środa, 23 kwietnia 2025

Od Quinn CD Keitha — „Kłopoty nie mają zapachu"

Poprzednie opowiadanie

WIOSNA

Stracili rachubę dni, od kiedy nie widzieli Ash. Wiedzieli jedynie, że minęły miesiące, oni sami zatrzymali się na czwartym. Nie odbicia, nie wspomnienia, nie wyrwanych fragmentów w snach. Ash zniknęło przez tego pierdolonego sfinksa, a Quinn zostało z... Ashley. Z jej zimnymi spojrzeniami, toksycznymi tekstami i słowami, które miały być troską, a pachniały kontrolą.
Dostali już takiego pierdolca, że zaczęli pisać niewysłane listy do jenu. Wiedzieli, że to bez sensu, ale to i tak było lepsze niż myśl, że Ash mogło zniknąć na zawsze, a przynajmniej do czasu, kiedy Labirynt Dedala zostanie ponownie otwarty. Oczywiście, chowali te kartki głęboko pod łóżkiem, w kartonie po butach. Jakby samo ich istnienie było czymś wstydliwym. Albo zbyt kruchym.
Ashley mówiła, żeby dali spokój. Że to nienormalne, tęsknić za kimś, kogo się nie ma. Że „masz mnie, po co ci ono?”. Ale im dłużej Quinn było z nią, tym bardziej czuli, jak bardzo nie chcą być z nikim.
Zaczęli więc szukać rozwiązań — nieskutecznie. Więc jak to bywa w takich historiach, wrócili do duszenia wszystkiego w sobie. Emocje dusiły ich od środka, aż wylewały się w inny sposób — wulgaryzmami na ścianie kabiny w łazience, w nieobecnych spojrzeniach na lekcji hiszpańskiego. Pani Barrera martwiła się o nich. Ale to nie był jej problem do rozwiązania.
Najwięcej spokoju przynosiło im właśnie malowanie grubym mazakiem wzorów na łazienkowych płytkach. Kółka, zygzaki, czasem jakieś zapomniane runy, a czasem po prostu „FUCK YOU ASHLEY” – na tyle małymi literami, żeby nikt poza nimi nie zrozumiał. Wiedzieli, że prędzej czy później i tak będą musieli to zmyć, jeśli ktoś ich złapie, ale może właśnie o to chodziło. Żeby coś zostawić, a potem to zniszczyć. I tak czuli się na co dzień.
Dziś pisali wielkimi literami:
"WSZYSCY JESTEŚMY TU ZA KARĘ. KTOŚ MUSIAŁ KOGOŚ ZAWIEŚĆ."
I choć były to teksty godne zbuntowanego trzynastolatka, to na tą chwilę nie bardzo ich to obchodziło.
Coś stuknęło. Coś puknęło. Quinn miałoby to obchodzić, ale nie obchodziło. Nie dziś. Już mieli dokończyć cytat, kiedy drzwi do łazienki skrzypnęły i ktoś wszedł jak do siebie.
— Narysuj kutasa — powiedział głos. Spokojnie. Prawie życzliwie.
Quinn zamarło w pół ruchu, odwracając się wolno jak w tanim horrorze. Ich wzrok padł na twarz, której nie znali. Młody typ, ubrany jakby miał zaraz iść na paradę legionową, ale z miną, jakby wpadł tu tylko po gumę do żucia.
— Jakiegoś bydlaka — sprecyzował nieznajomy, z uśmiechem tak szerokim, że aż za bardzo pasował do kogoś, kto właśnie wyszedł z cienia, prosząc o fallusa na kafelku.
— Huh? — Quinn uniósł brew. Nie wiedzieli, czy się bać, czy może już zaczęli halucynować.
— Ah, wybacz moje maniery. — Nieznajomy ukłonił się z teatralną przesadą. — Keith. Keith Mishra. Dopiero mnie przydzielono do czwartej kohorty. Nie wiem jeszcze, jak tu działa integracja, ale pomyślałem, że zostawię po sobie ślad.
— Poprzez fallusa na ścianie? — zapytał półbóg, dalej trzymając mazak w ręce, z lekko zmrużonymi oczami.
— Symbol płodności, twórczości i buntu — odpowiedział z miną jakby czytał z encyklopedii. — Ale jeśli wolisz serduszka, też zaakceptuję. Jestem elastyczny.
Quinn nie odpowiedziało od razu. Zamiast tego dokończyli cytat, wolno, dokładnie. Keith przyglądał się w ciszy.
"KTOŚ MUSIAŁ KOGOŚ ZAWIEŚĆ."
„Keith Mishra, fallusowy prorok, był tu” — dopisano chwilę później, maleńkimi literami w rogu.
Keith uśmiechnął się szeroko.
— No i pięknie. Mój pierwszy znak w nowym świecie.
— Witamy w piekle, Keith — mruknęło Quinn, chowając mazak do kieszeni bluzy.
Quinn już miało się zwinąć, kiedy Keith, jak gdyby nigdy nic, wsunął się obok nich i zaczął przyglądać się ścianie z takim skupieniem, jakby oceniał eksponat w galerii sztuki współczesnej.
— To takie… dramatyczne. Lubię to — przyznał z uznaniem, stukając palcem w napis. — W sensie, ja bym tu jeszcze coś dodał. Jakieś „A BÓG UMRZEDŁ W KIBLU” albo „POWIEDZ MI, ŻE TEŻ SIĘ BOISZ” — spojrzał na nich z błyskiem w oku.
Quinn otworzyło usta, żeby coś powiedzieć, ale Keith już kontynuował:
— Zawsze uważałem, że łazienki to najbardziej szczere miejsca na świecie. Ludzie sikają, płaczą, robią zdjęcia swoim zadkom i mówią przez telefon z matkami, jakby to było najnormalniejsze miejsce do egzystencji.
— Czy ty jesteś z terapii? — zapytał Quinn, nie mogąc się powstrzymać.
— Nie, ale mówią, że powinienem być. — Keith się uśmiechnął szeroko, niemal promiennie. — Miałem być w trzeciej kohorcie, ale podobno testy psychologiczne coś zasugerowały i pyk — wylądowałem z wami. Czyż to nie cud?
Quinn zamrugało. Już mieli wyjść, ale Keith nagle sięgnął po drugi mazak, który znajdował się za spłuczką (skąd on do cholery wiedział, że tam był?!), i zaczął rysować coś na kafelku. Z rozmachem. Z pasją. Z gracją psychopaty.
— Robisz to często? — zapytało Quinn, obserwując jak linia po linii powstaje absurdalnie szczegółowy rysunek flaminga z cygarem.
— Rysuję? Tak. W łazienkach? Tylko kiedy czuję się… nazwijmy to… duchowo poruszony. A ty? — Keith spojrzał na nich spod burzy ciemnych loków. — Te cytaty… brzmią, jakbyś próbowało wytrzeć z siebie coś, co się nie da zmyć.
Quinn spojrzało na niego długą, ciężką chwilę. Po czym sięgnęło z powrotem po swój mazak i obok flaminga dopisało:
„JA TU UMIERAM, A ON RYSUJE PTAKI.”
Keith parsknął.
— Perfecto. Partnerzy zbrodni. Poeta i szaleniec. Albo dwoje szaleńców. Coś czuję, że się dogadamy, Quinn.
— Nie powiedziałem ci jeszcze swojego imienia.
— Wiem, ale mam dar. Albo dostęp do arkusza z listą kohort — wzruszył ramionami. — Tak czy siak, polubisz mnie. Wszyscy w końcu mnie lubią. Albo chcą udusić. Ale to też jakaś forma emocji.
I z tym stwierdzeniem, zostawił mazak na umywalce, puścił im oczko i wyszedł, jakby właśnie nie zakłócił łazienkowego egzystencjalizmu swoją chaotyczną obecnością.
Quinn stało jeszcze przez chwilę, patrząc na drzwi, przez które zniknął.
— Co do… — mruknęło w końcu, marszcząc brwi.
A potem spojrzało na flaminga i westchnęło.

 Keith?
───
[921 słów: Quinn otrzymuje 9 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz