sobota, 5 kwietnia 2025

Od Dantego do Ivy — „For The Hell Of It"

To był najgłupszy pomysł, na jaki dotąd wpadłem. Zawsze wypierałem fakt, że potrzebowałem pomocy. Po co było mi czyjeś dobre serce? Radziłem sobie znakomicie.
Do czasu.
Nie mogłem spać. Całą noc przekręcałem się z boku na bok, a zimne poty oblewały moje plecy. Czułem, jak nieprzyjemne, słone krople otulają moje ciało niczym obrzydliwe macki ośmiornicy. Wykrzywiałem się w wyrazie obrzydzenia, bo niczego tak bardzo nienawidziłem.
Zerwałem się, kiedy coś, albo ktoś, dmuchnęło chłodnym oddechem w moją twarz. Oczu nawet nie zamykałem, bo usilnie walczyłem z chęcią ucieczki. Nikogo nie widziałem. Czułem się paranoidalnie. Jakbym sobie to wszystko wymyślał. Opowiadał bajki. Jednak czułem ten chłód na swojej skórze. Czułem, jak coś dmucha, chucha i wydaje z siebie świszczące podmuchy.
Rozejrzałem się po ciemnym pokoju, wzrokiem szukając tego potwora. Myślałem, że to znowu on. Ale nie tylko on mnie nawiedzał. Widziałem wiele różnych stworów. Każdy kolejny był gorszy od poprzedniego. Dla przykładu: olbrzymie psy, pięć razy większe, od standardowych czworonogów, obrzydliwe cyklopy, które przecież istnieją tylko w bajkach dla dzieci albo coś, co wygląda, jak wielka, dwunożna żaba.
Niczego nie widziałem. Jedyne, co rzucało się w oczy, to porozrzucane ubrania, których nie zdążyłem ułożyć, bo chciałem tylko odpocząć, położyć się i nie myśleć o niczym, co wpędzało mnie dyskomfort; ale kiedy tylko dotknąłem jedną nogą miękkiego koca, a drugą wsunąłem pod jedwabną pościel (niedawno wypraną, swoją drogą, ładnie pachnie, bryzą morską), to znów miałem wrażenie, że coś na mnie patrzy.
Miałem dość. Miałem serdecznie dość.
Serce biło mi jak oszalałe, myśli nie kleiły się w logiczną całość, a ja byłem po prostu zmęczony, bo to już któraś noc z rzędu, kiedy nie śpię. Nie mogę wiecznie odsypiać nieprzespanych nocy w dzień, kiedy potrzebuję pracować.
W każdym razie, zapisałem się do lekarza. Do tego lekarza. Liczyłem, że tylko tam wejdę i dostanę to, czego potrzebuję. Tabletek, mówiąc wprost. Brałem już wiele rzeczy, ale zawsze pomagały na chwilę. Ja chciałem coś, co będzie działać długoterminowo. Najlepiej na zawsze.
W poczekalni byłem tylko ja i jakaś starsza kobieta. Na chwilę.
Próbowałem z tą panią porozmawiać, ale szybko uciekła, kiedy tylko otworzyłem usta. Może się wystraszyła? Lekarz, na którego czekała nawet nie wyszedł, aby ją wywołać. Staruszka przycisnęła do siebie torebkę i zniknęła za rogiem, najpewniej udając się do toalety. Więc w poczekalni finalnie byłem tylko ja oraz… ja.
Przeglądałem czasopisma, które zostały udostępnione pacjentom i leżały grzecznie na małym stoliku. Ot, głupie gazetki dla starszych kobiet albo głupoty dla typowych mężczyzn, zafascynowanych motoryzacją. Nigdy nie rozumiałem, jak ktoś może mdleć na widok pojazdu czterokołowego. Albo pojazdu dwukołowego. Właściwie, jakiegokolwiek pojazdu.
Nadeszła moja godzina, ale nikt nie wyszedł, aby mnie zawołać. Dobrze, zdarza się, mogą być jakieś obsunięcia; jednak kiedy po kolejnych dziesięciu minutach nie pojawił się lekarz, postanowiłem kulturalnie zapukać i sprawdzić, czy na pewno nie pomyliłem dni i psychiatra siedzi w gabinecie.
Złapałem za klamkę, tak, jak to robią ludzie i pociągnąłem. Nie spodziewałem się, że otworzę przy tym drzwi i z impetem, potykając się o własne nogi, wpadnę do środka.
— Jeszcze nie…
— Przepraszam! — krzyknąłem, speszony.
Nie miałem zamiaru wchodzić do środka. Chciałem tylko sprawdzić, czy drzwi są zamknięte i zapukać. Przecież nie jestem jakimś świrusem!
Odruchowo wygładziłem dłońmi ubrania, szczególnie, podkreślam, swoją nową, beżową koszulę. Bałem się, że po drodze mogłem ją źle potraktować, co tak naprawdę przejmowało mnie bardziej.
Nie patrzyłem lekarzowi w oczy, uciekając wzrokiem na ładne, pomalowane na oliwkową zieleń, ściany. W kilku miejscach wisiały obrazy przedstawiające wszystko, ale nic. Niektóre z nich były wyjątkowo… artystyczne i chyba miałem za małą wyobraźnie, by zrozumieć, co tak naprawdę mogą przedstawiać. I jaka jest ich możliwa interpretacja.
Biurko lekarza było duże, drewniane i zdecydowanie solidnie wykonane. Ktoś potrafił robić meble, szczególnie takie, które przykuwały uwagę nawet największego ignoranta, jakim czasem jestem. Na wierzchu rozłożone miał kartki, obok stała filiżanka z parującą kawą, a jeszcze dalej walały się nieułożone długopisy.
Uśmiechnąłem się w końcu głupio i zamknąłem za sobą drzwi, bo uznałem, że skoro jest sam, to może poświęcić mi trochę czasu.
— Mogę? — zapytałem, co było wyjątkowo durnym pytaniem, bo zdążyłem już wejść do środka i zamknąć się z nim w gabinecie.
— A, tak, skoro już wszedłeś… — Zaczął układać kartki, które przeglądał i wskazał ręką fotel, stojący naprzeciwko biurka. — Proszę usiąść.
Poszedłem niepewnie bliżej, przyglądając się teraz innym meblom, które miał na wyposażeniu. Moją szczególną uwagę, pomijając to biurko, przykuły regały z książkami. Było ich chyba… cztery? Każdy zapełniony literaturą po brzegi i przez to wydawało mi się, że zaraz wszystkie półki pękną pod ciężarem grubych ksiąg.
— Z czym przychodzisz? — zapytał wprost i zerknął na ekran laptopa, który postawił tak, by móc dogodnie patrzeć na mnie oraz na elektronikę.
— Coś mnie obserwuje.
Zapisał coś.
— Co takiego? — dopytywał beznamiętnym głosem.
Denerwował mnie ten brak emocji i ekspresji. Czułem się, jakbym nie rozmawiał z żyjącym człowiekiem.
Uśmiechnąłem się, myśląc, że zrobi to samo, ale spotkałem się jedynie z zimną ścianą. Bezduszne.
— Nie wiem, widzą dużo różnych… potworów.
— Aha?
— Widziałeś kiedyś wilkołaka? — teraz to ja zadałem pytanie.
Zacząłem nerwowo stukać palcami o własne udo, nie mogąc się skupić. Ciężko było mi przywołać wspomnienia, bo nienawidziłem, naprawdę nie cierpiałem, myśleć o nich.
— Rozumiem — odpowiedział i zaczął pisać.
Długie spotkanie palców o klawiaturę najnowszego macbooka denerwowało mnie jeszcze bardziej, niż ta obojętność, z jaką byłem traktowany.
Klik, klik, klik.
— I wiesz co jest najgorsze w tym wszystkim? One czasem mi odpowiadają. — Przeczesałem palcami miękkie włosy i głośno westchnąłem. — Ja też im odpowiadam.
Nic nie powiedział. Zamiast tego zaczął pisać i miałem wrażenie, że właśnie zapisuje trzecią stronę dokumentu.
— Czy to, że widzę wilkołaki, to coś złego? — zapytałem, bo zbyt martwiła mnie ta cisza. Jakby zaczął do mnie mówić, to pewnie byłoby lepiej; ale on nic nie mówił. Ukrywał się twarz zza długimi, czarnymi włosami i pisał. Ciągle pisał.
— Jesteś pewny, że to wilkołaki?
— Oczywiście, że tak! — wypaliłem, uderzając nogą o podłogę. — Po pierwsze, są wysokie, ale to bardzo wysokie, po drugie, są owłosione znacznie bardziej, niż przeciętny mężczyzna, a po trzecie mają twarz wilka i w sumie wyglądają dokładnie tak samo, jak te z filmów.
— Może to tak naprawdę inni mężczyźni? Boisz się innych mężczyzn?
— Hej! — Zmarszczyłem brwi. — To mężczyźni boją się mnie. Ja ich pociągam, okej? A teraz mówię o wilkołakach. Takich z kłami. I z futrem.
Miałem wrażenie, że lekarz przez cały ten czas patrzył na mnie, jak na skończonego wariata, ale nie mógł tego pokazywać, więc zwyczajnie nic nie mówił.
— To co? Dostanę jakieś tabletki? — Uśmiechnąłem się słodko, opierając łokieć na biurku lekarza. Przekrzywiłem głowę i zamrugałem, jak to miałem w zwyczaju, kiedy próbowałem kogoś do czegoś przekonać. Liczyłem, że na lekarzy tego typu też to zadziała.
Wyszczerzyłem się szerzej, kiedy w pierwszych sekundach nawet nie drgnął, a potem tylko walczyłem z chęcią zrobienia rabanu stulecia o te cholerne piguły.

Gdzie moje piguły?
──── 
 [1115 słów: Dante otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz