się.


Wyjątkowo nikomu nie utopili głowy. Poruszenie przez otwarcie labiryntu było zbyt duże i wszędzie kręcili się ludzie, zamiast zająć się swoimi sprawami — zdecydowanie za duże ryzyko zostania złapanym a Quinn, będąc szczerym, nie było w nastroju, by zostać jeszcze ukaranym. Ashley dosyć zjebała im humor. Aresiątko nie oponowało, chociaż na ich twarzy zdawał się mignąć zawód, czego jednak dziecko kloacyny nie było w stu procentach pewne. Trawa przyjemnie łaskotała ich w skórę na karku, gdy tylko przeciągnęli się, ciesząc się chociaż odrobiną ciszy i spokoju, z dala od tego zgiełku i co ważniejsze — z dala od Ashley.
Quinn wiedziało, że nie powinno tak mówić na swoją drugą połówkę, jednak słowa Ash zmusiło ten tępy, durny mózg do myślenia. Jakby ktoś pociągnął za wajchę, otwierając tamę i pozwalając wodzie płynąć. Ashley była zastępstwem, czymś, co pomagało im uciszyć tęsknotę. A do tego była „pierdoloną pizdą” — cytując Keitha, który już zdążył wysłuchać epopei o związkowych rozterkach Quinn i miał dość po pięciu minutach. Powinni z nią zerwać, nie wiedzieli tylko, kiedy ani jak, to była właściwie prawda, że uczepili się jej w akcie desperacji i bojąc się, że zostanie sam, nie chcieli z nią zerwać. Teraz spojrzeli na tą sprawę trochę inaczej, bardziej na chłodno, bez tej głupiej desperacji i uczucia odrzucenia. Może jak pogada z Keithem, to narysują jej chuja na czole, jak będzie spała? Co prawda trochę bali się jej reakcji, że Ashley po rozstaniu odpierdoli palma i odstawi niezłą manianę. To był jednak problem na później, teraz chcieli po prostu oczyścić umysł ze wszystkich negatywnych myśli.
Quinn przewróciło się na brzuch, podpierając brodę na dłoniach a na ich twarzy gościł nonszalancki uśmieszek.
— Wiesz co? — Głos mieli spokojny, przepełniony czystym szczęściem, którego im brakowało. — Powinniśmy tobie też ogarnąć tamagotchi. Słyszałem, że niektóre można łączyć ze sobą. Blastoise mógłby pobawić się z Gengarem na przykład — zaproponowali. — Wiesz, jakby czasem znowu zamknęli ten jebany labirynt to byś za mną nie tęskniło — zaśmiali się pod nosem, wydając z się je wyolbrzymione ,,Auć" gdy Ash uderzyło ich w ramię; zupełnie tak, jakby nie chcieli przyznać, że brakowało im smrodu Quinn.
— Załatwisz mi tamagotchi? — choć Ash parsknęło śmiechem, to Quinn czuło, że taki prezent bardzo by się Aresiątku spodobał. No przecież, kto nie chciał mieć własnego stworka, który drze mordę co kilka godzin, że chce żreć, a jak się go nie nakarmi do umiera z głodu? — No dobra, niech ci będzie.
Ich głos brzmiał pobłażliwie, jakby właśnie zgadzali się na głupi pomysł jakiegoś dziecka.
— Załatwię ci nawet diabełki. Spodoba ci się. Takie małe gówno, proszek zawinięty w bibułkę a jak rzucisz komuś pod nogi to wybucha. Będziesz mogło rzucać tym w nieznośne bachory. — Ciemne oczy Ash zalśniły na wspomnienie o tym cudownym wynalazku. Aresiątko w zaciekawieniu przewróciło się na bok, układając głowę na przedramieniu. — Chociaż właściwie to nie ja, a Keith. Musisz go poznać, debil z niego, ale swój debil. Rysowaliśmy ostatnio chuje na ścianie. — Na wspomnienie tego parsknęli cichym śmiechem. Nie mówiąc już o tym flamingu, którego Keith namazał i który, o ironio, nadal widniał dumnie na ścianie.
— Kim jest Keith? — Ash zerkało na nich z uniesioną brwią i błyskiem w oczach, którego Quinn nie potrafiło odgadnąć.
— Jeden z nowych, jest in probatio. Co prawda brakuje mu piątej klepki i instynktu samozachowawczego, jednak raczej się polubicie. — Odpaliło lekko, przyglądając im się uważnie.
Może zbyt uważnie. Może zbyt długo. Zapewne, gdyby nie chrząknięcie Ash, które spłoszyło ich niczym światło karalucha, gapiliby się na Aresiątko jeszcze dłużej, z jeszcze większą ciekawością. Byli blisko, siebie i choć z początku nie przeszkadzało to Quinn, tak teraz było im dziwnie niekomfortowo. Nie odsunęli się, zamiast tego tylko przełknęli ślinę i przesunęli palcami po źdźbłach trawy, jakby to właśnie nimi musieli się zająć i to była najciekawsza, wręcz najważniejsza, rzecz na świecie.
— Więc… — zaczęli, zerkając nieśmiało kątem oka na kompana swojej niedoli. Było im teraz głupio znowu spojrzeć im w oczy. — Coś tam porabiało, jak się nie widzieliśmy, hm? Kto dostał od ciebie w mordę z rękojeści labrysa?
I choć ich głos brzmiał lekko, jakby pytali z odrobiną znużenia, tak jednak ich ciekawość była zupełnie czysta i szczera. Oczywiście, że nie chcieli się za chiny ludowe przyznać, że za tą łajzą tęsknili do tego stopnia, że aż ich to bolało potwornie, więc samo wolało zamknąć mordę, nim ten temat ugryzie ich w dupę w ramach odwetu. Tym bardziej że przez te wszystkie miesiące czuli się tak, jakby ktoś ich torturował zmuszając do słuchania jeżdżenia gwoździem po tablicy, czy innych paskudnych dźwięków. Uśmiechnęli się półgębkiem, jakby planowali obrzucić kogoś gównem choć głęboko, pod warstwą myśli, do których wracać teraz nie chcieli kryło się ,,Tęskniłem za tobą, durniu jeden". 

  Ash
──── 
[1106 słów: Quinn otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz