czwartek, 31 lipca 2025

Od Atlasa CD Arisu — „Jak sprzątnąć kogoś w 3 sekundy”

Poprzednie opowiadanie

ZIMA

Jeśli Atlas miał być szczery, to Cherry zareagowała dużo lepiej, niż się tego spodziewał.
To znaczy, jego poprzeczka leżała bardzo nisko: to, że jego plan był iście chujowy, przyszło mu do głowy dopiero wtedy, kiedy już go zdążył wykonać. Spodziewał się, że jego głowa potoczy się po polu targowym w Nowym Rzymie, jeśli prędzej Arisu nie włoży mu miotły w dupę tak, żeby wyszła gardłem. Tymczasem rozpętał coś, co najlepiej mu wychodziło: chaos.
Cherry i reszta centurionów była zbyt zajęta naprawianiem tego, co sam rozjebał, żeby zwrócić na niego większą uwagę. Chociaż cały Obóz Jupiter był zbudowany na kawałku gwoździa i gumce recepturce, to legioniści działali jak sprawnie naoliwiona maszyna. Prędko wszystkie dzieciaki Wulkana zostały rozdysponowane do naprawiania szkód wyrządzonych w kanalizacjach. Dziecko Kloacyny z Czwartej Kohorty próbowało równocześnie pomóc w naprawach rur i odwadnianiu połowy obozu.
A kiedy zostali zaprowadzeni przed osąd pretora Vergila, ciągnięci za uszy jak niegrzeczne dzieci, ten tylko jęknął, powiedział: „ja pierdolę, sam nie wiem, niech dzieci Wulkana podejmą decyzję co z nimi zrobić” niczym prawdziwie szlachetnie urodzony lider, a Cherry radośnie dorzuciła do tego, że mają się nauczyć współpracować.
W ten właśnie sposób następnego dnia, kiedy już dzieci Wulkana rozprawiły się z większością uszczelek i pod każdą dziurą ustawiono wiadro, tak, że trzeba było nieustannie patrzeć pod nogi, żeby się nie potknąć, Arisu i Atlas znowu zostali na siebie skazani. Albo raczej to Arisu była skazana na Atlasa: on i tak był w zbyt dużym szoku, że znowu mu się upiekło.
Na chwilę. Miał przeczucie, że co się odwlecze, to nie uciecze. Prędzej czy później wydarzy się jedna z dwóch rzeczy: albo wywalą go z Obozu, albo zabije go Arisu Hayashi.
— Tu macie dwie paczki zaprawy tynkarskiej — tłumaczyła Lotus, czerwonowłosa dziewczyna z Drugiej Kohorty, z wysiłkiem wciskając po jednej paczce w objęcia Atlasa i Arisu. Mówiła w liczbie mnogiej, ale wiadome było, że zwraca się tylko do jednego z tej dwójki i zdecydowanie tą osobą nie był Atlas. — Musicie wejść do Akweduktu i sprawdzać, czy nie ma gdzieś ubytków w ścianie, a jeśli są, to je zatynkować. To prosta robota, nawet wy powinniście dać sobie z tym radę.
Arisu poprawiła sobie w ramionach zaprawę tynkarską z taką furią, że Atlas na chwilę przestał być jej wrogiem numer jeden.
Na pewno damy sobie radę — syknęła.
— A ile może być, tak czysto teoretycznie, tych dziur w ścianie? — dopytał Atlas.
Lotus prychnęła pod nosem, pokazując palcem na coś za ich plecami. Atlas odwrócił się.
— A czy ty widziałeś kiedykolwiek Akwedukt?
Widział. Oczywiście, że widział, ciężko było go przecież nie zauważyć — miał jakieś piętnaście kilometrów długości i ciągnął się od Nowego Rzymu przez wzgórza Berkeley. Wiązało się to z kilkugodzinną przeprawą przez tunele, z pływającymi wokół martwymi szczurami i będąc w zimnej wodzie do pasa.
Znaczy, Atlas miałby wodę do pasa. Spojrzał na Arisu i pomyślał, że jego problem może rozwiąże się szybciej. Dziewczyna zwyczajnie się utopi w momencie wejścia do Akweduktu.
Tymczasem Arisu nie zwracała na niego największej uwagi. Uporczywie zaciskała palce na paczce zaprawy (szczerze mówiąc, Atlas był zaskoczony: jedna taka paczka miała, ile? Dwadzieścia pięć kilogramów? A jakimś cudem to chuchro nadal trzymało się na nogach) i wodziła wzrokiem od Akweduktu do Lotus.
— Taka ilość zaprawy wystarczy? — burknęła pod nosem.
Nie powiedziała „mi wystarczy” albo „nam wystarczy”, co było albo bardzo dobrym, albo bardzo złym znakiem.
— Nie. Jasne, że nie. — Lotus wzruszyła ramionami. — Ktoś zostawi wam zapas przy wejściu do Akweduktu.
Oznaczało to mniej więcej: „będziecie musieli biegać w tę i z powrotem po schodach, nosząc dwudziestopięciokilogramowe worki w zupełnie przemoczonych ubraniach”. Atlas nabrał pewności, że otaczali go sami sadyści, a on był jedynym idiotą w ich świecie.
— Ktoś zostawi wam później kaski.
— Kaski? A co, będzie nam tynk spadać na głowy? — prychnął.
Lotus już tego nie skomentowała.

***

Wygląd kasków odzwierciedlał stan psychiczny Atlasa i jego porażające wręcz chęci do pracy, to znaczy: wspomniane kaski się rozlatywały.
Otrzymali dwa, po jednym dla ich dwójki. Okazało się, że miały być nie tylko ochroną, ale także ich jedynym źródłem światła. Tylko jeden kask, na łeb znacznie większy niż ten Arisu (sprawdziła), miał zamontowaną czołówkę, za to oba były jednoznacznie potłuczone i posklejane w wielu miejscach taśmą izolacyjną.
Byli w pieprzonym Obozie Jupiter. Wszyscy legioniści potrafiliby zebrać cały Obóz w kilka godzin. Dzieci Wulkana codziennie odbudowywały Pole Marsowe. Niektórzy dwunastolatkowie potrafili wyciągać szkielety spod ziemi. Młodzi od Apolla strzelali promieniami świetlnymi z pępków. I nikt w tym wariatkowie nie pomyślał, żeby kupić nowe kaski, użyć czegoś innego niż taśma izolacyjna, albo, nie wiem, chociaż minimalnie przestrzegać zasad BHP?
W każdym razie Cherry nie kłamała. Musieli ze sobą współpracować i przekonali się o tym stosunkowo szybko.
Pierwsze zaskoczenie Atlasa po wejściu w głąb Akweduktu: Arisu się nie utopiła! Jeszcze nie wiedział, czy powinien się cieszyć z tego powodu.
Drugim była ilość uszczerbków. To NIE była robota na kilka godzin, jak Atlas początkowo myślał. To była żmudna, niewolnicza praca po osiem godzin dziennie przez najbliższy tydzień, a jego bezrobotne palce dostawały katapleksji na samą myśl o tym, że będzie musiał p-pra… praco… Nawet nie mogło przejść mu to przez myśl.
Arisu nie była w ani trochę lepszym humorze, ale, w przeciwieństwie do niego, sięgnęła do wiadra z przygotowaną wcześniej zaprawą, przysunęła się o dwa milimetry, żeby być bliżej źródła światła na łbie Atlasa, i zabrała się za łatanie dziur.
Atlas jęknął. Miał na tyle instynktu samozachowawczego, żeby nie zacząć narzekać na głos, ale jego chwilowe załamanie nerwowe nie umknęło uwadze Arisu. Przytrzymała wiadro z wcześniej przygotowaną zaprawą jedną ręką i wycelowała w niego szpachlę.
— Masz dwie opcje. Albo zabierasz się do pracy TERAZ, albo zejdziesz na dół przygotować kolejne wiadro zaprawy i grzecznie je tu przyniesiesz.
Musiałby zapierniczać przez pierdyliard schodów w dół, a potem z dwudziestopięciokilogramowym wiadrem w górę po tych samych stołach. Wolał utopić się w tej brudnej wodzie, w której co jakiś czas wypływał brzuchem do góry szczur, niż znowu się tam wracać w najbliższym czasie.
— Ale wiesz, że musimy iść razem, bo jeśli wyślesz mnie na dół, to mogę znowu uciec? — podsunął.
— A wiesz, co się stanie, jeśli uciekniesz, albo gorzej, nie ruszysz się za robotę?
Westchnął.
— Śmierć? Krew? Pożoga? Zabijesz mnie? Zadźgasz szpachlą? Zatynkujesz żywcem? Utopisz? Te sprawy?
— Jesteś trochę mniejszym debilem niż myślałam.
Wziął szpachlę tak ociężale, jakby ręka miała mu odpaść pod jej ciężarem, i zaczął pracować.
Na kilka kolejnych minut się zamyślił i pracę wykonywał całkiem mechanicznie. Przyszedł mu do głowy głupi pomysł, że Arisu może wcale nie jest taka zła: przecież jeszcze go nie zabiła, a miała do tej pory naprawdę wiele okazji i prawdopodobnie jeszcze większą na to chęć. Potrafiła nawet zażartować (przynajmniej wydawało mu się, że grożenie mu śmiercią za ucieczkę przed tynkowaniem było żartem, choć gdyby pomyślał nad tym dłużej, to zdałby sobie sprawę, że Hayashi ani razu się nie uśmiechnęła). Może nawet ten kolejny tydzień nie będzie męczarnią. Może za dwa dni Arisu się rozgada i zacznie mu opowiadać kawały. A może to on powinien zrobić pierwszy krok…
Kawały. Parsknął sam do siebie.
— Ej, znam taki żart.
Arisu milczała. Nawet nie obdarzyła go spojrzeniem. Szpachla mocniej zderzyła się ze ścianą.
— No więc przychodzi żaba tynkarz do baru i mówi do barmana, że poprosi piwko. No to barman podaje jej piwko, patrzy, myśli sam do siebie, że o kurwa, gadająca żaba, ale jaja, nadawałaby się do cyrku. — Przerywał tynkowanie na gestykulację. — No i barman o tym myślał i myślał, i następnego dnia do baru też przyszła żaba tynkarz, poprosiła o piwko, to barman podał jej piwko i mówi: „nie myślałaś, żeby iść do cyrku?”. — Czy ona go w ogóle słuchała? — Więc żaba tynkarz zaczęła pytać: „taki cyrk ruchomy?”. „No tak”. „Taki, co ściany i dach jest z płachty?”. „Tak”. „Konstrukcja ze stelażu?”. „Tak”. „A trybuny z drewna?”. „No tak”. „To na chuj im tynkarz?”.
Czuł się niezręcznie i wybuchnął równie niezręcznym śmiechem. Najwyraźniej jednak gadał do ściany, bo Arisu ze zmarszczonymi brwiami studiowała sufit.
— Tam na górze jest dziura — stwierdziła.
— Hę?
— Idź po drabinę.
Kompletnie go zignorowała. Nawet się nie uśmiechnęła. To uczucie wstydu będzie śnić mu się po nocach, czuł to w kościach. (To był bardzo śmieszny żart sytuacyjny, kompletnie jej nie rozumiał).
Poza tym jej rozkaz sam brzmiał jak żart.
— Nie pójdę po cholerną drabinę pięćset schodów w dół — skwitował w końcu. — Pomijając już to, że mamy tylko jedną latarkę. Nie oddam ci jej, nie będę chodził po ciemku.
Całkiem mocny argument. Arisu przetarła oczy, żeby lepiej się zastanowić (i na chwilę nie widzieć Atlasa).
— Podsadź. Mnie. — wycedziła to tak po cichu i ostro, że zanim mózg Atlasa odebrał poprawnie fale dźwiękowe, myślał, że dziewczyna przeklęła pod nosem.
— …co?
— Podsadź. Mnie. — syknęła głośniej. — Albo zabiję cię i sama zrobię sobie drabinę. Z twoich kości.
Warknął sam do siebie i posłusznie przykucnął w wodzie.
Jeśli myślał, że żart o żabie tynkarzu był najbardziej niezręczną chwilą w jego życiu (a przynajmniej w jego relacji z Arisu), to się grubo mylił. TO dopiero było niezręczne — pochylać się w brudnej wodzie, która prawie wpadała mu do nosa, a dziewczyna (która grozi ci śmiercią średnio raz na pół godziny i to za każdym razem, kiedy się odezwiesz) próbuje wgramolić ci się na plecy.
Gryzł się w język, żeby nie powiedzieć czegoś dziwnego albo głupiego. Miał na tyle rozumu we łbie, żeby w ogóle się nie odzywać, kiedy Arisu była tak blisko.
Sadzając się wygodnie na baranach, klepnęła go w ramię, żeby się podniósł. Zacisnęła palce odrobinę za mocno na jego plecach, kiedy wystrzelił w górę, a potem wyciągnęła ręce, żeby załatać dziurę i już w ogóle nic nie mówiła.
Przynajmniej Atlas nie musiał nic robić. Wystarczyło tylko uwodzicielsko stać i być drabiną dla ładnej dziewczyny. Całkiem pozytywny aspekt tego dnia, nie uwzględniając warunków.
Oprócz tego, że Arisu była przemoczona do suchej nitki i cała brudna woda skapywała prosto na niego i moczyła mu jedyną suchą część koszulki Obozu Jupiter. Było mu niewygodnie, ciężko i mokro.
— Podnieś łeb do góry — burknęła. — Nie mam latarki.
— Może jakieś proszę?
Wyrwała mu parę niebieskich włosów z głowy. Syknął z bólu i podniósł głowę, mordując ją spojrzeniem. Przytrzymał ją tylko mocniej za nogi, kiedy wychylała się, żeby dosięgnąć dziury.
— Przysuń się bliżej ściany. I wyżej ten łeb — stuknęła go piętą w bok. — Ty świecisz sobie czy mi?
Polecenie, o dziwo, wykonał — ale w odwrotnej kolejności niż kazała mu Arisu, to znaczy, najpierw podniósł głowę, oświetlając jej konkretne miejsce…
— Jak taka mądra jesteś, to może sama założysz ten kask? No, chyba że masz łeb wielkości główki od pinezki i latarka spadnie ci na oczy, co?
…a potem na ślepo, zajęty obrażaniem Arisu, przysunął się bliżej ściany. I bogowie wiedzą o co, bo przez nurt nawet nie mógłby tego zobaczyć, ale się potknął.
Potknął się i poleciał twarzą w wodę, a Arisu na jego barkach razem z nim.


jak go zabijesz w następnym opku, to tak, żeby nie cierpiał długo
────
[1782 słowa: Atlas otrzymuje 17 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz