“Рукописи не горят
Tak brzmi jeden z najsłynniejszych cytatów w historii literatury. Opus magnum Michaiła Bułhakowa – Mistrz i Małgorzata. Małgorzata, ratując z ognia manuskrypt ukochanego, ocalając jego słowa, ratuje także samego Mistrza – jego tożsamość i dziedzictwo. Ale warto postawić pytanie: czy ten sam gest ocalenia zostałby uczyniony, gdyby to ona była autorką? Kto odważyłby się sięgnąć ręką w płomienie, by uratować kobiecy głos?”*
Nika zmarszczyła nos i kreśliła piórem po notesie tak prędko, że narzędzie kreślarskie niemal wykonywało slalom w jej dłoni. Chciała jak najprędzej przelać myśli na papier, nim znikną w odmętach jej umysłu, gdzieś między Baby shark a pastą o starym fanatyku wędkarstwa. Zmarszczyła brwi z niezadowoleniem, czując jak jej myśli ponownie odpływają na nieznane wody, a może nawet oceany gównianych rzeczy, które zapamiętała mimo woli. W tych wodach — czy raczej fekaliach czai się Scylla, gotowa pożreć jej literacki tekst, zupełnie jak Weronika konsumująca dzisiejszą porcję żelków truskawkowych z kwaśną posypką. Och bogowie, jak ona miała ochotę na te żelki! Nawet ambrozja i nektar nie dorównywały smakowi tych chemicznych potworków, które kupiła za kilka centów od wystraszonego dzieciaka z obozu. Zasadniczo, to prawie ukradła. Jednak mu zapłaciła! Była dobrą osobą! Nie czuła się jak Raskolnikow, stojący ponad prawem. Ona przynajmniej nie miała w dłoni siekiery, jedynie gladius, a to zasadnicza różnica!
— Cholera jasna, o czym to ja…? — mruknęła sama do siebie, usiłując przywrócić myśli na właściwy tor, jednak słońce mimo jesiennej pory grzało ją przyjemnie w plecy, a nad jeziorem obozowicze grali w piłkę. Stąd Nika nie za bardzo miała ochotę na powrót do pisania eseju. Właściwie wcale nie musiała tego robić, jednak czyniła to dla własnej przyjemności, czasami lubiła jakąś stymulację intelektualną, której nie zapewniali jej chłopcy, z którymi się spotykała. Uśmiechnęła się ironicznie i znów przyłożyła pióro do kartki, wtem jednak znów coś — a raczej ktoś postanowił przerwać jej dywagacje na temat kobiet w literaturze. Chłopiec. Jakże by inaczej. Przecież to zawsze mężczyźni wszystko psują.
Nika uniosła wzrok znad notesu wyraźnie poirytowana i wstała, otrzepując nieco brudne od farby i tuszu spodnie z piasku. Spojrzała na chłopca nieco niechętnie i uniosła brew, gdy ten zaczął mówić.
— Hejeczka, laleczko! — zabrzmiało nagle obok niej tak głośno i tak fałszywie wesoło, że dziewczyna niemal upuściła pióro prosto na kartki.
Oto zjawił się Niketas. We własnej osobie. W całej swojej niesławnej i niskiej okazałości: okulary zsuwające się z nosa, cwaniacki uśmieszek i energia człowieka, który od trzech dni nie spał, bo miał „ważniejsze rzeczy do ogarnięcia”.
— Siemaneczko, Werrr-onika! — przeciągnął „r” tak bardzo, że gdyby Dante żył, napisałby dla tego językowego męczennika osobny krąg piekła.
Wera uniosła brew z taką precyzją i pogardą, że spokojnie mogłaby startować w zawodach w olimpijskim „o chuj ci chodzi dziewczyno?”. Niketas, rzecz jasna, natychmiast ją skopiował. I to w sposób tak żałośnie nieudolny, że sam wypadł jak podróbka własnej karykatury, jakby Weronika zamówiła go z Temu.
— Coś się stało? — spytała chłodno, jakby nie była pewna, czy przypadkiem nie przybył właśnie, by sprzedać jej ubezpieczenie na życie. Uwierzcie, wykupiłaby je, bo gdyby miała go słuchać choćby chwilę dłużej, utopiłaby się w obozowym jeziorze.
— Ja tutaj w sprawie ogłoszenia, paniusiu. — Niketas wypiął pierś i teatralnie rozejrzał się wokół, jakby na pewno ktoś miał im robić zdjęcia. — Jestem… kwalifika… wykafalika… WYKWALIFIKOWANYM detektywem!
Pióro w dłoni Niki niemal się złamało.
— Wykwalifikowanym? Ty? — spytała i tym razem nawet nie próbowała ukrywać ironii. — A twoja specjalizacja to… co? Zgubione skarpetki i przemycanie zupek chińskich pod materacem? Czy może w bokserkach? Nie odpowiadaj.
Niketas odetchnął głęboko i obdarzył ją uśmiechem, który w jego mniemaniu był czarujący, a w rzeczywistości przypominał bardziej kota, który właśnie połknął świerszcza. Zaczynał jednak tracić cierpliwość, gdy grupowa Ateny go podpuszczała.
— To jak, jesteśmy partnerami? — samozwańczy detektyw wyciągnął do niej spoconą dłoń, a raczej rączkę.
Nika parsknęła śmiechem, choć bardziej z niedowierzania niż rozbawienia.
— Czy ty właśnie próbujesz mnie przekonać, żebym prowadziła z tobą śledztwo w sprawie porwanych maskotek? MOJE śledztwo?
— Tak. I żeby nie było: to ja będę głównym detektywem. Ty możesz być moim Watsonem.
Weronika uniosła drugi łuk brwiowy, bo pierwszy już się zmęczył.
— Ty naprawdę chcesz skończyć ze złamanym nosem, prawda? A uwierz mi, cukiereczku, potrafię złamać nos jak nikt inny… — zagroziła, po czym zgrzytnęła zębami. Czasami miała nieodparte wrażenie, że bogowie wystawiają jej cierpliwość na próbę zdecydowanie zbyt często, zważywszy na fakt, że nie miała jej wcale.
Niketas, niedoświadczony w czytaniu subtelnych rosyjskich sygnałów, wypiął pierś jeszcze mocniej i wyszczerzył zęby w triumfalnym uśmiechu.
— No, widzę, że się dogadaliśmy. Złoty duet: Niketas i Weronika. Albo raczej Weronika i Niketas, ale tylko alfabetycznie, bo w praktyce to ja prowadzę.
— A ja — ucięła, robiąc krok w jego stronę, tak że musiał zadrzeć głowę, żeby spojrzeć jej w oczy — prowadzę cię zaraz za ucho prosto do Chejrona, żeby cię nauczył manier. Albo sama się tym zajmę. Znasz taki program Super niania? Przydałby ci się karny jeżyk, gówniarzu.
Niketas już otworzył usta, żeby rzucić jakąś kolejną błyskotliwą ripostą (w jego mniemaniu), ale wtedy Nika zrobiła coś, czego absolutnie się nie spodziewał. Zamaszyście trzepnęła go notesem w czoło. Nie tak mocno, żeby go ogłuszyć, ale wystarczająco, żeby okulary zjechały mu na koniec nosa i żeby wyglądał jak karykatura samego siebie.
— Ej! — jęknął, próbując ratować swój autorytet (którego i tak nikt nigdy nie widział na oczy). — Przemoc wobec funkcjonariusza prawa!
— Funkcjonariusza…? — Nika zaśmiała się krótko, sucho, jakby właśnie usłyszała, że ktoś nazwał się Napoleonem. — Niketas, ty jesteś funkcjonariuszem co najwyżej własnej głupoty.
Chłopak odkaszlnął, podniósł okulary na nos i przyjął najbardziej obrażoną pozę, jaką znał.
— To był atak osobisty.
— To był atak humanitarny. Jeszcze chwila, a naprawdę uwierzyłbyś w te swoje brednie o wykwalifikowanym detektywie. — Złożyła notes z trzaskiem i wsunęła go pod pachę. — Więc jeśli naprawdę chcesz mi się przydać, przynieś mi paczkę żelków truskawkowych. Nieważne jak je zdobędziesz, jak dla mnie możesz nawet dokonać katabazy. Może wtedy rozważę twoją kandydaturę.
Niketas zmarszczył brwi, pocierając czoło.
— To szantaż.
— To rzeczywistość. — Nika odwróciła się, by wrócić na swoje miejsce przy jeziorze. — Przyzwyczaj się, chłopcze.
Zrobiła kilka kroków, zostawiając go samego, z ręką wciąż zawieszoną w geście, którym chciał ją powitać jako partnerkę. Stał tam chwilę, jak głupek, po czym warknął pod nosem:
— No dobra, żelki to nie problem… Ale Watsonem i tak nie będę.
*tekst once again jest mój, proszę nie krzyczeć lubię eseje jestem reinkarnacją Virginii Woolf gdyby brała leki loluś
1. Michaił Bułhakow, Мастер и Маргарита (Mistrz i Małgorzata), red. i przyp. Е. Л. Линецкой (Москва: Художественная литература, 1967), rozdz. 25.
Niketas?
────
[1024 słowa: Weronika otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz