poniedziałek, 21 kwietnia 2025

Od Lairy do Sony — „A Fisher of Fish"

Staw o tej porze dnia był zupełnie pusty. Cisza i spokój panowały wokół, a jedynym ruchem była mgła snująca się nisko nad wodą, otulająca najbliższą okolicę jak miękki szal. Dla Lairy była to idealna chwila, by wreszcie odetchnąć i się zrelaksować. Mały, drewniany pomost cicho skrzypiał pod jej krokami, gdy powoli szła w stronę wody. Na ramieniu zwisała wędka, a obok niej torba pełna starannie dobranych przynęt – każda z nich miała swoją historię. Większość zrobiła sama, parę otrzymała od ciotki a dwie… od swojej byłej partnerki. Skrzywiła się, widząc je, chociaż sumienie nie pozwoliło Lairze ich wyrzuć, za dużo ryb na nie złapała, by teraz się ich pozbywać. Teraz jednak, patrząc na nie, czuła cichy ucisk w klatce piersiowej. Smutek zmieszany z ciepłem. Nie była już pewna, co boli bardziej – to, że odeszła, czy to, że tamte chwile wciąż potrafiły być tak żywe. Przynęta znów trafiła na miejsce – nie w wodzie, nie w śmietniku, ale tam, gdzie była od dawna. W torbie, między innymi. Może kiedyś ją wyrzuci. Może nie.
Jeszcze nie dzisiaj.
Laira usiadła na krawędzi pomostu, ostrożnie opierając wędkę o kolano. Drewno pod nią było jeszcze wilgotne od porannej rosy, pachniało mchem i starym lasem. Mgła zaczęła się już podnosić, odsłaniając taflę wody – gładką jak szkło, niemal nierealnie spokojną.
Wybrała jedną z przynęt – tę, którą zrobiła sama, z połyskującą srebrną blaszką i czerwonym piórkiem na końcu. Jej palce poruszały się automatycznie, pewnie, z delikatnością kogoś, kto zna każdy ruch jak własny oddech. Kliknięcie kołowrotka, świst żyłki przecinającej powietrze – i przynęta wylądowała kilka metrów dalej, z miękkim „plask!” uderzając o wodę.
Laira siedziała nieruchomo, z lekko pochyloną głową. Tylko oczy błądziły po powierzchni, szukając ledwie zauważalnych znaków – zmarszczki na wodzie, cienia pod powierzchnią, pojedynczego bąbelka.
Wokół niej świat zwolnił.
Ptaki śpiewały cicho, jakby szeptały między sobą. Liście poruszały się łagodnie, niesione lekkim podmuchem wiatru, a od czasu do czasu gdzieś w oddali słychać było trzask gałęzi – może sarna, może lis. Dla Lairy nie miało to znaczenia. Była tu tylko ona i woda.
W końcu poczuła lekkie szarpnięcie – nie gwałtowne, raczej delikatne, jakby coś musnęło żyłkę z ciekawością. Zamarła, wstrzymała oddech. Drugi ruch – tym razem wyraźniejszy. Zdecydowanie ryba. Zacisnęła dłonie na wędce, naprężyła żyłkę i wykonała płynny ruch, zaciągając hak.
Zaczęła się walka – nie brutalna, nie dramatyczna, ale intensywna w swojej cichej mocy. Ryba próbowała uciec, skręcała się w wodzie, a Laira prowadziła ją z wyczuciem, nie pozwalając jej się zerwać. Ruch za ruchem, krok po kroku – jak taniec, stary jak świat.
W końcu ryba się poddała. Mały leszcz, srebrzysty, z wielkimi oczami, drżał w jej dłoniach, gdy wyciągała go z wody. Przyglądała mu się chwilę, wsłuchując się w cichy chlupot jego ogona. Potem bez słowa pochyliła się i ostrożnie wsunęła go z powrotem do jeziora. Zniknął w mętnej głębi, zostawiając po sobie tylko kilka kółek na wodzie.
Westchnęła cicho, oddychając głęboko, aż po same końce płuc. Powietrze miało smak wilgoci i sosen, a w tym wszystkim był jakiś pierwotny spokój, którego tak bardzo potrzebowała. Ciepłe, letnie promienie dopiero zaczynały przedzierać się przez warstwę jasnych chmur – nieśmiało, jakby nie chciały zakłócić ciszy panującej nad stawem.
Laira zamknęła oczy na krótką chwilę. Czuła, jak świat się wycisza, jak oddech zwalnia, a serce bije w rytmie natury. Mgła wciąż snuła się nisko nad wodą, leniwa i lekko srebrzysta, rozciągając się tuż nad taflą niczym duchy poranka.
Staw. Cisza. Ona, z wędką w rękach i niebem nad głową. Tak właśnie zaczynał się idealny dzień.
Usłyszała skrzypnięcie. Ciche, przeciągłe – jakby ktoś stąpał ostrożnie po starych deskach pomostu. Zmarszczyła brwi, nie odwracając się od razu. Kto mógłby tu przyjść? O tej porze, w tym miejscu? To przecież był jej azyl, odludzie z wyboru.
Pomyślała nawet, że może wyobraźnia płata jej figle, ale skrzypnięcie powtórzyło się – tym razem bliżej. Odwróciła głowę powoli, z pewnym ociąganiem, jakby nie chciała burzyć tej ciszy, którą tak pieczołowicie pielęgnowała.
Miała ochotę się zaśmiać. Cała ta scena wyglądała absurdalnie – mgła, samotna rybaczka i sylwetka zbliżająca się przez poranny półmrok. Brakowało tylko dramatycznej muzyki i przerysowanego napięcia rodem z kiepskiego amerykańskiego filmu dla nastolatków.
— Hej — rzuciła, nie podnosząc głosu, gdy zarys postaci stał się bardziej wyraźny.
Nie był wysoki, z ciemnymi włosami rozświetlonymi pierwszymi promieniami słońca. Znała go, a przynajmniej jedynie z widzenia, bo rozmawiać ze sobą nie mieli okazji. Sony. Jedyne dziecko Apolla w obozie i o ile dobrze pamiętała - dobry znajomy Violet.
Wyglądał, jakby miał coś do powiedzenia. Ale zanim zdążył się odezwać, Laira uniosła brew z lekkim rozbawieniem i dodała:
— Jeśli przyniosłeś kawę, możesz zostać. Jeśli nie… musisz się wykupić jakąś dobrą historią.
Sony zamrugało kilkukrotnie, jakby próbując uporządkować własne myśli. Sprawiali wrażenie, jakby przyszli tu z nadzieją na chwilę samotności, jakby to właśnie to miejsce miało być ich cichą ucieczką — a tymczasem ktoś już tam był. Ktoś, kto wyraźnie czuł się tu jak u siebie.
Laira obserwowała ich uważnie, lekko przechylając głowę. W ich oczach tańczył istny wir – milion myśli przebiegających przez głowę z prędkością światła, każda próbująca przebić się na powierzchnię.
— Nie, wybacz, nie mam kawy — powiedzieli w końcu, drapiąc się po głowie z lekkim zakłopotaniem. Ich but niepewnie zarysował półkole na deskach pomostu, szurając cicho, jakby to miał być jedyny sposób na zredukowanie napięcia.
Laira parsknęła cicho i uśmiechnęła się łagodnie. Bez słowa skinęła głową w ich stronę, wykonując prosty, spokojny gest zaproszenia – miejsce obok niej wciąż było wolne. Wystarczająco szerokie, by nie naruszać granic, a jednocześnie wystarczająco blisko, by znaczyło: jesteś mile widziany.
— Mogę nauczyć cię łowić ryby, co ty na to? — odezwała się po chwili z lekkim uśmiechem. — Jestem w tym całkiem świetna… jeśli nie najlepsza. Mam nawet zapasową wędkę, to serio nie jest trudne! Ani trochę!
Jej ton był swobodny, lekko zaczepny, ale bez złośliwości. To nie była propozycja, którą należało traktować serio-serio – raczej otwarta furtka. Możliwość. Coś, co można chwycić albo zostawić. Laira nie była najlepsza w relacjach, nie bardzo umiała nawigować w labiryncie stworzonym z ludzkich uczuć, jednak próbowała - starała się wypaść jak najlepiej.
Wiatr poruszył mgłę, a słońce zaczęło wygrywać pierwszą bitwę o niebo, a kolejne promienie połaskotały ich twarze.

Sony?
──── 
[1000 słów: Laira otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz