niedziela, 20 kwietnia 2025

Od Ishy CD Dantego — „The less I know the better"

Poprzednie opowiadanie

WIOSNA

Creep. Cholerny dziwak. Jeszcze tego było jej trzeba - jakiegoś kolesia, który sobie coś w tym durnym łbie i albo myśli, że jest jakimś krypto twinkiem pod przykrywką albo po prostu za priorytet ustanowił, że zaprosi ją na randkę mimo subtelnej odmowy. Może powinna mu powiedzieć prosto w twarz, żeby spierdalał? Może. Właściwie to… trochę tego żałowała; nie, żeby chciała wciągać się w jakieś dramy czy awantury, po prostu taka przysłowiowa lepa na mordę mogła zadziałać lepiej, aniżeli udawanie miłej.
No, w każdym razie, jak myślała, że spławiła go w tym barze i już nigdy, przenigdy, ale to przenigdy nie zobaczy na swoje własne oczy i będzie wiodła swoje zajebiste życie.
Cóż, Isha miała dosyć niemiłą niespodziankę, kiedy zobaczyła tego przyklepa w sklepie. Czy chciała się schować? A i owszem. Czy akurat w TYM momencie jeden z kasjerów musiał zawołać ją do problemu z systemem? Jeszcze jak. Od rana zapowiadał się dosyć chujowy dzień. To dostawa była opóźniona o kilkanaście godzin, a jak już dostawca raczył się pojawić, to połowy towaru nie było zgodnie z listą zamówienia, to jeszcze część przyszła uszkodzona bądź w uszkodzonych kartonach i Isha każdą jedną pierdołę musiała zgłosić w systemie. Spirala spierdolenia nabrała jednak rozpędu, kiedy okazało się, że drugi zastępca jest chory i nie przyjdzie jej zmienić, także musi zostać po godzinach, zanim kierowniczka zdąży przyjechać i przejąć po niej zmianę.
No ale tak, dwa głębokie wdechy.
Jeden.
Drugi.
Są z tego przynajmniej plusy - dodatkowe pieniądze i to całkiem ładne.
A Isha lubiła pieniądze, szczególnie wtedy, kiedy mogła wydać je na Terryego i dodatki do jego terrarium. Tak więc zmotywowana dodatkowymi dolarami na swoim koncie, wróciła do pracy z nową mobilizacją.
— Przepraszam! — słysząc czyjś głos, sądziła, że to kolejny klient szukający pluszaka truskawkowej krowy lub serii Sanrio, jakby wielki, jebitny znak na szybie sklepu oraz ekspozycja na witrynie nie były wystarczające — Cześć, Isley.
Odłożyła ze spokojem pudło na ziemię, próbując nie zejść na zawał. Śledził ją? Nie no, przecież już wcześniej tutaj był, kupował prezent dla kogoś. Wzięła głęboki wdech, poprawiając go:
— Isha. — mówiąc to, wskazała palcem na swoją wielką plakietkę, na której widniało jej imię w towarzystwie pluszowego misia.
— A, tak, racja. — Rozglądnął się, sprawdzając, czy nikt nas nie podsłuchuje. — To może teraz dasz się namówić na wyjście?
Prychnęła. Po prostu.
Nie dlatego, że nie wiedziała, co mu odpowiedzieć a bardziej dlatego, że to zdanie było w tym momencie dla Ishy wręcz absurdalne, że zasługiwało jedynie na śmiech. Nie no, oczywiście, że już wychodzi wcześniej z pracy i umawia się z jakimś typem, którego ledwo zna.
— Nie. Podziękuję. W pracy jestem. Nie wiem jak długo.
Chociaż nie, ona go nie znała ani trochę, wcale, null. I między innymi dlatego się nie zgodziła, dla własnego bezpieczeństwa i dlatego, że uważała go za dziwaka. Widziała, jak Dante otwiera usta, by coś powiedzieć, jednak Ishę uratowało kolejne wezwanie do problemu z systemem na kasie. To był jeden z niewielu momentów, gdzie kobieta cieszyła się, że kasjerzy nie umieją zrestartować kas.
 
Alkohol wciąż lekko szumiał jej w głowie, choć tak naprawdę już z niej schodził — zostawiając po sobie tylko ten znajomy, pulsujący ciężar za oczami i lekko spierzchnięte usta. Wiedziała, że wypiła za dużo jak na swoje możliwości. Dlatego teraz, zamiast sięgać po kolejnego drinka, spokojnie piła sok pomarańczowy z lodem. Słodki, zimny, kwaśny — jakby próbował zmyć coś więcej niż tylko posmak rumu. Rozmazana na jej szyi i dekolcie bordowa pomadka oraz pomięta, niechlujnie wciśnięta w spodnie czarna koszula zdradzały aż nazbyt wyraźnie, co robiła jeszcze chwilę wcześniej.
Ciepłe dłonie nowo poznanej rudowłosej kobiety nadal spoczywały na jej udzie — pewne, miękkie, głodne. Jakby tamta miała nadzieję, że to jeszcze nie koniec. Że łazienkowy seks był tylko wstępem.
Isha westchnęła ciężko.
Udając zadowolenie, pozwoliła rudowłosej odsunąć materiał z jej ramienia. Usta kobiety składały tam miękkie pocałunki, powolne, jakby namiętne, ale dla Ishy były raczej lepem, którego nie umiała z siebie zetrzeć. Dłoń drugiej kobiety zaczęła wędrować wyżej, bliżej paska jej spodni.
Kolejny pocałunek. Tym razem w usta — niedbały, wilgotny, za długi. Pachniał rumem i pastą do zębów z marketu, przyprawiając Ishę o mimowolny grymas, który szybko ukryła za kamienną twarzą. Czuła język na swojej dolnej wardze, ale nie pogłębiła pocałunku. Zamiast tego trwała w bezruchu, czekając, aż się skończy, jak się czeka na tramwaj w deszczu bez dachu nad głową.
Ten jeden szybki raz w klubowej toalecie wystarczył jej w zupełności. Zaspokoiła impuls. I tyle. Nie miała ochoty na więcej. A przynajmniej nie dzisiaj. Nie jutro. Może nie przez najbliższe kilka dni.
Słyszała słowa kobiety, szeptane tuż przy uchu — gorące, lepkie, zawieszone w powietrzu jak dym. Od tych szeptów samo piekło mogłoby się rozstąpić. Mówiła jej o tym, czego pragnie. Co chciałaby, żeby Isha z nią zrobiła.
Gdzie. Jak.
Jak długo.
I jak bardzo.
A Isha tylko siedziała z policzkiem przytulonym do zimnej, mokrej od skroplin szklanki z sokiem. Wgapiona w jeden punkt przed sobą, jakby tam, gdzieś w tej nieruchomej przestrzeni baru, miało się znaleźć coś, co ją uratuje.
Nie reagowała. Nie mrugnęła.
Nie powiedziała ani słowa.
Ale kobieta była uparta.
Szorstkie, choć wciąż ciepłe dłonie złapały ją za twarz. Ujęły jej policzki z pewnością, która miała być uwodzicielska, ale bardziej przypominała próbę manipulacji lalką. Palce pachniały papierosami. Rude włosy przylgnęły do jej czoła, wilgotne od potu i wilgoci panującej w klubie. Isha dała się obrócić, jakby była z plasteliny.
I wtedy padły te słowa.
— Jak przyniesiesz mi kolejnego drinka, to nie pożałujesz.
Szeptane z fałszywym uśmiechem, przesiąknięte pewnością siebie, jakby rudowłosa trzymała w garści tajemnicę, którą może zaoferować tylko wybranym. Isha nie odpowiedziała od razu. Tylko przez chwilę patrzyła na nią — zamglonym, pustym spojrzeniem.
Okiem, w którym jeszcze niedawno czaiła się zadziorność, teraz odbijały się tylko zmęczone światła klubu i jej własne odbicie w barowym lustrze: rozmazana pomadka, źrenice rozszerzone, skóra przygasła. Była wręcz święcie przekonana, że „nie pożałujesz” oznaczało dokładnie to, co wcześniej: kolejny szybki numerek, w tej samej cuchnącej łazience, z tym samym chaosem dłoni, dźwięków i dezorientacji.
Jednak wstała, kiwnęła szybko głową i uwodzicielsko przesunęła po jej udzie, idąc w stronę baru, za którym stał jeden z jej znajomych. Ostatni raz zerknęła na kobietę, uśmiechając się półgębkiem. Może jak go ładnie poprosi, to zamówi jej taksówkę i pomoże w ulotnieniu się? Może. Postanowiła jednak kupić kobiecie drinka, ostatniego. Postawić jej go przed twarzą i pod płaszczykiem wymówki o pójściu do toalety - zniknie, nie widząc jej nigdy więcej.
Wybrała coś o wdzięcznej nazwie painkiller, jakby właśnie ten drink miał rozwiązać wszelkie jej problemy; osiemnaście dolarów wydawało się Ishy dosyć drogo, jednak nie komentowała, po prostu dała pieniądze barmanowi i złapawszy szło w rękę - ruszyła w drogę powrotną do stołu.
Szkoda tylko, że nigdy tam nie dotarła.
Ktoś na nią wpadł - od boku, jakby w pośpiechu nie patrzył, dokąd idzie, wylewając całą zawartość drogiego trunku na jej koszulę, która i tak już nie była pierwszej świeżości. Westchnęła zirytowana, otrzepując się i próbując nie drzeć mordy. Podnosząc wzrok, rozpoznała znajomą, durną mordę.
Denny, Damian czy inne D, które nawiedziło ją dzisiaj w pracy.
— Słuchaj gościu. Ja naprawdę nie wiem, po jaką cholerę za mną łazisz, a nawet, na przodków, nie mam ochoty myśleć, jakim cudem na mnie trafiasz, jeśli to przypadek, ale odwal się ode mnie. Znajdź sobie jakieś hobby czy coś, nie wiem, kwiatki podlej — sapnęła, poprawiając oblaną drinkiem koszulkę. Szkoda pieniędzy tylko… — A jeśli jakimś cudem coś ci się w głowie uroiło, to wybacz ale wolę cycki.
— Fajnie, a ja chuje. Pozwolisz, że odkupię ci drinka? — Dante wyglądał na niewzruszonego, jakby to, co właśnie Isha do niego powiedziała, nie miało żadnego znaczenia i była zwyczajną informacją co na niedzielny obiad. Przez kilka uderzeń serca stała jak słup soli, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu czy też wydobycia jakiegokolwiek słowa.
— Że co, proszę?
Bąknęła, jej gardło było ściśnięte, a sama Isha nie bardzo wiedziała, jak w tej sytuacji się zachować. W głowie miała ułożony zupełnie inny scenariusz.
— No… wolę chuje i chcę ci odkupić tego drinka, którego ci zmarnowałem.
Zgodziła się, ale tylko dlatego, że znała barmana.

 Dante?
──── 
[1319 słów: Isha otrzymuje 13 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz