WIOSNA
Zmarszczyła nos, słuchając słów obozowiczki, która… właściwie ją obraziła.
Przecież ogień Hefajstosa nie był niebezpieczny. Laira świetnie potrafiła go kontrolować, więc nie rozumiała tej przesadnej ostrożności ze strony Violet. Już prędzej niepokoiły ją te dziwne ogniki, które córka Hekate wyciągnęła niemal z… no, znikąd. One to dopiero były podejrzane. I w dodatku magiczne — a nie jak ogień Lairy, będący naturalną zdolnością wynikającą z faktu, że jej boski ojciec wpadł kiedyś na pomysł, żeby „stuknąć jakąś śmiertelniczkę”.
— Wow, dzięki — rzuciła krótko, ale najwyraźniej zadowolona z efektu. Przeglądała się niemal jak w lusterku, autentycznie pod wrażeniem, że magia Violet zadziałała aż tak dobrze.
— Polecam się na przyszłość. To… jakie masz plany na teraz? — zapytała Violet, z lekkim uśmiechem. — Nie skończyłyśmy zwiedzać obozu. Oczywiście, jeśli masz ochotę, możemy do tego wrócić! Ale pewnie jesteś już zmęczona.
— Wiesz co… faktycznie, jestem zmęczona. Wrzucenie cię do wody jednak zjadło mi trochę energii — Laira uśmiechnęła się niezręcznie, nerwowo poprawiając kosmyk włosów, który opadł jej na czoło. Nie spodziewała się propozycji dalszego zwiedzania — w jej głowie ten scenariusz wyglądał inaczej. Violet miała po prostu zniknąć w mroku, zatrzaskując przed Lairą drzwi — dosłownie i metaforycznie.
— Oh… — Violet wyglądała na… zaskakująco przygaszoną. W jej oczach mignął cień smutku albo rozczarowania, trudny do zdefiniowania, ale wyraźny. Przez ułamek sekundy sprawiała wrażenie jakby naprawdę liczyła, że ten wspólny czas jeszcze potrwa. Pokiwała tylko głową i, nie mówiąc już nic więcej, powoli ruszyła w stronę domku dzieci Hekate.
Laira została chwilę w miejscu. Patrzyła za nią, czując jak coś nieokreślonego ściska ją w żołądku. Powietrze wokół zdawało się nagle cięższe, wilgotne od wieczornego chłodu i zapachu dymu unoszącego się znad ognisk, które dogasały gdzieś w tle.
W końcu uniosła dłoń i pomachała jej lekko — z wahaniem, ale szczerze.
— To co, widzimy się jutro? — zawołała za nią, a w jej głosie pobrzmiewało coś więcej niż tylko uprzejmość. Może cień nadziei.
Violet zatrzymała się, spojrzała przez ramię. Uśmiechnęła się lekko, niemal niedostrzegalnie.
— Tak. Do jutra — odpowiedziała, cicho, ale wystarczająco wyraźnie, by te dwa słowa zawisły między nimi, niosąc więcej, niż mogłyby się odważyć powiedzieć wprost.
A potem zniknęła za drzwiami.
A Laira… jeszcze przez chwilę patrzyła w miejsce, gdzie przed chwilą stała.
LATO
Letnie popołudnie powoli przechodziło w wieczór, choć słońce wciąż leniwie wylegiwało się nad linią drzew, barwiąc niebo na odcienie złota, różu i lawendy. Powietrze było ciepłe, ciężkie od zapachu rozgrzanego igliwia i mięty rosnącej przy brzegu. Nad powierzchnią stawu unosiły się drobne muszki, a raz po raz słychać było charakterystyczne plum, gdy ryba wyskakiwała na sekundę, by złapać powietrze lub przekąsić coś z powierzchni.
Laira siedziała na drewnianym pomoście z nogami zanurzonymi w wodzie. W rękach trzymała prostą wędkę, którą wcześniej zmontowała z jakiegoś patyka, żyłki i… agrafki. Improwizacja była jej mocną stroną.
— No i teraz… delikatnie, ale zdecydowanie — powiedziała z uśmiechem, podając Violet wędkę. — Nie rzucaj jej jak dzidy w minotaura. To ryby, nie potwory.
— Daj spokój, nigdy wcześniej nie łowiłam — mruknęła Violet, siadając ostrożnie obok, tak że ich ramiona ledwie się stykały. Była boso, a jej stopy igrały z wodą, chlapiąc co jakiś czas na Lairę złośliwie.
— Serio? Nigdy? — Laira uniosła brew z udawanym oburzeniem. — To tak jakby… jakby nigdy nie zjeść waty cukrowej. Albo nie pocałować kogoś przy zachodzie słońca.
Violet spojrzała na nią ukradkiem, z półuśmiechem.
— No dobra, może nie aż tak dramatycznie. Ale i tak jesteś dziwna.
— Dziękuję, staram się. — Laira puściła jej oczko, po czym poprawiła uchwyt na wędce. — Patrz. Chodzi o to, żeby haczyk był mniej więcej tutaj, a przynęta — czyli ta robaczywa kulka, która wygląda jak zeschnięty popcorn — żeby machała im przed pyskiem jak kusząca przekąska.
— Kusząca? To obrzydliwe. — Violet skrzywiła się teatralnie, ale złapała kij. — I co teraz?
— Teraz… czekamy. — Laira odchyliła się lekko, podpierając na łokciach. — W międzyczasie możesz opowiedzieć mi coś głupiego ze swojego dzieciństwa.
— Coś głupiego?
— No, w stylu: “W wieku siedmiu lat próbowałam zakląć sąsiada w kurczaka.”
— Tylko raz! — Violet zaśmiała się, a potem dodała ciszej: — Ale trafiłam w kota.
Laira zachichotała, przeciągając leniwie palcami po powierzchni wody. Cisza, która między nimi zapadła, nie była niezręczna — raczej spokojna, miękka, jak koc zarzucony na ramiona.
W oddali kumkały żaby, a wiatr poruszał trzcinami przy brzegu. Woda falowała delikatnie wokół ich nóg.
— Chcę, żeby lato się nie kończyło — powiedziała Laira cicho, bardziej do siebie niż do niej.
Violet tylko spojrzała na nią z boku, uśmiechając się bez słowa. Nie musiała nic mówić. Też tak czuła.
Violcia?
────
[724 słowa: Laira otrzymuje 7 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz