środa, 24 września 2025

Od Raine do Filemona — „Grzybiarze wcale nie są lepsi od Karyn"

Swoje poranki Raine zaczyna zawsze dawno ustaloną rutyną, która powoli wykształcała się już w Obozie. Tuż po przebudzeniu przeciąga się leniwie, po czym praktycznie od razu dzwoni do Arlo, żeby opowiedzieć im swój sen, a jeżeli akurat go nie pamięta, to wymyśla jakiś na poczekaniu, żeby nie przerwać zwyczaju. To, że jego przyjaciel wydaje się nie do końca kontaktować (bo czasem Raine nieopatrznie zdarza się go obudzić), raczej nie przeszkadza grzybiarzowi – Arlo i tak zawsze jest jakieś takie ospałe, więc po co się przejmować drobiazgami? Po tym rzuca telefonem na drugi koniec pokoju, bo zazwyczaj przez cały dzień używa go tylko do wykonania tego jednego połączenia, do którego czasem dołącza szybka wieczorna rozmowa w akompaniamencie mycia zębów (wtedy Raine opowiada Arlo, jaki sen chciałby mieć tej nocy). Gdy Raine schodzi z łóżka, zawsze potyka się o porzucony na podłodze atlas grzybów, którego nigdy nie kładzie w innym miejscu, bo jeśli się o niego codziennie nie potyka, zapomina, gdzie go odłożył. Następnie sprawdza swoją grzybnię w łazience i…
Staje osłupiały, bo grzybni nie ma. Patrzy w pusty kąt kafelkowej podłogi, gdzie jeszcze wczoraj leżała jego piękna, mała hodowla w reklamówce z Walmartu. Rozgląda się po łazience w konsternacji, bo nie ma szans, że grzybnia wstała i wyszła, albo lepiej: wyskoczyła przez okno. Szczurów tutaj raczej nie ma, a nawet, jakby były, to co im po takiej grzybni? Czy szczury jedzą grzyby? Raine nigdy się nad tym tak naprawdę nie zastanawiał, ale w każdym razie: szczurów nie mają w mieszkaniu, więc nawet jeśli jedzą grzyby, to nie zjadły tych grzybów.
— Aster! — Krzyk Raine mógłby w tym momencie obudzić również jego sąsiadów, nie tylko brata. Wparowuje do jego pokoju, drzwi trzaskają o ścianę z donośnym hukiem (już dawno ich klamka wyryła w niej spore wgłębienie, które Raine sukcesywnie powiększa mniej więcej dwa razy w tygodniu). Chłopak niemrawo podnosi głowę z poduszki, przyzwyczajony do podobnych pobudek niemal każdego ranka, bo a to skończyło się mleko, a to Aster nie wyczyścił po sobie tostera, albo, nie dajcie bogowie, zjadł wszystkie piękne pieczarki, z którymi Raine nie potrafiło się rozstać (nazywało je swoimi dziećmi, choć Aster własnoręcznie kupił je poprzedniego dnia). — Gdzie są moje grzyby? — pyta Raine, oskarżycielsko celując w brata palcem.
— Które? — Rzeczowe pytanie trochę miesza w głowie Raine, bo jak to które? On dobrze wie, które!
— Te, które zabrałeś.
— Skąd?
— Z łazienki zabrałeś.
Aster zaciska usta i przeczesuje włosy, ale nie zawstydzony czy zmieszany – on nie wie co powiedzieć, bo rodzeństwo już zaczęło go irytować. O szóstej rano. Najtragiczniejsza rzecz, która może przydarzyć się biednemu dwudziestojednolatkowi, którego marzeniem było samotne mieszkanie z dala od swojej rodziny. Z dala od grzybów, prześladujących go przez zdecydowanie za dużo lat, jak na przeciętnego Amerykanina. Jak widać, Aster poniósł sromotną porażkę, myśląc, że od Raine można się uwolnić.
— Słuchaj, ja nie mam nic przeciwko tym twoim suszonym, marynowanym, świeżym i jakimkolwiek innym grzybom, dopóki są w lodówce. Albo w słoikach, albo w twoim pokoju, albo po prostu gdziekolwiek — Raine otwiera usta, żeby wyrazić sprzeciw, bo "gdziekolwiek" to bardzo pojemne określenie, ale Aster powstrzymuje go stanowczym ruchem dłoni — ale nie w łazience, cholera jasna. Ja się tam myję, nie będę się myć obok… nawet nie wiem, co tam było. Nowe życie już powstawało.
— Żadne nowe życie! Tam mają najlepszy klimat. W sensie, przestrzeń do rozwoju.
— One śmierdziały jak chory na dżumę, Raine.
— Nie, one śmierdziały jak grzyby. Gdzie one są?
— Nie ma ich.
Raine zamiera w bezruchu, wpatruje się w Aster z półotwartymi ustami. Na jego twarzy rysuje się jasne pytanie: "Ale jak to: nie ma?". Aster wzrusza ramionami, kompletnie nieprzejęty rozpaczą Raine, która zaczyna wychodzić na wierzch w postaci zbierających się w jego oczach łzach.
— Jesteś okropny! — wrzeszczy zbyt głośno jak na leniwy, poniedziałkowy poranek, gdy ich sąsiedzi próbują powoli wysączyć gorącą kawę i zagryźć ją słodką bułeczką.
Raine wychodzi z pokoju, trzaskając drzwiami, a Aster próbuje się nie zaśmiać. Z jednej strony, sytuacja jest niesamowicie śmieszna, z drugiej – chłopak nie może wyjść z podziwu, jak dziecinnie zachowuje się jego rodzeństwo i jak nic nie zmieniło się, od kiedy odbywali podobne kłótnie w Obozie. Ale naprawdę, grzybnia w plastikowej reklamówce w kącie łazienki? W Obozie Raine miało jeszcze jakąś klasę i wymówkę, że te grzyby są do jakichś naukowych badań. Poza tym, mieszkało u Hermesa, a tam dzieją się dziwne rzeczy (i, ku swojej rozpaczy, mieszkał tam też Aster)
Zrozpaczony, Raine chwyta telefon, choć wszyscy zawsze ostrzegali go, że nie powinien korzystać z niego zbyt często. Tylko jakie to ma znaczenie, gdy właśnie jego brat dokonał mordu na jego dzieciach? No właśnie. Nie ma żadnego. Raine przy okazji postanawia jeszcze wziąć ze sobą portfel, żeby odnaleźć w nim całkowite pustki i wybiega z mieszkania, nie zamykając za sobą drzwi. Chyba nawet nie wziął kluczy, ale mniejsza o to. Ma ważniejsze sprawy do załatwienia.
Raine szybko dopada gęsia skórka, gdy przemierza ulice w stroju niekoniecznie adekwatnym do pogody, która rankiem zawsze jest niższa niż popołudniami, poza tym, przecież mają zimę, więc średnia temperatura spadła z dwudziestu do trzynastu stopni. Krótkie spodenki i bose stopy w crocsach nie pomagają, a jego ochrona od porannego chłodu zwyczajnie nie istnieje. Nie ma pieniędzy, tata prześle mu kieszonkowe nie wiadomo kiedy, więc zostaje mu ostatnia deska ratunku. Biorąc głębokie wdechy, które mają na celu powstrzymać płacz, Raine wystukuje numer infolinii banku, do którego chyba zarejestrował ich Aster.
— Halo? Witam na infolinii… no, chyba wiesz, gdzie dzwonisz — odzywa się bardzo znudzony głos ze słuchawki.
— Chciałbym wziąć kredyt — powiadamia go Raine, możliwie jak najbardziej poważnym tonem.
— Co?
— Chciałbym wziąć kredyt — powtarza Raine, tym razem głośniej.
— Gdzie ty jesteś? — Głos w telefonie zmienił się ze znudzonego w zirytowany. — Wieje ci w słuchawkę, młokosie.
— Na ulicy, ale nieważne. Chciałbym wziąć kredyt na…
— Wiesz, po co stworzono budki telefoniczne? — Po chwili milczenia zdenerwowany głos kontynuuje: — Żeby ci wiatr nie wiał w jadaczkę i żebym rozumiał, co ty do mnie szwargoczesz.
Piiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiik.
Raine staje za załomem budynku (tylko w jego głowie wiatr tutaj jest lżejszy) i wykręca numer ponownie.
— No, halo? Tutaj infolinia. Banku. Do którego dzwonisz. — Raine słyszy znowu ten sam głos i nie wierzy w swoje szczęście.
— Ja chciałbym — Raine wydaje się, że słyszy ciche: "znowu" — wziąć kredyt.
— Na co? Na labubu?
— Na grzyby.

kredyt na labubu
────
[1027 słów: Raine otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz