środa, 22 października 2025

Od Dahlii — „Naprawdę bardzo brokatowo, brawo”

Przekręciła kluczami, w kilku zamkach. Z każdym szczękiem miała wewnętrzne poczucie, że to nie jest dobry pomysł, ale może się odwdzięczy za przenocowanie w ruchliwym Nowym Jorku. Jeżeli wtedy nic nie zjadło trójki półbogów, to teraz też nie powinno.
Spojrzała na… Kolegów? Przyjaciół? Sama nie wiedziała, jak nazywać ten status. Za krótko, żeby nazywać to przyjaźnią, za dużo przebytych walk i ucieczek, żeby określić to zwykłym koleżeństwem. Westchnęła i zaprosiła ich do wnętrza skinieniem głowy.
Podreptali do przedsionka, w którym były szafki na buty oraz mata, na której piętrzyła się góra kapci. Nawet jeżeli czuła się po prostu Amerykanką, a Filipinką była głównie z wyglądu, to mierziło ją wchodzenie z butami do środka. Jeszcze niektórzy potrafią z butami leżeć na łóżku? Okropne. Arnar wygrzebało jak najmniej pasującą do siebie krzykliwą parę. Lucien postawił na wygodne i ciepłe.
Ściany korytarza oraz przedsionka były zwyczajnie białe, dopełniała je podłoga z ciemnego drewna. W korytarzu walały się szafki, organizery oraz regały, wszystkie lekkiej drewnianej konstrukcji, pomalowane na pstrokate kolory. Na nich piętrzyły się książki, segregatory, komiksy, kasety, walkmany, bogowie wiedzą co jeszcze. Może Dahlia i była poukładana w głowie (względnie), ale za to pozwalała na nieład w mieszkaniu. Arnar brało każdy przedmiot w ręce, rzucało okiem, podważało w rękach, sprawdzało czy działa. Lucien zerknął ukradkiem na zdjęcia elewatorów zbożowych z różnych zakątków kraju czy świata, próbując zrozumieć, na co tak właściwie patrzy.
— Oi Dahlia, nie spodziewałom się, że masz tyle rzeczy. Co to? A to? Wiesz co, może podaruję ci jakąś dynie? Tak, żeby szafek nie było widać całkowicie. Fajne segregatory. Ale mam nadzieję, ze nie ma gdzieś tam segregatora z koniokaktusami? — Zlękło się na samą myśl i wzdrygnęło.
— Czy ty właśnie oceniasz, jak układam rzeczy w swoim korytarzu?
— Arnar, przestań, szczególnie z tymi dyniami. Co to w ogóle są za… budynki?
— Elewatory zbożowe.
— Huh?
— No, przechowuje się w nich zboże. Taki spichlerz.
— A, aha. Przytulnie tutaj, chociaż przyznam się szczerze, ze też się nie spodziewałem takiej ilości przedmiotów. Wydajesz się byc osobą, co ma wszystko ułożone.
Zmarszczyła brwi.
— Ale to jest w konkretnym porządku. Wiem, gdzie co jest.
W tym samym momencie odwrócili się w stronę kuchni, z której rozległo się nagle bębnienie deszczu o blaszany parapet. A przynajmniej tyle, ile mogli dostrzec z koralikowych frędzli zawieszonych na framudze.
— Chyba prędko nie wyjdziemy. — Podsumował nieśmiało syn Dionizosa.
W Dahlii zakotłowały się ambiwalentne uczucia. Z jednej strony to nie było bezpieczne, im dłużej siedzieli, tym mieli większą szansę na nieprzewidziane wypadki z mitologią w roli głównej. Z drugiej, nie narzekała na przebywanie z nimi. Tak, jakby miała jakiś magnes, który przyciągał tych pajaców. Nawet gdy obrzucili ją pretensjami za uciekający dywan ("to było przecież zabawne"), to nie mieli serca długo się denerwować, szczególnie że byli zmęczeni po akcji z duchami.
Obdarowani kubkami z gorącymi herbatami ulokowali się w przestronnym pokoju, który służył jednocześnie za salon i sypialnię. Arnar zwróciło uwagę na dobrze dobrane dywany, na co Lucien przewrócił oczami. Oprócz dywanów była duża kanapa, stolik z telewizorem zgarniętym chyba z wojny secesyjnej, kolejne regały, szafki, kolejne dywany. W rogu ukryło się biurko z czarną maszyną do pisania, lśniąca niczym vintage auto na wystawie. Stanowiło to kontrast z biurkiem, utopionym się w wosku. Można było zgadywać, ile świec się rozlało podczas nocy z stukotem na maszynopisie. Pogroziła już Hermesiakowi rozerwaniem na kawałki, jeżeli dotknie czegokolwiek związanego z tym rogiem, pozostałe rzeczy mógł macać sobie do woli.
Lucien usadowił się na kanapie po turecku, trzymając ogromny kubek z jednorożcem, niczym grzeczny dzieciak. Jego osoba partnerska, żywe srebro, krążyła po pokoju. Znalazło nawet paczki kart z Obozu Herosów, ewidentnie nabazgrane i oznaczone. Gdzieniegdzie zauważało podpisy swojego rodzeństwa, część z nich kojarzyło. To były zestawy, na których dzieciaki uczyły się prawidłowego oszukiwania, z czego ewidentnie córka Demeter skorzystała.
— To gdzie tak właściwie pracujesz? — Z zamyśleń wyrwało ją pytanie.
Usiadła obok Luciena, który zaczął rozmowę i wbiła wzrok w herbatę. Tak, jakby napój miał przynieść jej wszystkie odpowiedzi.
— Jestem dziennikarką.
— Oh, dlatego masz maszynę do pisania?
Kiwnęła głową.
— Lubię czasem posiedzieć nocą przy niej. Czyści głowę. A ty gdzieś pracujesz?
Syn Dionizosa pokręcił głową. Arnar odwróciło głowę, zauważając okazję do wślizgnięcia się w dialog. Już wystarczająco się powstrzymywało, żeby nie trajkotać o mieszkańcach domku Hermesa.
— Jak wszyscy tutaj obecni wiedzą, pracuję w salonie gier na automatach! Noszę okropnie żółtą koszulkę, sprzątam okropne okruszki po nachosach, czyszczę okropne maszyny. — Po czym oskarżycielsko wskazało na heroskę — Na których ktoś okropnie i perfidnie oszukuje!
— To ten twój okropny salonik oszukuje na cenach! Miałabym tyle zapłacić za parę sesji? Chyba żartujesz. — Prychnęła z uśmiechem.
Lucien zaskoczony na tyle, że otworzył usta, wpatrywał się w nią z niedowierzaniem.
— Serio oszukiwałaś?! Czyli Arnar miało rację?
Spotkał się z uśmieszkami u obu i zaczął się zastanawiać, czy oboje robią go w konia czy mówią prawdę i ogarnęła ich nostalgia. Prawie rozlał herbatę z wrażenia, jednak szybko uratował kanapę od zaplamienia. Wymiana dywanu może była nieco problematyczna, ale wymiana kanapy? Oczami wyobraźni już widział, jak mebel za nim zapierdala na karpoi, podziękuje.
— Oczywiście, że miałom! — Napuszyło się — Patrzę, jakaś osoba. No niby spoko, gra sobie, ale widzę nagle, że ruchy ma zbyt precyzyjne. I druga ręka w dziwnym miejscu. Podchodzę i widzę, że oszukuje, tak jak te głupie gnojki z mojego domku, wiesz o które chodzi, Lucien? To były te, co robiły te głupie strzałki, zawsze latały tak tymi rękami. No, jeden z nich chciał ci zabrać wilcze gacie, wiesz który. — Zignorowało podniesienie brwi Dahlii, jeno chłopak chowa twarz w rękach. — Więc ta oto tutaj osoba oszukiwała w jakiejś głupiej kowbojskiej grze. Kaktusy, konie, te sprawy. Przytrzymywała akurat tą kombinację, która nieco resetuje, ale wiedziała, że jak przyciśnie do połowy, to nie zresetuje się całkowicie i wróci do pewnego punktu! Skonfrontowałom!
— Tak, mówiąc coś o byciu psychopatą co Ciebie zabije i pożre. Tak skonfrontowałoś, że zawstydziłoś się i poszłoś sprzątać po jakichś dzieciakach okruszki. — Nie dawała się zbić z pantałyku i potwierdziła pytanie Luciena, czy to właśnie stąd przyszła inspiracja na gadanie od rzeczy przy rzeźbie.
— To było niebezpieczne! Nie mam ubezpieczenia na takie rzeczy i w sumie to na jakiekolwiek, bo w ogóle go nie mam. Co, jeżeli byś mnie stalkowała? Miałobym rację.
— No i nie masz. Przynajmniej nie chciałam zdejmować jakichś… Wilczych gaci? Czym są w ogóle te wilcze gacie?
— Są to gacie Luciena i jak sama nazwa mówi, są to eee wilcze gacie. No, że jest wilk. Na gaciach.
— Że jako taka… ozdoba z boku?
— No, że jest pysk wilka na pr— Dostało nagle poduszką od dzieciaka Dionizosa, któremu ewidentnie nie pasowało rozprawianie o bieliźnie. Szczególnie jego bieliźnie. Lucien kontynuował wątek.
— Spotkaliśmy się tak, że ee, wiedzieliśmy że jesteśmy grupowymi, ale jakoś tak ze sobą za bardzo nie rozmawialiśmy. Tego konkretnego dnia w Obozie Herosów nudziło mi się, miałem napoje wyskokowe i bardzo, bardzo chciałem pójść na imprezę. Wyczułem ją w tym nieszczęsnym domku Arnar i szybko wciągnęli mnie w hazard. Najbardziej wartościową rzeczą na tamten moment były właśnie te nieszczęsne gacie. Potem mieliśmy małą grę w podchody, bo ukradli ten… łup. Podchody takie, że nawet musieliśmy pływać kajakiem w jeziorze. No, trochę mieliśmy wspólnych przygód. To jest też historia, w jaki sposób się poznaliśmy i zaprzyjaźniliśmy.
W trakcie opowieści Luciena, Arnar wstało i w końcu usiadło na kanapie, przytulając chłopaka od tyłu i opierając brodę na jego głowie. Jeżeli ktoś do tej pory miał wątpliwości, czy są parą, to teraz mógł to zobaczyć. Jak rysy syna Dionizosa łagodnieją, kiedy może w końcu przestać napinać ciało w gotowości na cokolwiek, co ma nastąpić. Jak syn Hermesa nieco poważnieje, świadome pokładanych w nich nadziei na wspólne życie. Nie była to ta para, co się kłóciła o zarzygane dywany, sprowadzanie obcych zakrwawionych ludzi do mieszkania czy też o jakąś imprezę imieninową. Czy też ta dwójka cymbałów, co biegła za dywanem. Na ten uroczy widok Dahlia poczuła w klatce piersiowej ukłucie zazdrości, przeszywające na wskroś. Nie wiedziała tylko, czy z powodu braku poważniejszej relacji, czy tego, że są w stanie zaryzykować swoim bezpieczeństwem. Ukryła swój grymas, uśmiechając się lekko. Siedzenie w swoim psychicznym kurwidołku doskwierało już od dłuższego czasu, w dodatku zastawione było murami planów czy wysokich oczekiwań. Mimo, że byli półbogami z tego samego obozu, różnica w podejściu do życia była aż nadto widoczna.
Przeprosiła ich, wspominając coś o szukaniu przekąsek w kuchni. Zostawiła im narzekanie na rodzeństwo.
Kuchnia była wąska, nie nadawała się do grupowych posiadówek. Te meble były nadgryzione: metaforycznie zębem czasu oraz dosłownie, przez krowy czy tam kozy, mimo prób jakiegoś odnawiania. Oparła się o blat. To była chwila na głębokie westchnięcie i zebranie myśli, w półmroku. Latarnia uliczna zaglądała bezwstydnie do środka, jakby chciała rozjaśnić poczucie winy na twarzy heroski. Wdech, wydech, ogarnij się, zbierz te chipsy.
Gdy wróciła, jej uwagę przykuła zarumieniona twarz Luciena, który czuł się coraz pewniej i wylewał potok słów. Wystarczyło jedno spojrzenie na kubek, ktorym frywolnie balansował, żeby połączyć kropki - zamiast herbaty był tam na pewno jakoś alkohol.
— Wiedzieliście, że podobno w tym Obozie Jupiter czyszczą wychodki w ramach obowiązków? Nie za karę, tylko tak codziennie? — Wesoło zaczął terkotać.
Zaczęli rozmawiać żywo, co jakiś czas zaczepiając pytaniami, czy Obóz za jej czasów bardzo się różnił, czy dzieci Aresa dalej szukały zwady, pytając ludzi czy mają jakiś problem, czy kiedyś wyjebała kanalizacja, jakie pranki robili Chejronowi, kto, kiedy, gdzie, z kim. Kiedy mogła, to odpowiadała zdawkowo. Na pytanie o domek Hypnosa i mieszkańców szybko zmieniła temat, co Lucien bardzo szybko wykorzystał, wbijając drobne szpile. Jakie driady się ostały, jakie najnowsze nowinki technologiczne powstały u Hefajstosów. Arnar zaprezentowało parę scenek najzabawniejszych akcji, które syn Dionizosa dubbingował, zmieniając głosy.
Gdy już się zmęczyli, światło elektryczne zostało zgaszone i wyciągnęli świece. Nagle nastrój zelżał, zostawiając przestrzeń na ciszę i złapanie oddechu. Nagłe śmiechy oraz anegdotki byłyby zaburzeniem decorum, jakie zapadło na wszystkich. Plumkanie kropel deszczu było tym bardziej słyszalne, ciężko szare niebo przygniatało San Francisco, pozostawiając polę na ulgę z przebywania pod dachem, w ciepłym miejscu. Siedzieli tak przez chwilę, dopóki nie dostała pytaniem, niczym obuchem w głowę.
— Jaka jest historia twoich blizn?
Zapadło, tak, jakby długo trzymali między sobą spekulacje, jak do tego mogło dojść. Lucien wstrzymał oddech, jakby wstydząc się tego, co powiedział. Arnar było zdezorientowane zmianą atmosfery. Zdawała sobie sprawę z tego, że pewnie każdy za plecami się zastanawia, czy spadła ze schodów czy może naraziła się komuś, ale coś uderzyło w tonie.
— Lucien, dobrze wiesz, jak zjebane jest życie półboga. — Ucięła, nieco za szybko.
Chłopak wtulił się w kanapę, widocznie rozgoryczony odpowiedzią. Wpatrywał się w swoje stopy, wyizolowany z myślami. Arnar chciało złapać go za rękę.
— Myślałem, że już jesteśmy na takim etapie, że możemy powiedzieć coś sobie nieco więcej. Jeszcze w dodatku ukrywacie przede mną jakieś rzeczy i mam tego trochę dość. — Wyburknął w końcu.
Syn Hermesa wziął głęboki wdech, nie ukrywając zdenerwowania. Dahlia za to zagryzła wargi. To była jedna wielka runda sapera, czym zacząć, żeby nie uruchomić bomby zdenerwowania, jaką Lucien trzymał w sobie, co oboje czuli.
— Lucien, wpadliśmy wtedy na potwora. Głupiego, latającego świniaka, który kręcił się w okolicy tego baru. Nie chciałom ci mówić. — Arnar zaczęło łagodnie. — Nie chciałom, bo wiem, jak stresuje cię mieszkanie w tej okolicy. Jak stresują potwory. Wiem, że ostatnimi czasy jest… Chaotycznie. Prawie uszliśmy z życiem…
— W sumie to po prostu uszliśmy z życiem — Wtrąciła się szybko.
— Wiem, że powtarzałeś że mam na siebie uważać. Obawiałom się, że jak ci powiem o każdym spotkaniu z czymś dziwnym, to zamkniesz się całkowicie w domu i nie bedziesz chciał wychodzić.
Wyjątkowo trzeba było przyznać, że kiedy chciało, to mogło schować lekkoducha do kieszeni i wprowadzić pewien spokój. Oczy patrzyły z powagą, postawę wyprostowało i tonem zapewniło poczucie bezpieczeństwa, nawet gdy miało na sobie najbardziej krzykliwe ubrania. Poczuli niepodrabianą aurę grupowego. Dahlia zauważyła pominięcie istotnego szczegółu, jakim była śmierć dzieciaka Posejdona, ale była wdzięczna za zażegnanie potencjalnej kłótni.
— Ja… Ja chyba jestem bardzo zmęczony tym wiecznym martwieniem się o nas. — Przetarł nos. Pogłębiły mu się cienie pod oczami, zszarzał mocno. — I nie ukrywajmy, to było dziwne, jak pojawiliście się zakrwawieni. Co miałem wtedy myśleć?
Został przytulony mocno i pogłaskany po głowie.
— O swoich przygodach mogę ci opowiedzieć innym razem. — Odchrząknęła Dahlia, obserwując sytuację. — Nawet po upływie kilku lat nie jest to dla mnie przyjemne i naprawdę wolałabym jeszcze raz walczyć z tą cholerną gorgoną i jej cholernymi pączkami, niż przypomnieć sobie tamten dzień. Obiecuję.
Gdy Lucien nieco się uspokoił, zaproponowała film. Propozycja spotkała się z nawet entuzjastycznym odzewem, zwłaszcza, że byli ciekawi przedpotopowego telewizora oraz terkotania kaset VHS. Wszystko, żeby odwrócić uwagę od myśli zarówno o minionych zdarzeniach jak i tym, co ma nadejść. A kolekcję miała całkiem pokaźną, dogadała się bowiem z jakimś świrkiem, który umiał nagrywać na tych kasetach dzieła kinematografii niedostępne w tym medium. Wyciągnęła coś, czego nie znała, a było popularne.
Pierwsze minuty seansu nieco skonfundowały.
— Czemu wszędzie jest niebiesko? — Mruknęło Arnar.
— Gorzej, czemu ta pizda do niego podchodzi? — Wtórował Lucien.
Dahlia juz była w swojej zonie. Nieważne, jak bardzo barachłem był dany film, od razu się rozłączała i zaintrygowana wlepiała wzrok. Jeśli miałaby wybrać coś, czym by się mogła zająć gdyby nie bycie półbogiem, to zdecydowanie byłyby to filmy. Na widok mężczyzny z wąsem w kapeluszu mruknęła pod nosem.
— Nieźle wygląda.
— To twój typ, tatusie w kowbojskich kapeluszach? — Lucien i w tym nie przepuścił okazji.
— A spierdalaj.
W odpowiedzi usłyszała chichot, ciężko było nie uśmiechnąć się pod nosem.
— Jakie to jest głupie. Jaka ona jest cholernie głupia. Czemu on… EJ, CZEMU ON ŚWIECI BROKATOWO?! — Jęknęli zgodnie z niedowierzania.
— Jaki to ma w ogóle tytuł?
Spojrzała na pudełko.
— "Zmierzch".
— Głupie. — Skwitował Lucien. — Ale w sumie stary Edwarda wygląda hot.
Dostał w zadośćuczynieniu komentarze na temat blondwłosych tatuśków lekarzy.
W miarę przesuwania się fabuły mieli rollercoaster emocji, komentarzy oraz rozmyślań. W którymś momencie po prostu zaakceptowali cały ten bullshit, jaki pojawiał się przed ich oczami i zrobiło się ciszej. W końcu poczuli odrealnienie od rzeczywistości, zapominając o mitologii, ich przodkach, potworach, dyniach czy co tam ich trapiło. Po prostu byli tu i teraz i oglądali razem szmirę. Przed telewizorem, czasem śnieżącym drobnymi pikselami.
Gdy przyszły napisy końcowe, Dahlia wybudziła się z transu oglądania i zoorientowała się, że świece zgasły. A także fakt, że Arnar śpi oparte o jej ramię, a Lucien zaanektował głową kolana. Otoczona z obu stron, wzięła głęboki wdech. Poczuli się zbt beztrosko, a teraz służyła za jakąś poduszkę. Realizacja, że prawdopodobnie czuli się tutaj bardzo bezpiecznie, uderzyła mocno i sprawiła, że po raz kolejny tej nocy wkradło się poczucie winy oraz wyrzuty. Miała siłę, żeby wstać, ale litość powstrzymywała ją przed obudzeniem zmizerniałego Luciena, który zwinął sie w kłębek, jak kot.
— Ugh, wspaniale.

────
[2410 słów: Dahlia otrzymuje 24 Punkty Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz