Izan wyrwał się z uścisku Vergila, poprawił pogniecioną koszulkę i warknął coś o „głupim pretorze", bo było to jego ulubione wyzwisko, które notorycznie kierował w stronę mężczyzny.
Vergil starał się nie zwracać uwagi na Izana, a Izan zajmował się sobą, jednocześnie obrażając mijanych emerytowanych legionistów. Każdy z osobna był dla niego ofermą, bo siebie stawiał ponad wszystkich ludzi (w końcu był ambasadorem).
Koloseum nie trudno było nie zauważyć — budowla znajdowała się blisko Forum Romanum, miejsca, do którego Izan chciał zajrzeć w pierwszej kolejności. Wciąż uważał, że to właśnie tam dowiedziałby się czegoś więcej; ale współpracował chwilowo z Vergilem, który kierował się tym, co przeczytał w ogłoszeniu stworzonym przez dzieciaka.
Weszli do środka, Izan rzucił komuś, żeby szybciej sprzątał, zapominając, że kiedyś tak klęczał na tej twardej ziemi z wiadrem wypełnionym brudną wodą i gąbką, która nadawała się już dawno do śmieci.
— No i co? — Obejrzał się, ale nigdzie nie zauważył żadnego fioletowego ducha. — Niczego tutaj nie ma.
Vergil westchnął.
— Dopiero tutaj przyszliśmy. — Poszedł w swoją stronę, sprawdzając, czy poszukiwany nieżywy dzieciak nie kryje się przypadkiem gdzieś w trudnodostępnym miejscu.
Izan poszedł za pretorem, jak grzeczny piesek, gadając coś pod nosem, czego Vergil nawet nie zdołałby usłyszeć (albo słyszał, tylko ignorował, ciężko było stwierdzić).
— Śmieszne, że nawet głupiego ducha nie potrafisz znaleźć — zaśmiał się, patrząc na kręcącego się Vergila. — Taki z ciebie zajebisty pretor.
— Okej, Izan, mógłbyś pomóc.
Mężczyzna skrzyżował ręce na piersi i uśmiechnął się wyniośle.
— Nie ma mowy. — Wyszczerzył się jeszcze szerzej, odsłaniając zęby, myśląc, że wygląda przy tym groźniej, a tylko robił z siebie większego głupka. — To ty jesteś pretorem.
Vergil najprawdopodobniej odliczył w głowie do pięciu, bo przez krótką chwilę nic nie mówił, nawet nie spojrzał na towarzysza. Gdyby wziął ze sobą jakiś notes, to zacząłby notować ile razy Izan nazwał go „głupim pretorem" albo ile razy w ogóle wspomniał coś o „byciu pretorem".
Z Koloseum wyszli z pustymi rękoma. Izan nie zamykał jadaczki, a Vergilowi zaczynała puchnąć już głowa.
Dopiero obchodząc kamienną budowlę, Izan zwrócił uwagę na fioletową postać, siedzącą przy krzewie z malinami. I w pierwszej kolejności, zamiast zwrócić uwagę na fakt, że był to (najprawdopodobniej, jeśli nie na pewno!) zaginiony lar, to zastanawiał się, co robi krzew owocowy przy Koloseum.
Vergil zacisnął boleśnie dłoń na ramieniu ambasadora i pociągnął w swoją stronę, próbując usilnie pokazać, by się skupił. Izan wyrwał się z uścisku, fuknął parę niemiłych słów i kiedy odwrócił w końcu głowę, to… lar zniknął.
— Gdzie on? — zdziwił się, jakby wcale nie było to jego winą, że przegapili okazję na złapanie zaginionego ducha. — Był tutaj przed chwilą. Przy tych malinach! — Wskazał na krzew, ale Vergil już dawno przestał słuchać mężczyzny.
— Jeśli poszedł w tamtą stronę… — mruknął do siebie, w zamyśleniu wpatrując się w parę smutnych domków i drogę, prowadzącą na Forum Romanum. — Tam powinniśmy go znaleźć.
Poszedł pierwszy, zostawiając Izana w tyle. Niezbyt interesowało go, kiedy ambasador zauważy jego nagłe zniknięcie, ale wolał tę sprawę załatwić najszyciej, jak się dało; bo oznaczało to mniej czasu spędzonego z Izanem, kurwa, Kingiem.
— Mówiłem, że powinniśmy najpierw popytać tutaj! — krzyczał wściekle Izan, kiedy weszli w tłum weteranów. Jeden z nich pomachał ambasadorowi, na co ten nagle się rozpromienił tak, jak dziecko na widok sklepiku z lodami.
Ludzie zaczęli ustępować im drogi w momencie, kiedy zauważyli Vergila. Fioletowa peleryna delikatnie powiewała na wietrze; inni wzdychali z podziwu, kiedy widzieli samego pretora w Nowym Rzymie, a Izan tylko prychał z pogardą. Teraz jeszcze bardziej prychał, będąc świadkiem rozstępującego się tłumu przed Vergilem.
— Zajmę się tym — powiedział, chociaż Vergil już go nie słyszał; pretor odszedł parę metrów od swojego cudownego towarzysza, by popytać ludzi siedzących na ławce. Izana znów otoczył tłum ludzi.
Prychnął do siebie, po czym splunął na chodnik prosto pod swoje nogi. Ktoś na niego krzywo spojrzał i syknął: „fuj, gościu, zachowuj się!", na co Izan odpowiedział przekleństwami i groźnie uniesioną dłonią zaciśniętą w pięść. Przechodzeń machnął ręką i odszedł, ignorując zaczepki Izana, bo ambasador nie chciał tak łatwo odpuścić.
Do swojej sprawy (swojej, bo wciąż uważał, że było to JEGO śledztwo) wrócił, dopiero kiedy tamten mężczyzna zniknął za budynkami.
— Hej — zaczepił młodego chłopaka, na oko dwudziestolatka, który musiał niedawno zejść ze służby. — Widziałeś gdzieś takiego fioletowego dzieciaka?
— Fioletowego dzieciaka? — Uśmiechnął się niezręcznie. Izan zacisnął dłoń na jego ramieniu i wpatrywał się mu w oczy, tak, jakby właśnie miał zaraz przeprowadzić egzekucję. — Masz na myśli… lara?
— Srala, czy jak ich tam nazywają. — Puścił chłopaka na krótki moment. — To widziałeś, czy nie?
— Całkiem dużo ich tutaj jest — odpowiedział ostrożnie. Skrzywiony wyraz twarzy Izana wcale nie pomagał, wręcz przeciwnie, stresował go jeszcze bardziej. — Mógłbyś mi go bardziej opisać? To na pewno pomoże.
Izan westchnął. Jeszcze czego? Może frytki do tego?
— No, jest mały. To dziecior. Chyba lubi maliny, bo widziałem go ostatnio przy krzewie z malinami. — Wzruszył ramionami. — No to? Mów lepiej, bo nie mam czasu. Wiesz, która jest godzina?
— Czternasta?
— Nie pyskuj mi tutaj! — warknął. — Gadaj, czy widziałeś tego martwego smarkacza?!
— Nie widziałem! — krzyknął, wystraszony. Twarz chłopaka pobladła.
Izan uniósł pięść.
— Widziałeś na pewno! Gadaj! — Złapał młodego weterana i nim potrząsnął. — Gdzie jest ten pierdolony slar?!
Młodzieniec zatrząsł się ze strachu, niemalże skulił w sobie, a Izan nad nim wisiał, grożąc pięścią. Scena rodem ze szkolnego kibla, gdzie banda chłopów napada na jednego, słabszego i próbuje wyłudzić od niego śniadaniówkę z jedną kanapką.
— Izan.
Ambasador Marsa westchnął. Vergil nie powinien się w to mieszać. Rozmawiał w końcu z kimś innym.
— Słucham cię, głupi pretorze? — Nawet nie posilił się, by odwrócić głowę w stronę Vergila. Młody weteran prawie zemdlał ze strachu, widząc, że jeszcze w okolicy przebywał sam pretor. — Jestem w trakcie rozmowy.
Vergil wiedział, że nie była to zwykła rozmowa. Wiedział też, że Izan mógłby użyć siły, gdyby ten młody chłopak nie zaczął zaraz zmyślać, że tak, rzeczywiście widział zaginionego lara; dlatego musiał zainterweniować, zanim byłoby za późno.
Izan o dziwo odpuścił, zostawiając chłopaka i pozwalając mu uciec.
— Dlaczego się zawsze wpierdalasz?
Vergil westchnął, tak samo głęboko, kiedy maszerowali w stronę Nowego Rzymu i tak samo nerwowo, gdy próbowali coś znaleźć w Koloseum. Być może kończyła mu się cierpliwość, a Izan teraz testował limity pretora.
— Siłą niczego nie załatwisz.
— W przeciwieństwie do ciebie, ja nie jestem pizdą. — Wyszczerzył się. — Jestem pewien, że coś wiedział, a przez ciebie straciliśmy trop.
— Nic nie wiedział.
— Co ty możesz wiedzieć? — Machnął lekceważąco ręką. — Nic nie umiesz zrobić. Nic nie umiesz załatwić. Nawet głupiego srala nie potrafisz znaleźć. Martwego dzieciaka — zaczął swój marudny wywód. Po raz setny w ciągu tego miesiąca. — Złóżmy się. Jeśli znajdę tego lara szybciej, niż ty, to przyznasz się publicznie, że jesteś beznadziejnym pretorem! A jeśli przegram… no, ja nigdy nie przegrywam. Brzmi chyba fair?
7 minut w niebie robimy?
────
[1096 słów: Izan otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz