niedziela, 6 października 2024

Od Kala CD Elianne — ,,Why we gotta get so serious?"

Poprzednie opowiadanie

Z udawanym spokojem dawał się prowadzić przez Obóz, cierpliwie podążał za Elianne, wzdrygając się lekko za każdym razem, gdy ocierał się o liście. Brudne, mokre, obrzydliwe… Wolał o tym nie myśleć. Kontrolował oddech, maska obojętności na jego twarzy nie pękła ani na moment, perfekcyjnie dopasowana i nieruchoma. Jego brwi wciąż były lekko zmarszczone, wargi nieco spięte, zaciśnięte. Chłodny wzrok badał okolicę, tak naprawdę nie poświęcając jej wiele uwagi.
Myślami odpłynął daleko, w bardzo dziwne rejony swojej własnej wyobraźni. Ściślej rzecz biorąc, nie myślał o niczym i równocześnie o wszystkim, jego uwaga przeskakiwała z jednego miejsca na drugie, przed oczami migały niezwiązane ze sobą obrazy, w tle grała muzyka. Gdy Kal próbował się na niej skupić, momentalnie mu umykała, powracając dopiero wtedy, gdy chłopak o niej zapomniał. Wszystko się mieszało, tworzyło chaos, jakby jego umysł próbował powstrzymać go od skupienia się i zebrania myśli, a zarazem przygotowania się do czekającej go rozmowy.
Stał sztywno przed Elianne, nareszcie będąc w stanie skupić na niej wzrok. Długo rozważał jej pytanie, tak ogólne i tak niesprecyzowane, że zamiast wziąć je takim, jakim powinno być, Kal krążył wokół niego, rozkładał na czynniki pierwsze, doszukiwał się ukrytych znaczeń i motywów. Delikatnie trącał je kijem z bezpiecznej odległości, próbował odnaleźć w nim swoją odpowiedź: to, czego Elianne się spodziewała i co by ją usatysfakcjonowało na tyle, że mogłoby być najbardziej fałszywym kłamstwem, jakie Kal wymyślił na przestrzeni całego swojego życia, a ona i tak by w to uwierzyła.
Dlaczego, dlaczego, dlaczego?
Czy w ogóle istniał jakikolwiek powód? Czy Kal wierzył w jego istnienie? Czy w ogóle zdawał sobie z niego sprawę?
Cisza ciągnęła się zbyt długo, wzrok Elianne stawał się coraz ostrzejszy i bardziej niecierpliwy. Pod jego naciskiem, Kal przycupnął obok przyjaciółki, bawiąc się swoimi palcami. Wbił wzrok przed siebie, w miejsce, gdzie przed chwilą stał, byleby nie musieć patrzeć jej w oczy.
— Ludzie — zaczął wreszcie, powoli i dokładnie dobierając słowa, starając się ubrać tę nie do końca prawdziwą odpowiedź w jak najszczerszą kreację — nigdy nie oczekują od dzieci Wenus emocji. — Patrzył na swoje palce, dłonie, na których zawsze widniały sine półksiężyce lub ich widmo, które dostrzegał tylko Kal. — Jakbym był lalką. Czymś, co ma tylko ładnie wyglądać i sprawiać przyjemność innym. Złość i smutek nie są… One sprawiają, że… Kurwa, po prostu do mnie nie pasują.
Mówił tonem beznamiętnym, jakby próbował zranić nim samego siebie. Sprawić sobie ból swoimi własnymi, gorzkimi słowami. Z rozdrażnieniem poprawił włosy, czuł, że nie są ułożone tak, jak powinny być.
— Nie wiem, czy nadążam — cicho powiedziała Elianne. Kal nie był zdziwiony, sam nie rozumiał swoich uczuć, nie potrafił do nich dotrzeć. To, co teraz mówił, było jedynie ułamkiem wszystkiego, co gnieździło się w nim od lat, gnijące przekonanie o tym, jaki powinien być, żeby ludzie równocześnie go podziwiali i nie chcieli zbliżać się za bardzo. Być tak samo pociągającym, jak odrzucającym, być niemożliwą mieszanką tych dwóch sprzeczności, by ludzie przyglądali mu się z zachwytem, ale tylko z daleka. Przekonanie, że tak naprawdę nie ma im nic do zaoferowania i szybko zawiedzie wszystkie ich oczekiwania, w najlepsze zajmowało stałe miejsce w jego umyśle. Piękny, nieskazitelny chłopiec prędko stałby się w ich oczach jedynie podróbą, człowiekiem, który zgubił się w sobie tak bardzo, że sam nie wie, jaki tak naprawdę jest. Drżącym od nadmiaru emocji dzieckiem, które po omacku szuka mamy, choć w głębi duszy wie, że nigdzie jej nie ma.
Zawsze czuł się fałszywie. Zarówno wtedy, gdy blokował swoje uczucia, jak i wtedy, gdy wreszcie je wypuszczał, bo przecież nie miał prawa ich odczuwać.
Westchnął ciężko. Odchylił głowę do tyłu, wpatrzył się w jasne niebo, jakby to miało mu pomóc.
— Wiesz, nie zrozumiesz kogoś na siłę — rzucił gorzko. — Ale, jakby… każdy widzi innych ludzi na swój sposób, prawda? — zerknął na Elianne, żeby sprawdzić, czy w ogóle go słuchała. W jej oczach nie znalazł zrozumienia, tylko ciekawość i pragnienie, by pojąć wszystkie dziwne uczucia Kala. — I ja, dawno temu… — urwał. Odwrócił głowę, zacisnął zęby. Nagle słowa, które chciał powiedzieć, stały się niemożliwymi do wypuszczenia, myślami, które nie mogły zostać wypowiedziane głośno. Stanowiły coś więcej niż wcześniejszą niejasną gadkę, która stała blisko prawdy, ale nie na tyle blisko, żeby być prawdą; była tylko niejasnym rzutem, odbiciem, w którym widać było jedynie zarys, a nie pełny obraz. Ale to… wywlekało na wierzch wszystko, czego nie chciał z siebie wyrzucać. Właśnie to wszystko, co tak bardzo chciał w sobie ukryć i udawało mu się to przez tyle lat, prawie mu się wymsknęło, kompletnie przypadkowo.
Oprócz Elianne najwięcej wiedziała o nim Mischa. Kal nigdy nic jej nie powiedział, ale czasem wydawało mu się, że zna go lepiej niż on sam. Dostrzegała coś, czego nie widział nikt inny. Przenikała ludzi na wylot i… Kal czasem nienawidził tego, że się przyjaźnili. Czasem miał dość tego, że Mischa zawsze wie, co się dzieje, chociaż on nic jej nie mówił. Jakby umiała zajrzeć do jego umysłu, czytała jego myśli… a to uczucie powodowało u niego gęsią skórkę i ogromny dyskomfort, jakby już nie miał ani jednego sekretu; czuł się obdarty ze wszystkiego i nienawidził tego tak bardzo, że czasem odcinał się od Mischy na wiele dni, byleby znowu się tak nie poczuć.
Nie chciał znienawidzić przyjaźni z Elianne, więc postanowił zamilknąć. 

 Elianne
 ─── 
 [860 słów: Kal otrzymuje 8 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz