wtorek, 30 września 2025

Od Kuźmy CD Ricky'ego — „I was thinking… maybe you and I should partner up?"

Poprzednie opowiadanie

Kuźma z istnym przerażeniem wpatruje się w fioletowy sos, a trzeba wiedzieć, że na jej twarzy bardzo rzadko można dostrzec strach. Nigdy nie spodziewała się, że ktokolwiek kiedykolwiek podsunie jej pod nos paluszki rybne obficie polane fioletowym sosem, który wyglądał równie apetycznie co te wszystkie wybuchające roztwory chemiczne, a swego czasu naoglądała się ich sporo w podręcznikach do chemii. Oczywiście, czasem ktoś rzucił, że ale by zjadł taki rad czy polon, ale Kuźma… raczej nie widziała w nich nic więcej, niż truciznę. Coś, co po dotknięciu jej języka obróci się w skwierczący dym, a wraz z nim zacznie skwierczeć również wnętrze ust Kuźmy. Poza tym, oprócz wyglądania jak napromieniowany gulasz, sos… wygląda jak napromieniowany gulasz i chyba nic nie może być od tego gorsze. Drobne kawałki grzybów wybijają się z gęstej mazi, to wszystko powoli spływa po wyraźnie niedopieczonych (a w innych miejscach zwęglonych) paluszkach rybnych, tworzy kałużę na wyszczerbionym talerzu i ogólnie wygląda jak niejadalne… coś.
— To wygląda obrzydliwie — wypala Kuźma. Nie potrafi oderwać wzroku od jedzenia(?), uznając je za zagrożenie dla swojego życia (takie rzeczy lepiej jest mieć cały czas na oku), więc nie widzi natychmiastowego smutku, który pojawia się na twarzy Ricky'ego. — W sensie, wiesz, mogłeś użyć jakichś barwników, bo to… bo to wygląda jak farba, no. Jak farba wygląda — mamrocze dziewczynka, bojąc się nawet dźgnąć paluszki końcówką widelca. Zresztą, obawia się, że widelec mógłby spłonąć w kontakcie z sosem grzybowym. Metalowy widelec.
— Aha — smutno mamrocze Ricky. — Czyli radzisz mi, żebym…?
— Popracuj może nad estetyką, wiesz, eee… — Kuźma nie do końca wie, co mówi, ale coś wyczuwa, że zaraz jej przyjaźń z Rickym może się spektakularnie skończyć (niekoniecznie spektakularnie, raczej bardzo smutno i o wiele smutniej dla chłopca, niż dla niej). Skoro chce dostać konstruktywną krytykę, no to ją dostanie. — W restauracjach zawsze posypują, no nie wiem, serem jakimś. Kiełkami. Orzechami. No i kolor jest… ohydny. TO nie wygląda na jadalne, typie.
— Jest jadalne! — wykrzykuje Ricky. Parę kropel sosu powoli stacza się z talerza, spada na podłogę z bardzo cichym pluśnięciem. Wokół małej plamki powstają przebarwienia. Obydwoje patrzą w dół, na ciemniejsze miejsce w panelach. — Chyba. Chyba jest jadalne. Zmieniam zdanie. Nie, ale przecież testowałem…
— Na czym? Chyba nie na sobie, nie?
— A na kim innym! — dumnie odpowiada Ricky, kładąc upapraną fioletową mazią dłoń na sercu. — Jako że nie mam żadnych małych, dużych też nie, zwierząt, to…
— Jesteś skończonym idiotą — stwierdza Kuźma.
Dziewczynka łapie Ricky'ego za nadgarstek (bo to miejsce względnie nieubrudzone żadną mazią) i ciągnie go w stronę wyjścia z baraku, zupełnie jak on wcześniej wyszarpał ją z jadalni (wciąż wspomina swoją biedną kanapkę z nutellą). Kuźma marszczy brwi i przybiera najbardziej surowy wyraz twarzy, jaki jest w stanie przybrać czternastolatka i nagle na obozowych drogach tworzy się korytarz, po którym ona, Ricky i talerz pełen neonowofioletowego sosu i utopionych paluszków rybnych mogą w spokoju przejść. Legioniści wzdrygają się i patrzą na nią z niechęcią, odsuwając się od Kuźmy prawdopodobnie trochę ze względu na uczucie niepokoju, jakie w nich wywołuje (chociaż zazwyczaj w takich wypadkach ludzie podświadomie wolą znajdować się trochę dalej od niej), a trochę przez Ricky'ego, który próbuje poczęstować każdą mijaną osobę paluszkiem rybnym. Najpewniej z drugiego powodu nie muszą martwić się o przepychanie się przez tłum złożony z fioletowych koszulek.
— Dzień dobry! — krzyczy Kuźma, gdy wreszcie dotarli do ambulatorium.
— Przestań mnie w końcu ignorować! — fuka Ricky, który próbował jej coś przekazać przez całą drogę. Dziewczynka, zamiast "przestać go w końcu ignorować", panoszy się po pomieszczeniu w poszukiwaniu jakiegoś lekarza lub kogokolwiek kompetentnego do sprawdzenia, czy z wnętrznościami Ricky'ego wszystko okej. — Przecież wcześniej zawsze mnie słuchałaś!
— Elianne?! — woła Kuźma, kompletnie nie zwracając uwagi na kolegę.
— Taaaaaaaaaak? — Dziewczyna wyjeżdża zza jednej z zasłon na obrotowym krześle. Przechyla się przez oparcie, żeby lepiej zobaczyć gości.
— Paluszka rybnego? Zrobiłem wyśmienity sos grzybowy! — W Rickym budzi się postawa faceta reklamującego najbardziej kiczowaty produkt, jaki człowiek może sobie wyobrazić. Kuźma prawie przyznaje, że całkiem nieźle sprawia się w tej roli.
— Yy. Nie lubię grzybów? — łagodnie odmawia Elianne z niepewnym uśmiechem.
— Znowu masz koguta — zwraca jej uwagę Kuźma i wskazuje na jej głowę. — Tam z tyłu, przy lewym war…
— Ale to nie smakuje jak grzyby, to jest kompletnie nowe odczucie smakowe, którego nigdzie indziej nie będziesz w stanie doświadczyć…
— No, tak, tam, musisz trochę… wiesz, chyba będziesz musiała to rozpleść całe…
— Nie prosiłam się o takie komentarze…
— A do tego dodaje wspaniałego posmaku tymże paluszkom, które zostały zrobione z najlepszej jakości ryb w… w Morzu… Jakiegoś Koloru Na Pewno.
— Nie lubię też paluszków rybnych.
— Powinnaś częściej używać szczotki, tak mi się coś wydaje…
— Co tu się dzieje?
Wszyscy milkną, ich głowy zwracają się do naczelnej lekarki – Cheryl. Stoi w swoich crocsach (ma na nich przypinki z tabletkami i strzykawkami) na środku ambulatorium, dłonie gniewnie opiera na biodrach, patrząc na trójkę dzieciaków jak matka na swoje nieporadne pociechy. Pociechy, dla których właśnie szykuje reprymendę, na razie tylko w myślach, bo nawet do końca nie wie, co przeskrobały. Swój wzrok skupia na Elianne, najwyraźniej chcąc, żeby to ona odpowiedziała. Albo spodziewając się, że to ona odpowie najbardziej rzeczowo i bez kłamstw.
— Przyszli tutaj i zaczęli…
— On zjadł jakieś dziwne grzyby z lasu i przyszliśmy tutaj na płukanie żołądka — wcina się jej w słowo Kuźma, wskazując na Ricky'ego. Perfidnie, palcem wskazującym. Chłopiec przyciska dłoń do piersi, z szoku otwiera usta, dotkliwie urażony.
— Wcale nie! Żadne płukanie żołądka! Ja się czuję wyśmienicie! — zapiera się, a Kuźma posyła mu bardzo zirytowane spojrzenie, od którego Ricky'ego przechodzą dreszcze. Zwala to na przeciąg (którego nie ma), bo nie uważa Kuźmy za straszną osobę. Tym bardziej osobę, która samym spojrzeniem wywołuje u kogoś drżenie.
— To w końcu je zjadłeś czy ich nie zjadłeś? — pyta Cheryl, skupiając się bardziej na talerzu w dłoniach chłopca niż na nim samym. — I co to jest?
— To jest, droga centurionko, mój nowy, powiedzmy, wynalazek kulinarny. Nowatorskie odkrycie. Użyłem do tego grzybów gatunku… yyy… no, jakaś łacińska nazwa, one mi zawsze wypadają z głowy… — Ricky mierzwi włosy, patrzy w sufit, wygląda przez okno, liczy swoje sznurówki, aż wreszcie kończy niepewnie: — Devilomicus smacznikos?
— Mogę? — Cheryl wyciąga dłonie po talerz, a Ricky ochoczo jej go podaje, pewnie przekonany, że dziewczyna ma zamiar spróbować tego kulinarnego ewenementu. — Wygląda… ciekawie.
— Chciałaś powiedzieć: wygląda jak maź stworzona przez trzylatka z plasteliny i farbek akrylowych, na widok której człowiek czuje śniadanie w gardle? — podpowiada Kuźma. Z kompletnie poważną miną, bez cienia uśmiechu. Ricky chichocze rozbawiony i klepie ją po plecach.
— Niezłe! — chwali ją, ale Kuźma nie jest z tego jakoś szczególnie zadowolona. — Najlepiej smakują właśnie z paluszkami rybnymi, słowo!
— Czyli ich próbowałeś? — powtarza Cheryl po raz trzeci, przyglądając się talerzowi spod różnych kątów.
Kuźma wbija spojrzenie w Ricky'ego, w myślach grożąc mu, że jeżeli się nie przyzna, to przez następne parę dni będzie zsyłać na niego koszmary o okropnych ciemnych jaskiniach, w których zjada pierwsze lepsze znalezione na ziemi grzyby. Potem będzie wybuchał w samotności i mroku, nieświadomy nawet, że wybucha. Nie, słaby koncept. Będzie świadomy, że wybucha, żeby dodać temu wszystkiemu grozy.

Ricky?
────
[1153 słowa: Kuźma otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz