sobota, 5 kwietnia 2025

Od Oriany do Sylvie — ,,Guilty pleasure"

Oriana z jakiegoś powodu nie lubiła wiosny.
Gdyby przyjrzeć się bardziej tej kwestii, to nie sądziła, żeby lubiła jakąkolwiek porę roku. To za zimno, to za ciepło, to za bardzo tak, to za mało tak — nie widziała nigdy żadnego balansu nawet w czymś takim, jak astrologiczne sezony, wybijające z rytmu życie każdego człowieka, którzy przywiązują symboliczne uwagi nawet do tego, czy przez dane trzy miesiące pada (raz na jakiś czas) śnieg, czy jednak (prawie) cały czas świeci słońce.
Jest to też taka pora, gdy jedni ubierają się w płaszcze i szaliki, a drudzy na krótki rękaw, przez co nigdy sama nie wiedziała, co na siebie założyć. Nie miała prawie żadnych ubrań nadających się na ciepłą pogodę, przez co, jak również tym razem, często kończyło się na tym, że czuła się mało komfortowo we własnej skórze.
Chcąc schronić się przed nieśmiałymi jeszcze promieniami słońca, zajęła miejsce w cieniu, na zewnątrz baru — w nocy to miejsce było niczym burzowe serce Nowego Jorku, dając upust młodym osobom, które chciały się trochę zabawić i przestać przejmować na moment światem, ale za dnia samotne siedzenie przy stolikach na dworze jeszcze mogło znaleźć jakieś uzasadnienie. I przede wszystkim, nie należała do grupy osób, które by tu przychodziły nocą.
Zależy oczywiście, którą godzinę jeszcze zaliczamy pod kategorię czasu dziennego, bo bary zazwyczaj otwierały się najwcześniej o piętnastej, a niekiedy nawet osiemnastej. Orianie udało się jednak trafić na taki, który dawał możliwość przesiadywania na tarasie (który i tak był raczej niewielki), gdy było jeszcze jasno, a skusiła ją głównie dość cicha okolica z otwartym widokiem na ludzi. A tak poza tym, miała przerwę między jedną pracą a drugą, gdyż szefostwo postanowiło ustalić wyjątkowo niekorzystny grafik, a ta lokalizacja była idealna, aby się po pierwsze, nie spóźnić i szybko trafić do drugiej lokacji, a po drugie, nie tracić wolnego czasu. A nie lubiła, gdy cenny czas uciekał jej z życia na nic nierobieniu.
Kelnerka przyniosła ananasowo-pomarańczowy koktajl z kostkami lodu, uśmiechając się promiennie. Oriana podziękowała niezbyt głośno, tylko na sekundę podnosząc wzrok znad kartki. Bezzwłocznie wróciła do kreślenia po zeszycie za pomocą ołówka, podkreślając akurat delikatne, smukłe rysy twarzy. Rysowanie tradycyjnie, na papierze, pozwalało jej trochę bardziej się wczuć — silniej czuła nacisk ołówka między palcami, nawet jeśli grafit zostawiał czarne ślady na skórze, a na knykciach robiły się odciski, bo przyciskała go aż zbyt mocno. Na dodatek lubiła, gdy mogła wyraźnie zobaczyć każdy swój poprzedni błąd, gdy poprzednie szkice nie chciały domazać się do końca, tworząc niechlujny, zawiły chaos.
Sposób, w jaki narysowała włosy, nagle wydawał się odbiegać od rzeczywistości. Nie miała żadnego koloru, co prawda, aby odzwierciedlić je dokładnie na papierze, ale dokonała paru poprawek, by były gęstsze i trochę bardziej puszyste. Mogła powiedzieć przynajmniej, że ich kształt, struktura i długość są odwzorowane.
Nienawidziła rysować oczu. Czuła, że nigdy nie oddaje do końca ich głębi i podobnie było w tym przypadku, a nawet nie podobnie, a szczególnie, bo prawdopodobnie nigdy nie mogłaby przenieść na kartkę tego żywego, a jednocześnie kojącego wyrazu niebieskich tęczówek, z których (nawet z bardzo daleka) wylewała się tajemnicza, troskliwa poświata. Pocieniowała górną i dolną wargę w ich pełnej obręczy, stawiając niżej kropkę jako wyraz pieprzyka. Na oślep wzięła do ręki szklankę i wsadziła słomkę do ust, przekrzywiając delikatnie głowę. Może i była do siebie krytyczna, ale potrafiła spojrzeć obiektywnym okiem (jeśli rzeczywiście się da tak zrobić względem własnych tworów) na to, co wychodziło spod jej rąk. Potrafiła zauważyć postęp i nie karała siebie za porażki. Ale gdy tym razem skupiła się na rysunku, dostrzegła coś, do czego wcześniej nie przykładała uwagi.
Z jakiegoś powodu kompletnie nie potrafiła odwzorować jej uśmiechu i to dopiero było czymś, przez co poczuła się zniechęcona. Westchnęła, odkładając szkicownik z otwartymi stronami na stolik, zauważając, jak coraz więcej osób zbiera się w barze. Zawsze przychodzili dwójkami albo grupami. Uderzyło ją znowu niewyjaśnione poczucie odosobnienia — pomimo że doskonale zdawała sobie sprawę, iż nikt nie zwracał na nią uwagi i każdemu latało obok nosa, czy ktoś przychodzi do takiego miejsca z kimś, czy sam. Posiadała tak wysoki poziom samoświadomości społecznej, swojego położenia między ludźmi, że wmawiała sobie nieraz, iż ktoś może się przejmować jej obecnością.
Wypiła napój tak szybko, że zimno przeszło przez kręgosłup jasnowłosej. Na tyle przesadzona słodycz rozniosła się w tym samym czasie po jej języku, że aż zaczęła się zastanawiać, ile cukru w siebie w tamtej chwili włożyła, a niezbyt się przecież przejmowała takimi rzeczami.
Zostało jeszcze trochę czasu, ale zaczęła się już zbierać. Zostawiła napiwek (sama pracowała w tej samej branży, doskonale wiedziała, jak okropna jest to praca i jak dużo daje tak mały gest), zabrała torbę i zarzuciła na ramię kurtkę, którą jeszcze na sobie miała z rana. Przełączyła niechcianą piosenkę, która zaczęła grać w słuchawkach.
Dopiero na zakręcie, dwie ulice dalej, zorientowała się, że czegoś jej brakuje. Szukając w głowie zaginionego komponentu, stanęła sparaliżowana, aż nie doszło do niej, że zostawiła jakimś cudem szkicownik — ten sam, durny szkicownik, którego nie spuszczała z oka, jakby było to małe dziecko — na barowym stoliku, który prawdopodobnie już został przez kogoś zajęty.
— No kurwa — wymamrotała do siebie.
Westchnęła przez myśl o potrzebie cofnięcia się, pomimo że było to tak naprawdę kilkadziesiąt metrów i powrót zajmie kilka minut, a zostało dużo czasu. Z towarzyszącym, palącym w ramiona słońcem odwróciła się na pięcie, ale gdy dotarła do stolika, stało się to, czego każdy mógł się spodziewać od samego początku — obiekt wcześniejszego dzieła właśnie sprzątał stolik i odkrył, że jego, a raczej jej podobizna, magicznie objawiła się jako rysunek zupełnie obcej osoby.
— E, przepraszam — Oriana uśmiechnęła się grzecznie, zwracając na siebie uwagę różowowłosej. — Tak się składa… że to zostawiłam. Już to zabieram, wybacz.
Nie czuła wstydu.
Czuła za to zażenowanie sięgające zenitu i jeszcze dalej.
Często rysowała osoby, które widziała i uznawała za warte uwagi pod względem ich wyglądu. Wprost mówiąc, rysowała tych, którzy w jej oczach byli przyciągający i atrakcyjni bądź posiadali w sobie coś szczególnego. Nie uważała tego za nic złego, ale to był drugi raz, gdy zdarzyło się, że ktoś ją na tym przyłapał — i tym razem był to ktoś zupełnie obcy.
Dopiero gdy druga kobieta po raz pierwszy tego dnia spojrzała swoimi oczami w kolorze chłodnego morza prosto w jej własne, ugryzła się odruchowo w wargę, nie mając pojęcia, co ma zrobić w tej sytuacji. Może jednak była w tym wszystkim odrobina wstydu, lecz czuła wewnętrznie, że jest bardziej onieśmielona.
— To naprawdę hojny napiwek — odparła ze śmiechem kelnerka.
Długie, gęste włosy wpadły na twarz kobiety, gdy zerwał się mocniej wiosenny wiatr. Odgarnęła je niespiesznym ruchem, zupełnie, jakby wcale nie miała na głowie prawdopodobnie dziesiątek klientów, a jednak z jakiegoś powodu nie wyglądało na to, żeby śpieszyło jej się ze sprzątaniem stolika po samotnym, ananasowym koktajlu.
Orianie zajęło chwilę zrozumienie, że wcale nie chodziło jej o parę dolarów, które zostawiła na stoliku. Chcąc uniknąć zbytnio długiej niezręczności, zamknęła szkicownik i włożyła go do torby (oraz aby pudrowowłosa się tak długo nie wpatrywała w tę jedną stronę).
— Cóż… tak. Dzięki — odparła.
Czy to był w ogóle komplement, czy sobie to wymyśliła? 

Sylvie? 
──── 
 [1161 słów: Oriana otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia i zostaje wskrzeszona ze zmarłych zaraz po rzepakowej yipee!!]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz