„I może jeszcze kawkę do tego?” — dodaje Niketas, ale już w myślach, żegnając Weronikę pogardliwym spojrzeniem zza okularów (tak po prostu sobie odeszła?). Uśmiech spełza z jego twarzy, bo jak tu się uśmiechać w sytuacji, gdy ktoś… każe przynieść sobie żelki? Jakby mu się to tak po prostu… należało? Ale, co ważniejsze: truskawkowe żelki? Naprawdę? Niketas trochę żałuje, że nie wziął ze sobą plecaka, w którym, zawinięte w ozdobny papier prezentowy, leżą fiolki pełne truskawkowego półboskiego energetyka i tylko czekają na opchnięcie ich wszystkim dookoła. Mógłby trochę pokręcić, że przecież to prawie jak żelki, smak przecież dokładnie ten sam, doda sobie trochę żelatyny i proszę, gotowe, mamy żelki. Po chwili zastanowienia stwierdza, że, patrząc na Weronikę, mógłby pożegnać się z jakimkolwiek zarobkiem.
Przeklina dziewczynę w duchu (śmiała go UDERZYĆ swoim NOTESEM), gdy przemierza Obóz, na pewno nie w intencji odnalezienia tych całych żelków. Wystarczy, że kiwa na Elliota (dwa razy, bo najpierw go nie zauważa), a zaspany chłopiec niemrawo do niego podbiega. Ledwo zdobywając się na trucht, który przy jego opadających ze zmęczenia powiekach, wygląda trochę jak lunatykowanie. Chyba pora znowu zachęcić go do wypróbowania jakichś leków.
— Znajdź dla mnie truskawkowe żelki — nakazuje mu Niketas i zanim zdąży dostrzec zdezorientowanie na twarzy Elliota, klepie go po ramieniu i pędzi dalej. Oby chłopiec uwinął się z tym szybko, chociaż… może jednak powinien poprosić o to Raphaëla? Nie, bez przesady, Francuza?
Dzięki kolejnemu szybkiemu okrążeniu po okolicy znajduje też Ulfa, ale wolałby nie powierzać mu tego zadania… Niketas zaciska wargi, i tak podchodzi do brata.
— Słuchaj — szepcze konspiracyjnie, co Ulf odbiera jako: „musisz coś dla mnie zrobić i tym razem też ci za to nie zapłacę, więc nawet nie pytaj”. — Znajdź dla mnie Carillę i powiedz jej, że ma zrobić coś, żeby… no, żeby nikt nie brał tego zgłoszenia o pluszakach, rozumiesz?
— Ale… masz na myśli…? — Zdezorientowany Ulf marszczy brwi.
— Niech coś tam powie, będzie podkładać nogę każdemu, kto będzie chciał przeczytać ogłoszenie, ściągnie tę karteluszkę z tablicy, naprawdę, cokolwiek. Ona sobie poradzi, ty się już tym nie martw. Po prostu jej przekaż.
Ulf kiwa głową, próbując zapamiętać wszystkie instrukcje Niketasa. Pewnie wolałby usłyszeć: „stań się milczącym złodziejem, który pokrzyżuje plany Weroniki”, niż musieć z kimś porozmawiać. Gdy Niketas wreszcie ma za sobą odgrywanie wspaniałego dowódcy, dociera do niego, jak niespodziewanie trudno ratuje się honor Hermesiątek, gdy najwyraźniej cały Obóz uważa, że oni wcale honoru nie mają. Pstryknąłby palcami na kogoś z jedenastki, żeby ono załatwiło to za niego, ale przecież ma się jakąś powinność względem swoich praco- rodzeństwa i… innych mieszkańców domku Hermesa. Odpowiedzialność za zbiór dziwaków, właśnie to powinien powiedzieć. Jego dziwaków, którzy chyba nie zdawali sobie sprawy z tego, jak bardzo się dla nich poświęca.
— Proszę. — Przeżywanie kryzysu psychicznego w zaciszu domku jedenastego przerywa mu Raphaël z truskawkowymi żelkami w dłoni. — Myślałem, że nie lubisz truskawek — mówi tak, jakby już wszyscy w domku nie przyzwyczaili się do dziwacznych sposobów Niketasa na radzenie sobie z problemami.
— Upodobania się zmieniają. — Grupowy puszcza mu oczko, zsunąwszy okulary na czubek nosa. — A co z Elliotem?
— Myślał, że jak znowu spojrzy ci w oczy, to zmusisz go do pójścia na jakiś trening. Czy tam kajaki.
Niketas wzdycha głęboko, jak wzdycha ojciec dziecka, które nie jest dokładnie takie, jakie sobie wyobraził, że będzie. Macha na to ręką, na razie. Elliot może jeszcze parę dni poczuć się bezpieczny, porobić te swoje zdjęcia, a potem… no, na przykład jego aparat znajdzie się w schowku na broń. Z niewiadomego powodu.
Opakowanie żelków o najgorszym smaku z możliwych nieprzyjemnie gryzie go w dłoń, gdy ściska je trochę za mocno (osobiście, Niketas poprosiłby kogoś o takie o smaku coli, bo kto normalny chce jeść truskawki w Obozie, gdzie one są dodatkiem do każdego śniadania i kolacji, dzieciom Demeter wielkie dzięki?). Rozluźnia się dopiero wtedy, gdy na horyzoncie pojawia się Weronika. Powinność grupowego, powtarza sobie, przywołując na twarz swój wyćwiczony przed lustrem uśmieszek, przygotowany na okazje, gdy naprawdę nie ma humoru. Gdy podchodzi na tyle blisko, że powinien już się przywitać, do jego uszu docierają mamrotane słowa… „szyszka jest w szczudłach”? Albo coś takiego? W każdym razie Nika wydaje się prowadzić ze sobą coś na kształt pospiesznego monologu. Niechętnie jej go przerywa, wołając radośnie:
— Wercia! Hello!
Oraz racząc ją dostojnym ukłonem. Wymachuje przy tym paczką żelków tuż przed jej nosem, dziewczyna zostaje zmuszona do gwałtownego odsunięcia się. Gdy Niketas się prostuje, wyciąga do niej słodycze już kompletnie normalnym gestem i z kompletnie normalnym uśmiechem.
— Zaczynasz się czegoś uczyć — stwierdza Weronika z ironicznym uśmieszkiem na twarzy, którego chłopiec zaczyna nienawidzić. Przygląda się opakowaniu żelków, jakby nagle miała z niego wylecieć chmara szarańczy, albo w ogóle wszystkie Plagi Egipskie. Nawet gdyby Niketas powiedział, że naprawdę nie wstrzyknął tam żadnej trucizny (a szkoda, że nie pomyślał o tym wcześniej), to pewnie by mu w to nie uwierzyła. Własna analiza tego cholernego opakowania jest dla niej ważniejsza niż jakiekolwiek jego słowa. — Chociaż… mogłeś uwinąć się trochę szyb… — Usta zamyka jej żelazny uścisk Niketasa na paczce (już zaczyna go od tego boleć dłoń, ale nie podda się tak łatwo). Mimo że Weronika odruchowo nią szarpie, chłopiec nie puszcza.
— Należy się pięć dolarów, paniusiu — mówi spokojnie, cały czas z uśmiechem przyklejonym do twarzy. — Po pierwsze: za moją fatygę. Po drugie: za wynajęcie mnie. Po trzecie: za fatygę moich podwładnych. Po czwarte i ostatnie: za produkt — wylicza, dumny z siebie, że udało mu się wymyślić tak długą listę na poczekaniu. — Wiesz, doliczyłem ci dodatkowo podatek, którego nie masz w cenie produktu. Poza tym powinienem ci jeszcze dodać do tego czas spędzony na wykonywaniu zlecenia oraz ilość przebytych metrów, żeby zdobyć te żelki — dodaje, a jego uśmiech robi się coraz szerszy. Nawet jeśli Weronika odmówi zapłaty… to przynajmniej zostanie mu satysfakcja z tego, że nie dostała upragnionego przysmaku.
Chłopiec nie jest pewien, czy Nika mierzy go teraz bardziej zszokowanym, czy wściekłym spojrzeniem. Przez chwilę stoją w milczeniu, Niketas krzyżuje ramiona na piersi i niecierpliwie tupie nogą, gdy dziewczyna zaprzestaje prób wyrwania mu słodyczy z pięści.
— To nie było tak, że miałeś zasłużyć sobie na bycie moim asystentem w MOIM śledztwie? — Zamiast odpowiedzi, Niketas otrzymuje… to. Chciałby ją pogłaskać po głowie, powiedzieć: „Tak, tak, twoje śledztwo, twoje, kochanieńka”, ale zamiast tego po prostu uśmiecha się jeszcze szerzej. — Naprawdę, powinieneś nauczyć się szanować starszych, chłopcze.
— Laleczko — zaczyna Niketas tonem nauczyciela, który bierze sobie za obowiązek zganić ucznia w najbardziej protekcjonalny sposób. — Coś ci się chyba pomyliło. Jeśli mnie uszy nie mylą, to paniusia sama wywiesiła ogłoszenie, że potrzebuje kogoś do pomocy, więc jestem! Do pomocy! A czy widzisz może, księżniczko, jakichś innych chętnych?
— Nie, ale nie powinieneś myśleć, że jesteś centrum wszechświata — prycha Weronika. — Z pewnością znajdę o wiele bardziej zaangażowanych i bardziej chętnych do współpracy kandydatów.
— Mówisz? — sceptyczne pytanie Niketasa zawisa między nimi, powodując niekomfortową ciszę. Przerywa ją po paru nudnych sekundach: — To pięć dolców się należy, serio mówię.
────
[1129 słów: Niketas otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz