środa, 24 września 2025

Od Filemona CD Raine — „Grzybiarze wcale nie są lepsi od Karyn"

Poprzednie opowiadanie

Przez parę chwil walczył ze sobą i chęcią rozłączenia się. Dzisiaj nasłuchał się już irytujących starszych pań, które wmawiały mu, że ten zaciągnięty kredyt na pięć nowych samochodów to pomyłka. Nie miał najmniejszej ochoty rozmawiać z kimś, kto brzmiał jak niepoważny dzieciak, chcący pożartować sobie ze zmęczonego pana na infolinii banku.
Westchnął. Policzył w głowie do pięciu, bo nie chciał ryzykować utraty pracy przez dowcipnisia.
— Nie udzielamy kredytów na grzyby.
Siedzący obok niego współpracownik prychnął pod nosem. Filemon nerwowo poprawił okulary. Chciał zachować jak największą powagę.
— Ani na inne… rośliny, o których pomyślisz — dodał dla pewności.
Po drugiej stronie słuchawki usłyszał szuranie, potem wzdychanie, a następnie szept, którego nie rozumiał i chyba nie chciał zrozumieć. Obawiał się, że rozmawia z wyjątkowo niestabilną osobą.
— A wie może pan skąd… można wziąć pieniądze?
Westchnął. Chyba po raz czwarty w ciągu tej krótkiej rozmowy, a licznik na ekranie komputera nie dobijał nawet dwóch minut.
— Wiesz, jeśli myślisz, że to zabawne, to się grubo mylisz — wypalił w końcu. — Idź do pracy. Tam może znajdziesz pieniądze.
— Ale…!
Nie pozwolił rozmówcy dokończyć zdania, po prostu się rozłączając. Przez parę sekund wsłuchiwał się w ciszę, a potem odłożył słuchawki i wstał. Kolega, siedzący obok rzucił mężczyznę współczujące spojrzenie, ale nic nie powiedział, będąc już przyzwyczajonym do nieprzewidywalnych wybuchów Filemona.
W pokoju socjalnym zaparzył sobie czarnej kawy. Bez cukru, bez mleka. Czerń wyglądała aż przerażająco w białym firmowym kubeczku.
— Dzień dobry, tutaj infolinia banku… no, wiadomo jakiego. — Odstawił na biurko kubek. — W czym mogę pomóc?
— Co do tych grzybów, to…
— Nie masz przyjaciół? — warknął. — Zajmij się czymś. Pomóż mamie ugotować obiad.
Rozłączył się tak samo szybko, jak podczas rozmów z krzyczącymi mężczyznami, domagającymi się zniżek na kredyty lub podczas tłumaczenia starym babom, że nikt nie wykradnie ich danych, kiedy złożą wniosek o wydanie nowej karty kredytowej.
— Kurwa, kredyt na grzyby — prychnął do siebie. — Kredyt na grzyby.
— Co? — Siedzącemu obok współpracownikowi przestało już być do śmiechu. Ze szczerym współczuciem i zmartwieniem patrzył na Filemona, kiedy ten zirytowany pocierał palcami oczy. — Kredyt na grzyby?
— Wyobraź sobie — zamieszał łyżeczką w obrzydliwie czarnej kawie — że gówniarzeria potrafi zadzwonić z byle gównem jak właśnie z kredytem na grzyby. Jak mam, kurwa, udzielić kredytu na grzyby?
— Może tej osobie chodziło o pożyczkę?
— Ile kosztuje jedna pieczarka, co, Carell? Pięć centów?
— Nie, no, jeśli założymy, że jedna pieczarka…
— Ach, zamknij się. — Odwrócił się plecami do kolegi i wziął łyka kawy. Poczuł kąsającą w język gorycz.

 
Filemon w tej pracy widział już wiele scen wyjętych rodem z najgorszych komedii. Ale to, że zobaczył rano młodzieńca kłócącego się z ducha winną pracownicą banku o grzyby, przerosło jego najśmielsze oczekiwania.
Młodsza kobieta próbowała wytłumaczyć chłopakowi, że nie znajdzie tutaj, czego szuka, ale ten upierał się na swoim, tłumacząc, jak rozmnażają się grzyby i że nie wolno wyrywać grzybów z korzeniami, bo można uszkodzić grzybnie.
— Co tutaj się dzieje? — zapytał sprzątaczki. Kobieta z wyraźnym skonsternowaniem spojrzała najpierw na Filemona, a potem na chłopca pokazującego atlas grzybów pani w okienku.
— A, widzisz, jakiś dzieciak przyszedł i gada o grzybach. — Wzruszyła ramionami. — A co u ciebie? Wyspałeś się?
— Wszystko w porządku. — Uśmiechnął się bardziej z grzeczności niż pozytywnych uczuć, bo zdecydowanie nie czuł się szczęśliwy, patrząc na niemożliwie głośnego gówniarza.
Skinął do pani sprzątaczki i udał się w stronę okienka. Młodzieniaszek był na tyle zaabsorbowanymi grzybami, że nawet nie poczuł, jak ktoś delikatnie kładzie dłoń na jego ramieniu i zaciska na nim palce. Zorientował się, dopiero kiedy Filemon odezwał się jakże znużonym głosem:
— To ty jesteś tym śmieszkiem od grzybów?
— Och! — Podskoczył w miejscu. Zamknął atlas grzybów, a siedząca za okienkiem dobra koleżanka Filemona uśmiechnęła się do mężczyzny z wdzięcznością. — Czyli… mogę wziąć ten kredyt, prawda? Niech mnie pan posłucha!
Zaczął przystępować z nogi na nogę jak zniecierpliwiony dzieciak przed budką z lodami. Oczy miał duże, wyraźnie rozszerzone i… przyszedł tutaj w krótkich spodenkach. Filemon dla pewności obejrzał się na siebie, spojrzał na pogodę za oknem, a potem wrócił spojrzeniem na gołe nogi chłopaka.
— Nie bawią mnie te żarty, rozumiesz? — Spróbował pociągnąć młodzieniaszka ku dzwiom wyjściowych, ale ten miał zadziwiająco dużo siły i zdołał się zaprzeć. — Jeśli stąd nie wyjdziesz, to zadzwonię na policję. Obiecuję ci to.
— Proszę mi pozwolić wytłumaczyć!
— Wyciągnę zaraz telefon.
— Ktoś wyrzucił moje ukochane grzyby! — krzyknął. Inni klienci spojrzeli w ich stronę, szepnęli coś między sobą, a Filemon próbował nie umrzeć z żenady. W końcu to on musiał zajmować się jakimś niestabilnym grzybiarzem, który ubzdurał sobie kredyty na grzyby i nawet osobiście zjawił się w siedzibie banku!
— Nie masz pięciu centów na pieczarkę?
— Pieczarki nie kosztują pięciu centów.
To samo wczoraj powiedział mu cholerny pan Martin Carell.
— Jeśli udzielę ci pożyczki, to przestaniesz tutaj przychodzić? — zapytał ze zrezygnowaniem. Nie śniło mu się przepychanie albo – co gorsza – szarpanie, z tym jegomościem. Mógłby sobie porozciągać nową koszulę, a bardzo tego nie chciał.
— Naprawdę mogę dostać kredyt na grzyby? — Rozpromienił się nagle.
— Podejdź po prostu do pani w okienku i powiedz, że chcesz pożyczkę. Nie wspominaj nic o grzybach. Ani słowa o grzybach.
— Dziękuję!
Poleciał do okienka, do tej samej pani, co wcześniej, a Filemon ulotnił się tak szybko, jak tylko mógł. By nie patrzeć znowu w te oczy szaleńca.
W swoim biurze nie powiedział ani słowa do towarzyszącego mu kolegi, ani nawet do starszej pani, która lubiła przychodzić do niego z kawą. Unikał tematu grzybów, co było ciężkie, zważywszy na fakt, że Martin był straszną męską plotkarą i nie potrafił zapomnieć o wczorajszej rozmowie.
Potem jeszcze zadzwonił do niego Chase i to był moment kulminacyjnym, w którym Filemon przestał panować nad narastającą złością. Wstał, przeszkadzał się po pokoju socjalnym i zrobił sobie kawę z trzech łyżeczek czarnej smoły. Wypił to prawie jednym dyszkiem, ignorując niebywale gorącą ciecz. I dopiero wtedy wrócił do pracy.
— Mam dla pana pieczarki. — Wieczorem zaczepił go ten sam młodzieniaszek, który rano robił raban o grzyby. I ten sam, który dzwonił na infolinie w celu wzięcia kredytu na ów rośliny. — To w podziękowaniu za pomoc. Udało mi się wziąć pożyczkę.
— Pieczarki — powtórzył, jakby był głuchy i nie usłyszał, co do niego powiedziano. — Tak, świetnie. Pieczarki.
— Mogę przynieść też inne grzyby. Kurki, borowiki… może jakieś muchomory, ale tego nie należy jeść. O, a może gołąbki?
Westchnął. Tak po prostu powoli wypuścił powietrze z płuc i ze zrezygnowaniem spojrzał już w mniej szaleńcze oczy rozmówcy.
— Nienawidzę grzybów. — Zrobił krok do przodu w celu wyminięcia grzybiarza, ale kiedy zobaczył zrozpaczony wzrok, cofnął się i wyrwał mu z rąk reklamówkę z pieczarkami. — Nie wracaj tu już więcej — prychnął i poszedł po swój rower, by wrócić do mieszkania jak stary cep z workiem grzybów.

pieczarko?
────
[1083 słowa: Filemon otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz