WIOSNA
Nikogo nie śledziłem. Nie chciałem tego robić i nawet nie przeszło mi to przez myśl, a to, że znalazłem się w tym samym barze, o tej samej godzinie, co Isha o niczym nie świadczyło. Życie składa się z przypadków losu. Przypadkiem było też to, że wpadając na kobietę, rozlazłem jej drinka, którego dzielnie dzierżyła w prawej dłoni. Odskoczyłem wtedy na bok, zlustrowałem wzrokiem i ze skwaszoną miną chciałem coś powiedzieć, że ta była zbyt zdenerwowana, aby spokojnie zacząć rozmowę.
Nie było mi szkoda pieniędzy. Właściwie, nie myślałem o tym, kiedy zaproponowałem, że odkupię napój, który zmarnowałem; bo coś do mnie szepnęło, że lepiej będzie, jeśli tej nocy zostanę blisko kobiety. Tak też zrobiłem. Wróciłem z nią do baru i poprosił barmana, by zrobił coś specjalnego, puszczając przy tym Ishy oczko.
Kiedy barczysty mężczyzna postawił na barowym blacie szklankę wypełnioną lodem oraz złocistym napojem, uśmiechnąłem się niewinnie i wbiłem jakże nieskalane spojrzenie w kobietę. Isha musiała to czuć, bo skrępowana odwracała wzrok, kiedy powolnymi, małymi łyczkami, spijała swojego drinka.
Odezwałem się pierwszy; poprawiwszy włosy (które już i tak układałem dziesiątki razy tego dnia) i prostując plecy, otworzyłem usta, i zacząłem mówić, jakbyśmy byli starymi, dobrymi znajomymi.
— Często tutaj bywasz? — pytanie, którego sam nienawidziłem, przewinęło mi się przez usta. Założyłem niesforny kosmyk za ucho i poczekałem, aż kobieta przełknie kolejnego łyka alkoholu.
— Czasem.
Odpowiadała mi zdawkowo, bez szczególnej emocjonalności, jakby chciała się w ten sposób mnie pozbyć. Widziałem to, potrafiłem obserwować i rozgryzać ludzi, więc przez cały czas nie zdradzałem, że zacząłem czytać z niej, jak z otwartej książki.
— Masz strasznie pogniecioną koszulę — zwróciłem uwagę.
Normalnie ludzie dziękują za takie spostrzeżenie, ale nie Isha. Kobieta najpierw rzuciła mi niezadowolone spojrzenie, patrząc na mnie spod ciemnych brwi, a potem odwróciła głowę, by już kompletnie unikać mojego spojrzenia.
Zapanowała między nami niezręczna cisza (ale nie dla mnie!), którą próbowałem przerywać jeszcze kilkakrotnie, za każdym razem spotykając się z chłodną ścianą, trudną do przebicia.
Kobieta wstała, odsunęła od siebie szklankę i zebrała się do wyjścia. Nie powiedziała mi żadnego „cześć” ani „do zobaczenia”. Od razu pognałem za nią, niemal gubiąc swoje nogi po drodze. Poczułem nagłe zagrożenie, jakby ktoś szeptał mi do ucha, że muszę, ale to muszę, być blisko Ishy.
Poszedłem za nią, ale nawet nie próbowałem się skradać. Moje buty na wyższym obcasie tworzyły ciekawą, skoczną melodię, kiedy za nią podążałem. Mogłem też dostrzec, jak spina ramiona, a potem też dłonie zaciska w pięści.
— Czego ode mnie chcesz? — wypaliła w końcu. Jej twarz wykrzywiła się w irytacji, wyglądała zupełnie inaczej, niż Isha, którą spotkałem w sklepie za kasą. — Oddałeś mi drinka, super, ale nie musisz już za mną łazić.
Uśmiechnąłem się delikatnie, nieprzesadnie, aby jej nie spłoszyć.
— Myślę, że ktoś cię śledzi.
Uchyliła najpierw usta, a zaraz szybko je zamknęła. Spojrzała na mnie, jakby co najmniej uważała za debila, ale rozejrzała się we wszystkie strony.
— Co ty pieprzysz?
Odwróciłem się w stronę baru, wskazując palcem na kobietę, która zażarcie wpatrywała się w naszą stronę. Jej spojrzenie było dziwne, przepełnione żalem, ale także pożądaniem. Jakby pożądała Ishy i czegoś od niej chciała. Zauważyłem tę dziwną personę już wtedy, kiedy zamawiałem niedawno poznanej ekspedientce drinka.
Isha zaklęła pod nosem i odwróciła się na pięcie. Widziałem, że zaczyna przeciskać się przez ludzi, kierując się w stronę głównych drzwi wyjściowych. Niedobrze.
Zanim złapałem Ishę za ramię, zerknąłem raz jeszcze w stronę baru. Kobieta zniknęła. Zauważyła nas i najwidoczniej chciała dotrzeć do pracownicy sklepu z pluszowymi misiami. Może jest jej winna misia?
— Hej, poczekaj! — zawołałem za nią, ale Isha była już daleko, wgnieciona pomiędzy tańczącą grupę roześmianych, wstawionych osób.
Westchnąłem, pomyślałem o moich ubraniach, które zapewne ubrudzę, przechodząc pomiędzy imprezowiczami i w końcu poszedłem. Przeciskawszy się przez tłum, łokciami uderzałem o niższe ode mnie kobiety (które przepraszałem, oczywiście), a obcasami nadeptywałem na śmieszne, sportowe buty mężczyzn (a za to już nie przepraszałem). Widziałem tylko tańczące, wręcz podskakujące, włosy Ishy. Byłem już tak blisko.
— Poczekaj. — Zacisnąłem dłoń na ramieniu niższej kobiety. Ciężko dyszałem. Przeciskanie się przez taki tabun ludzi to było zdecydowanie wyzwanie. — Nie tędy. Znam inne wyjście. — Skinąłem głową w przeciwnym kierunku.
— Zostaw mnie. — Wyszarpnąła się z mojego delikatnego uścisku. — Poradzę sobie.
— Ale ona jest blisko — odpowiedziałem. Miałem wrażenie, że czuję obecność tej dziwnej kobiety. — Jak chcesz od niej uciec, to nie rób tego głównym wyjściem.
I wtedy mnie posłuchała. Nie wiem dlaczego, ale poszła za mną prosto na tyły budynku, tam, gdzie znajdowały się toalety, lecz także wyjście ewakuacyjne.
— Wyjścia ewakuacyjne zazwyczaj są zamknięte. Wiem, paradoks. — Wzruszyła ramionami. — Nie wiem, dlaczego wtrącasz się w nie swoje sprawy.
Też nie wiedziałem. Nie rozumiałem, dlaczego tak się przejąłem, kiedy zauważyłem, że inna kobieta śledzi wzrokiem Ishę i tym żarliwym spojrzeniem odprowadza ją do wyjścia; a potem wstaje, znika sprzed barku i próbuje do nas dotrzeć, jakby co najmniej miały dziwny, niedokończony biznes.
— Zapewniam cię, że te są otwarte.
Isha prychnęła i złapała za klamkę. Drzwi nie ustąpiły.
— Robisz sobie ze mnie jaja?
Zmarszczyłem brwi. Ostatnio nimi wychodziłem. I były wtedy otwarte.
— Nie, poczekaj. — Podszedłem bliżej i sam złapałem za klamkę. Naparłem delikatnie, ostrożnie i wtedy… ciche strzyknięcie, a drzwi się uchyliły.
Zadowolony odsunąłem się na bok i otwartą dłonią zaprosiłem Ishę, by przez nie przeszła.
— Byłam pewna, że…
Przycisnąłem palec wskazujący do swoich ust.
— Nieważne. Ważne, że się otworzyły i możemy wyjść.
Wyszliśmy na zewnątrz, prosto na chłodne, nocne powietrze. Delikatny wiatr rozwiewał moje włosy. Uliczne latarnie nie docierały żółtym światłem do pobocznej alejki, w której wylądowaliśmy. Przed moimi nogami przebiegł nowojorski szczur, a inny schował się za porzuconymi w kącie kartonami.
— Nie chcesz może…
— Nie — przerwała ostro. — Nic więcej od ciebie nie chcę.
I zaczęła odchodzić, ale kiedy znalazła się niecałe pięć metrów ode mnie, usłyszałem, jak coś złowieszczego szepcze mi do ucha.
Dante, Dante, Dante. Bądź bezpieczny. Bądź ostrożny.
Podbiegłem do niej.
— Chyba jestem pijany — złapałem się teatralne za głowę — i potrzebuję podwózki do domu. Mogłabyś mi pomóc? — Oparłem się trzęsącą dłonią o najbliższą ścianę.
Bądź ostrożny, szeptało coś w mojej głowie.
Zacisnąłem zęby, ale wróciłem do udawania.
— Proooszę — jęknąłem przeciągle. — Mieszkam niedaleko. Słowo honoru. — Spojrzałem na nią spod ciężkich powiek, prosząc w myślach, by się zgodziła. Nie mogłem zostać tutaj sam. Nie z nimi.
Isha?
────
[1018 słów: Dante otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz