UWAGA: NSFW, BARDZO GRAFICZNE, SERIO, JEŚLI NIE MACIE WIĘCEJ NIŻ 18 LAT TO MACIE TU NIE WCHODZIĆ
Tego dnia nie padał deszcz.
Nowy Jork został uderzony falą tropikalnych wręcz ulew, a przynajmniej tak postrzegał to Silas – od poniedziałku do piątku, za każdym razem gdy wracał z pracy, niebo serwowało mu darmowy prysznic. Każdego dnia zdejmował ociekającą wodą kurtkę, a Yasmin odrzucała głowę do tyłu, śmiejąc się z jego napuszonych włosów, uparcie odstających w każdą możliwą stronę, nawet gdy je rozczesał.
Tego dnia niebo było szare. Rano, zanim zebrały się chmury, przez jego okno wkradło się kilka promieni słońca – wtedy powitał je lekceważącym machnięciem ręki, za którym podążył podmuch wiatru, który zasunął zasłony, jednocześnie zrzucając dwie puste puszki z parapetu.
Gdy przekraczał próg ulubionego klubu, migając dowodem osobistym od niechcenia - ochroniarz znał go tak dobrze, że witał go skinięciem głowy już kilka metrów przed wejściem - niebo rozświetlało morze gwiazd. Silas znał każdą z nich. Wydawało się, że przyjaźnił się z każdym gwiazdozbiorem, szeptał imię każdego z przebłysków światła, gdy pod nimi przechodził.
Tego dnia udawał, że są dla niego tanim brokatem na zamszu nocy. Udawał normalnego człowieka, który nie budził się pokryty potem o każdym świcie, nie traktował każdego kota, który przebiegł mu przez drogę jako omen. Albo kryptyczną wiadomość od matki. Jakby nie mogła wysłać SMS-a, jak normalny rodzic: “Hej, wyjmij kurczaka z zamrażalnika. Buzi!”.
O, nie. Dzisiaj Silas musiał się najebać. Upić, i nie myśleć o żadnym bóstwie, ani czarach, ani pegazach.
Rzucił skórzaną kurtkę wraz z banknotem na blat, oddzielający garderobę od resztę wnętrza, mimochodem odebrał czerwoną karteczkę z nadrukowanym numerem i rzucił się w tłum niczym zdjęta z haczyka ryba, na powrót znikająca w toni jeziora.
Przez większość czasu dotyk obcych ludzi sprawiał, że Silasa przeszywały dreszcze. Nienawidził pań, wpychających wózek na zakupy w jego tyłek i facetów, rozkraczających się w metrze tak bardzo, że zajmowali całe dwa miejsca. Jednak dzisiaj, w klubie, rozgrzane, spocone ciała, ocierające się o jego nagie ramiona, karabińczyki zahaczające się o klamrę jego spodni i ręce, gubiące się raz na wysokości jego piersi, a raz na jego udach były dobrze znanym objęciem starego przyjaciela: niemoralnego, lepkiego hedonizmu.
Dotarwszy do baru, Silas wziął głęboki oddech, wdychając mieszankę zapachu rozgrzanych ciał, alkoholu i płynu do naczyń. Zamówił mojito, które już chwilę później pojawiło się przed jego szeroko uśmiechniętą twarzą. Gdy był zajęty kołysaniem się do przodu i do tyłu w rytm muzyki, sącząc drinka szybciej, niż byłoby to rozsądne, grupa znajomych, przekrzykujących się po jego lewej, zaprosiła go na shoty.
Tak więc wychylił z nimi dwa kieliszki wódki, resztę mojito – prócz jednego łyka, gdyż jedna z dziewczyn chciała go spróbować – potem tequilę, jeszcze jedną rundę wódki, a na koniec sam z siebie zamówił jägerbombę. Połowa grupy poszła za jego przykładem. Po sfilmowaniu kieliszków z likierem wpadających do większych szklanek, radośnie objęli Silasa i wypili swoje napoje, fałszując ‘Just Dance’ Lady Gagi.
Końcowo Silas wstukał swój numer w telefon jednej z dziewczyn, która od razu dodała go do ich grupy i wysłała mu wiadomość o treści “Hej! Tu Melissa ;-)” prywatnie, pożegnał się z każdą osobą i wpadł na parkiet, potykając się o własne sznurówki i chichocząc. Zwierzenie się Melissie z tego, że jest totalnym gejem, postanowił zostawić na moment w którym na jego snapchacie pojawił się jej dekolt.
Wydawało się, że DJ z każdą godziną zwiększał głośność muzyki.
Bas dudnił w uszach Silasa. Czuł go w zębach, w mięśniach, w podeszwach butów, w czaszce.
Przechodził do jego krwi, aż stał się częścią jego i poniósł jego ciało w rytm największych klubowych hitów. Oprócz ludzi, na parkiecie tańczyły kolorowe światła reflektorów. Silas zauważył grupkę ludzi, zbliżającą się do niego dopiero wtedy, gdy znaleźli się na tylko blisko, aby niemalże wpadł na młodego mężczyznę, którego wzrok skupiał się na Silasie: od kręconego kosmyku, opadającego na jego czoło, przez pokryte pijańskim rumieńcem policzki po brzuch, okryty jedynie półprzeźroczystym topem, łapiącym i odbijającym czerwone i żółte świało.
Silas pozwolił mu zahaczyć palce o jego pasek i przyciągnąć go do siebie. Objął jego szyję, uważnie lustrując jego twarz, jasne oczy, błyszczące w świetle, czarna koszulka, odsłaniający umięśnione ramiona, ciepłe dłonie ozdobione szeregiem pierścieni i sygnetów, teraz wkradające się pod bluzkę Silasa, spoczywające na jego nagiej skórze z pewną siebie oczywistością.
Silas nie myślał. Nie tylko w tamtym momencie – przez większość czasu jego głowę wypełniała przyjemna, styropianowa pustka, przypominająca szare, trzeszczące zakłócenia obrazu w telewizorze.
Dał się porwać w taniec nieznajomemu, wykonując w głowie szybki rachunek: seksowny facet plus wolny weekend, powyższe mnożone przez jego palce, rozkosznie obejmujące talię Silasa… to wszystko równało się temu, że ulegnięcie mu było przewspaniałym pomysłem.
Piosenki zlewały się ze sobą. W stanie, w którym był heros, tak czy siak czuł jedynie wibracje podłogi pod nim. Głosy piosenkarzy i ludzi wokół tonęły w sobie, tworząc rytmiczną kakofonię, z której wyodrębniały się pojedyncze słowa.
Nie pamiętał, kiedy odlepił się od blondyna. A może to blondyn opuścił go? Zostawił po sobie ukłucie żalu, które prędko zniknęło, przykryte błogim upojeniem alkoholowym.
Silas wyszedł na dwór. Nocne powietrze kąsało jego policzki i ramiona, a muzyka nadal odbijała się echem od kości jego czaszki.
Bam, bam, bam. Coś o pieprzeniu seksownych dziewczyn w klubie. Bum, bum, coś o ich tyłkach.
Silas wyjął z tylnej kieszeni spodni zapalniczkę i srebrną szkatułkę, którą regularnie zapełniał własnoręcznie skręconymi papierosami.
— No kurwa. — Nie miał ani jednego papierosa. Kilka okruchów tytoniu spadło na bruk. Nic, nic a nic. Ani miligrama nikotyny. Heros poklepał swój tyłek – wpierw lewy pośladek, potem prawy. W żadnej z tylnych kieszeni spodni nie znalazł vape’a. — No kurwa — powtórzył.
Silas usłyszał klik zapalniczki. Potem kolejny. Jak wytresowany pies podążył za odgłosem, aby za rogiem trafić na kogoś, opierającego się o mur. I chmurę dymu o silnym zapachu. Ha, bingo! Ktoś tu miał ziele bogów - to jest, nie do końca. Nad tym, co dokładnie było zielem bogów, można było dyskutować. Ktoś tu miał ziele.
— Nie masz ochoty się podzielić? — Zagaił Silas nonszalancko, opierając się o ścianę obok nieznajomego i zatapiając dłonie w kieszeniach. Ot, zwykły człowiek, szukający momentu spokoju od zwykłego klubu.
Nieznajomy prychnął w odpowiedzi. Może zauważył, że dłonie Silasa się trzęsły. Kilka metrów dalej, za marną osłoną kilku złożonych parasolów słonecznych dwie osoby w bardzo niedyskretny sposób pakowały sobie nawzajem dłonie w spodnie. Ktoś jęknął ‘O, tak, Rudolf!’ Zapewne nie był to Rudolf.
Bycie ignorowanym nie zraziło Silasa. Mężczyzna jedynie zawiesił wzrok na światłach, migających w oddali i wyprostował plecy. Musiał zwiększyć powierzchnię ciała, przywierającą do ściany, aby nie groziło mu zsunięcię się po niej w dół. Teraz, gdy nie był częścią masy ludzi i musiał oddychać, stać i utrzymywać równowagę samodzielnie, świat wydawał się kołysać na boki.
Nie był ignorowany zbyt długo. Ku jego zdziwieniu, został zmierzony spojrzeniem. Za długim, aby miało być pogardliwym. Za krótkim, żeby miało być czymkolwiek więcej, niż lustrowaniem dziwnego typa, który nagle zmanifestował się w siwym dymie.
— Kim ty jesteś? — Wychrypiał nieznajomy. Silas milczał przez kilka chwil, wpatrzony w szlachetny profil nosa obcego.
— Silas — odparł. — Miło mi. A ty?
Serce herosa zabiło dokładnie trzy razy, zanim pod jego nosem znalazł się zapalony skręt. Uniósł brwi, lecz nie marnował czasu i ujął filtr swoimi wargami, aby się zaciągnąć.
Silas odetchnął. Oparł głowę o ścianę, czekając aż znajome ciepło rozprzestrzeni się od czubka głowy po koniuszki palców. Wewnętrzny spokój, błogie otępępienie. Dla Silasa palenie trawy było prawie takie rozkoszne, jak dobry orgazm. Ale za to szybsze w efektach.
Kochał to uczucie. Dobrze wiedział, że się rujnuje, lecz ta uwaga ostatniej krztyny instynktu samozachowawczego zazwyczaj prędko znikała, zalana gęstym dymem.
— Dzięki — wydukał heros, patrząc w gwiazdy. Teraz nie pamiętał ich imion. Nie obchodziło go to, kto go urodził. Ten świat był oddalony o setki milionów mil.
— Edgar — odparł nieznajomy, sprawiając, że Silas spojrzał na niego zmrużonymi oczami, analizując te dwie sylaby. — Nazywam się Edgar.
Silas przełknął gęstą ślinę, która smakowała limetką, wódką i dymem. — Edgar to… ładnie się nazywasz. — Wydawało się, że dolna warga Edgara zadrżała, gdy usłyszał swoje imię.
Edgar nie tylko ładnie się nazywał. Światło latarni zamigotało, a Silas bezczelnie zaczął lustrować opierającą się o mur osobę. Od jej rysów twarzy, ostrych acz przyjemnych dla oka, przez dłonie – takie dłonie najładniej wyglądały jako jego naszyjnik, zwykł uznawać Silas – po krocze. I z powrotem na górę, na błyszczące oczy i pełne wargi.
Bo-go-wie, zagwizdał Silas w myślach. I boginie, i bóstwa. Szatyn dobrze wiedział, że jeśli ten typ nie złapie go za włosy, nie przyciśnie go do ściany i nie weźmie go, najlepiej tu i teraz, będzie żałował tego do końca życia.
Lub co najmniej do końca miesiąca.
Kolejny błogi ciąg. Silas przestąpił z nogi na nogę. Zaczynał marznąć.
Oddał skręta bez słowa. Ciągle milcząc, patrzył jak Edgar dopala go do reszty. Patrzył, jak ich palce ujmowały papier, patrzył się na jego usta.
— Zatańcz ze mną — zarządał, gdy pet dotlił się do końca.
Edgar nie przestawał go zaskakiwać. Ujęła jego wyciągniętą dłoń – cholera, Silas myślał, że eksploduje, jeśli nie znajdzie się pod jego paskiem – i dała pociągnąć się do środka, prosto w tłum ludzi.
Momenty uprzejmej nieśmiałości prędko poszły w niepamięć. Gdy pierwszy dotyk nie spotkał się z protestem, Silas bezczelnie kroczył naprzód. Objął wąskie biodra Edgara, prowadził je w rytmie swoich. Podążał za pulsem piosenek, które znał na pamięć. Z szelmowskim uśmiechem położył jego dłonie na swojej talii, pozwolił ich ciałom do siebie przylgnąć.
To, jak Edgar odwdzięczał się swą bliskością było upajające. Przez krótką chwilę Silas miał wrażenie, że ma kontrolę. Ciepłe wargi, które spoczęły na jego rozwiały tą mrzonkę. Przez ułamek sekundy był zaskoczony, lecz nie marnował więcej czasu. Objął Edgara i pogłębił pocałunek, wykorzystując różnicę wzrostu. Pochylił się do przodu, zatopił dłoń w ciemnych lokach. Ktoś odsunął się od nich. Ktoś zagwizdał. Ktoś jęknął.
Przez długość pocałunku Silas zapomniał, jak się oddycha. Gdy oderwał się od Edgara z wypiekami i iskierkami w oczach, nabrał powietrza jak nowonarodzony. Klub był duszny, a owe powietrze zawierało więcej sztucznego dymu, niż tlenu. Nie mógł się powstrzymać – musiał szeroko się uśmiechnąć.
— Mógłbyś zrujnować moje życie, a ja bym ci za to dziękował — bąknął, gdy opadli na niebywale niewygodne stoliki barowe, oddalone od głośników. Nie zupełnie, ale przy ścianie można było zrozumieć co drugie wypowiedziane słowo, gdy druga osoba wystarczająco podniosła głos. Nie kontynuował myśli. Wolał nie wspominać o tym, że rujnował siebie samego wystarczająco dobrze i spektakularnie własnymi czynami. Przeczesał włosy palcami, po czym przerzucił je z jednego ramienia na drugie, cicho modląc się o to, że to pozwoliło ułożyć im się chociaż w najmniejszym stopniu.
— Mieszkasz gdzieś w okolicy? — Zagaiło Edgar.
Teraz, albo nigdy. Va banque.
— W okolicy — potwierdził Silas. — Ale tu jest bliżej. A teraz jest bliższe moim planom.
Edgar popatrzył na niego ze zdziwieniem. Dopiero gdy mężczyzna skinął głową w stronę toalet, na jej twarzy rozbłysło zrozumienie. A potem przebiegły uśmiech. Silas obiecał Kupidynowi w myślach, że złoży mu soczystą ofiarę w podzięce za to, kogo mu zesłał.
Nie zdawał sobie sprawy z tego, jak brakowało mu niezobowiązującego seksu. Bez wysiłku, bez godzin, spędzonych przed ekranem telefonu, zanim padło pytanie, czy stosunek planuje się u osoby A czy osoby B. Dobry, oldskulowy, luźny seks.
Z satysfakcją poczuł palce, obejmujące jego nadgarstek. Zaczął przepychać się przez lepką masę ludzi, potem przez sam środek nieskończenie długiej kolejki przed damską toaletą.
Nim drzwi z namalowanym ludzkiem w spodniach zapadły za nimi w zamek, Edgar ponownie był na nim – umiejętnie manewrując jego ciałem, prowadząc Silasa w stronę blatu, w który zatopniony był rząd umywalek. Biodra mężczyzny oparły się o jego kant, Edgar jakimś cudem był między jego nogami, zachłannie go całując.
Silas chwycił kran, próbując złapać równowagę.
— Edgar — wydusił. Edgar mrugnął w odpowiedzi. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała pod wnętrzem dłoni Silasa. — Jestem trans. Dla twojej informacji — dodał, zagryzając dolną wargę.
— Okej.
— Okej. — Powtórzył Silas.
Okej? Silas nie dostawał często takiej odpowiedzi. Zazwyczaj było nią “co?” lub “poczekaj, to co masz w spodniach?”. Czasami “o kurwa, zawsze chciałem tego spróbować”. Wtedy Silas czuł się jak dziwka. I obiekt. I w cholerę nieswojo.
Ale “okej”? Tak mało osób reagowało na niego w tak oczywisty sposób. Jakby jego egzystencja i jego ciało były oczywiste i nie musiały podlegać dyskusji.
Oczywiście, przed Edgarem było wielu. Silas nadal drżał na wspomnienie chłopaka, który potrafił zrujnować go swoim strapem, rozpuścić jednym słowem. Były dni, gdzie tęsknił za nim, gdy zatapiał w sobie palce, szukając tego, co mu dawał. Czasami żałował tego, że nie wyjechał za nim do Austrii, gdy skończyła się jego wymiana studencka.
— Wszystko w porządku? — Melodyjny głos przerwał tok myśli bruneta. Musiał wyglądać, jakby miał się rozpłynąć i przeciec Edgarowi przez palce: szklane oczy, rozbiegany wzrok. Wypieki na policzkach, rozpuszczone włosy, opadające w splątanych lokach na jego kark.
— Tak. W porządku. Bardziej niż w porządku. — Jego wzrok ponownie skupił się na Edgarze. Niesforne, kręcone kosmyki. Jasne oczy, w oświetleniu ubikacji praktycznie białe. Prawie przeźroczyste. Garść piercingów. Lśniące śliną wargi. Silas zdecydowanie czuł się o wiele bardziej, niż tylko w porządku.
Skwitował to uczucie niedbałym uśmiechem. Tak mógł żyć. Najebany, pod kimś tak seksownym.
Krocze Silasa otarło się o udo Edgara. Mógł o niego błagać – mógł błagać na kolanach z wypełnionymi łzami oczami i zaczerwienionymi ustami, lecz teraz chciał brać wszystko, czego pragnął. Wszystko, co mu się należało.
Niedbałe pocałunki. Szybki oddech.
Objął talię Edgara i poprowadził go do wolnej kabiny – pierwszej z brzegu, która wyglądała na względnie czystą.
— Jeśli chcesz się z tego wycofać– — zaczęło Edgar.
— Nie pierdol — przerwał jej Silas i zatrzasnął drzwi kabiny. A raczej: pierdol mnie, poprawił się w myślach. Położył otwartą dłoń na zdrapanej farbie, od niechcenia kierując w nią swoją energię – czy magiczne zaryglowanie i wyciszenie drzwi było skuteczne przestało obchodzić go w momencie, w którym Edgar wplątał swoją dłoń w jego włosy. Siłą powstrzymał się przed jęknięciem ‘mocniej’.
Nie protestował, gdy jego łopatki uderzyły o drewno. Całował Edgara, jego pełne wargi, kąciki ust, pieścił dłońmi jego szyję. Delektował się tym, jak przyspieszał jej oddech, gdy podążał opuszkiem palca po linii jego szczęki lub wzdłuż szerokich ramion, szukając w nich oparcia. Były twardsze, niż wydawało się Silasowi. Jakby niegdyś były mocniejsze. Jakby Edgar mógł wcisnąć jego policzek w chodnik i zakuć go kajdankami. Gdyby ten scenariusz stałby się prawdą, Silas najpewniej by nie protestował.
Edgar znalazł rąbek topu mężczyzny i objął jego nagą klatkę piersiową dłońmi. Jejgo kciuki powędrowały wzdłuż długich blizn, od zewnątrz do samego mostka.
Silas miał wrażenie, że uginają się pod nim kolana. Że upadnie, jeśli nie zaciśnie palców na barkach Edgara. Pachniał ziołem, potem i słodką nutą perfum.
Silas pozwolił sobie wtulić nos w jej szyję, zanim jego palce umiejętnie rozpięły klamrę paska, a następnie guzik i rozporek spodni.
— Mogę? — Zapytał, spoglądając na Edgara spod rzęs.
Gdy ten tylko skinął głową, Silas opadł na kolana, drżąc wręcz z oczekiwania. Z łakomstwa. Animalystyczne ciepło rozlewało się w jego podbrzuszu, krew huczała w jego uszach. Z jego ust wydostał się cichy jęk, gdy zahaczył palcem o gumę bokserek Edgara i płynnym ruchem ściągnął uciążliwą bieliznę wraz ze spodniami w dół.
Przełknął ślinę.
Uwielbiał odkrywać ciała ludzi. Podążać palcami po ich krawędziach, tak samo jak teraz podążał po całej długości Edgara, wydobując z jego ust przeciągły syk. Nie sądził, że będzie już dla niego w połowie twardy. Silas nie miał czasu podziwiać tatuaży, które odkrył. Nie mógł zmusić się do oderwania wzroku. Uczynił to dopiero wtedy, gdy jego podbródek został ujęty kciukiem i palcem wskazującym. Wtedy posłusznie wysunął język i objął Edgara wargami. Jego kolejny jęk został zduszony w głębi jego klatki piersiowej.
Z dziką satysfakcją patrzył, jak Edgar zaczerpnął powietrza. Jak jego uda drżały, gdy posuwał się dalej, kawałek po kawałeczku, ignorując jedną, samotną łzę, która stoczyła się po jego policzku.
Wycofał się do momentu, w którym jego usta składały pocałunek wokół jego główki. Nim ponownie wziął go do gardła, spragniony reakcji Edgara, jego łapczywych oddechów, jego smaku, objął go dłonią.
— O kurwa — wydusił Edgar. Silas zaoszczędził sobie odpowiedź w stylu “tylko twoja, do usług”.
To, jak mięśnie brzucha Edgara drżały i rozluźniały się, tylko po to aby ponownie napiąć się z kolejnym wessanym przez zęby oddechem sprawiało, że Silasowi kręciło się w głowie. Nie przerywając kontaktu wzrokowego skupiał się na tym, żeby doprowadzić Edgara do tego, aby mu się oddał. Wydobyć z jego wnętrza kolejne odgłosy, ciche jęki i ciężkie oddechy.
Prawie doszedł tam, na miejscu, wbijając kolana w posadzkę i posłusznie biorąc go głębiej i głębiej, gdy Edgar ujęła garść jego włosów. Tym razem mocniej niż poprzednio, pewniej.
Nie spodziewał się tego, że odciągnie go od siebie, zostawiając go z łzami w oczach i strużką śliny, którą starł z brody.
— Wstań — nakazał, a Silas usłużnie podniósł się, niezgrabnie opierając się o drzwi kabiny, ciężko łapiąc powietrze. Nie spodziewał się tego, że Edgar zacznie siłować się z klamrą jego paska. Nie wiedział też, czego dokładnie się spodziewał. Czy jedynie tego, że szybko zrobi Edgarowi loda, dostanie w podzięce buzi i klapsa w tyłek, lecz zero własnej satysfakcji?
Niemniej jednak nie miał zamiaru narzekać. Rozpiął klamrę, który uparcie trzymała się paska i pozwolił swoim jeansom zsunąć się do połowy jego ud.
Edgar?
────
[2791 słów: Silas otrzymuje 27 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz