Końce wyglądają różnie, ale Kal stwierdza, że to akurat byłby bardzo smutny koniec. Nawet jeśli byłby początkiem czegoś innego, wciąż byłby bardzo smutnym końcem, a przez to, że on obarczałby się za niego winą, to stałby się jeszcze gorszy i dręczyłby go po nocach, chociaż… już go dręczy. Postanowił więc, że nie dopuści do tego, żeby ten koniec stał się rzeczywistością, żeby nie ukształtował się w pełni i pozostał tylko słabym echem, niepełnym obrazem porzuconym gdzieś w kącie.
Tylko że trochę mu to nie wychodzi.
Ostatnio Eli przestała odwiedzać go co rano, żeby porozmawiać.
Chyba stwierdziła, że da mu spokój.
Zachowuje się jak ktoś, kto nie zna Kala i nie wie, że jeżeli da się mu spokój, to on się podda, położy na ziemi (absurd) i już nigdy nie wstanie, bo po co się starać, skoro już jest się na przegranej pozycji? Nie, żeby był w szoku, bo ile Eli ma walczyć o kontakt z nim, gdy on nagle decyduje się odizolować i biernie czekać na kolejny ruch z jej strony? On też w końcu miałby dość. Nawet nie w końcu, bo Eli i tak wykazała się w tym przypadku znacznie większą cierpliwością, niż on kiedykolwiek byłby w stanie. Podziwia ją za tę cechę, dzięki której już trochę z nim wytrzymała i tak zupełnie szczerze: ma nadzieję, że wytrzyma z nim jeszcze trochę, bo zamierza wreszcie wziąć się w garść. To dużo powiedziane, bo gdy niepewnie przestępuje próg ambulatorium (wie, że Eli akurat teraz ma dyżur i kiedy wejdzie do środka, nie będzie miał już odwrotu), to wcale nie wygląda jak osoba, która się ogarnęła i wzięła w garść. Wygląda jak ktoś, kto próbuje się nie rozpaść. Znaczy, jak Kal, który próbuje się nie rozpaść, bo patrząc na to przez pryzmat zdecydowanej większości obozowiczów, to wygląda dokładnie tak, jak oni każdego dnia.
Nie ma nikogo, kto zauważyłby tę zmianę lepiej niż Eli.
Ogólnie trochę to niepokojące, gdy patrzy się na Kala (Kala!) i widzi się niedbały kok. Wow. Ta niecodzienna fryzura, w połączeniu ze śladową ilością makijażu, sprawia, że człowiek naprawdę zaczyna się o niego bać. Po prawdzie on też bałby się o samego siebie, gdyby oczywiście nie był sobą. Jednak zmiana ta nie jest spowodowana żadną rewolucją w jego postrzeganiu samego siebie, zaakceptowaniu tego, że nieważne jak źle wygląda, to wciąż będzie piękny, że w sumie to na co dzień nie przechadza się w kółko po czerwonym dywanie na pokazie mody i takie tam bzdury. Powód jest raczej… przyziemny. Mianowicie, po prostu mu się nie chciało. W dodatku boli go głowa. To główny powód, dlaczego w ogóle znalazł się w ambulatorium: przeciwbólowe skończyły mu się już jakiś tydzień temu i jakoś nie znalazł czasu, żeby iść do sklepu i uzupełnić zapasy. Prawdopodobnie nie zrobił tego, bo doskonale wie, że jego podłe samopoczucie jest spowodowane niesamowicie dobrą jakością jego snu (maksymalnie dwie godziny w ciągu jednej nocy) i wystarczyłoby, że spałby więcej. Równocześnie wie, dlaczego nie może spać. Oraz że istnieje tylko jeden sposób, żeby jego życie wróciło do normy.
Bardzo inteligentnie zabrał się do roboty po jakimś miesiącu. Przy czym odkrył, że nadal nie potrafi zaczynać rozmów, tym bardziej rozmów na poważne tematy, których on nie chce poruszać i specjalnie odwleka nieuchronną konwersację tak długo, jak tylko może (miesiąc, psiakość, miesiąc!!!). Mimo że widział, że Eli najwyraźniej chciałaby z nim porozmawiać (wszyscy widzą teraz, że on naprawdę jest jakiś inny) i zakończyć te, jakkolwiek by na to nie patrzeć, “ciche dni”, to Kal przez cały czas wykazywał wręcz przeciwne zamiary, wiecznie odwracając wzrok, uciekając w inną stronę, udając, że go nie ma.
Może dlatego postanowiła “dać mu spokój”. Powinien był to przewidzieć.
— Nie chcę zabrzmieć, jakby nic się nie stało i jakby to nie było moją winą — wyrzuca z siebie zamiast powitania — ale cholernie boli mnie głowa.
Prezentuje sobą bardzo żałosny obraz człowieka stojącego na krawędzi bardzo stromego zbocza i jeszcze nie zdał sobie sprawy z tego, że może się najzwyczajniej w świecie odwrócić i odejść.
Eli, która wyraźnie spodziewała się czegoś więcej (albo Kal po prostu sobie wmawia, że musiała spodziewać się czegoś więcej), prycha śmiechem. Atmosfera rozluźnia się, na całe szczęście, bo Kal już czuł, jak każdy mięsień w jego ciele niebezpiecznie się spina, bliski wybuchnięcia. Jest prawie tak, jak dawniej i Kal jest naprawdę bliski wmówienia sobie, że ten miesiąc, podczas którego się do siebie nie odzywali, zwyczajnie mu się przyśnił. Po pierwszej niezręczności zostaje tylko lekki ślad, smuga na niedokładnie umytym oknie, która niestety i tak utrudnia widoczność i wiedza o jej istnieniu nieprzyjemnie drapie kark.
— Serio przyszedłeś tu po Nurofen?
Jakże poetycko i oklepanie byłoby, gdyby odpowiedział, że przyszedł tu dla niej…! Właśnie z tego powodu mówi coś kompletnie innego. Niestety, nie jest księciem w bajce Disneya. Zapewne rozczarowałby tym bardzo dużo osób.
— Między innymi. — Wzrusza ramionami ze słabym uniesieniem kącików ust, z którego uśmiech się śmieje. — Ale też, wiesz. Chciałem… żebyś wiedziała, że tak naprawdę się nie obraziłem. Ani nic w tym stylu.
— Mhm. — Eli podaje mu pudełeczko z tabletkami, on wyczuwa w jej tonie ledwo słyszalny sarkazm. Pociesza się tym, że nadal nie dostaje bijących go po głowie sygnałów wskazujących na rosnący poziom irytacji.
Ona chyba naprawdę się cieszy, że nareszcie do niej przyszedł. Bądź co bądź, zrobił to sam z siebie.
— I jeszcze… nie chcę, żebyśmy wpadli w jakieś błędne koło — tłumaczy Kal, wygrzebując leki z opakowania. Jego trzepoczące serce prawie zagłusza jego słowa, głos trochę mu drży ze zdenerwowania, zupełnie bezpodstawnego zdenerwowania. Eli nie jest na niego zła, o, nawet podaje mu kubeczek z wodą. Nikt nie jest na niego zły, czemu on się tak tym wszystkim stresuje i przejmuje? Czemu ma ochotę się popłakać, żeby Eli na pewno zobaczyła, że jest mu przykro i głupio, że się o to wszystko obwinia, chociaż ona pewnie i tak nie pamięta już, o co mógłby się obwiniać? — To znaczy, że nagle mi się coś dzieje i potem ze sobą nie rozmawiamy, bo to już się dzieje kolejny raz. Nie chcę, żeby to tak wyglądało.
— To zacznij ze mną rozmawiać — delikatnie mówi Eli, najwyraźniej próbując wysłać mu jak najwięcej znaków mówiących o tym, że wcale nie jest zła ani nic z tych rzeczy. Kal na szczęście tego nie potrzebuje, ale docenia starania. — Ciągle ci mówię, że możesz mi powiedzieć wszystko. Naprawdę jestem niezła w wysłuchiwaniu innych. — Uśmiecha się naturalnie i szczerze, tak jak Kal nigdy nie jest w stanie się uśmiechnąć.
— Właśnie próbuję — mruczy trochę niewyraźnie. — Chciałem ci powiedzieć, że mimo tego, że… jestem, jaki jestem i zachowuję się… jak się zachowuję, to wciąż mi zależy. Na tobie. I w ogóle na wszystkim. Znaczy, na naszej… przyjaźni. Znajomości. Czymkolwiek.
Wyduszenie z siebie tych słów zajęło mu miesiąc, chociaż większość tego czasu spędził na układaniu w głowie scenariuszy dotyczących tego momentu. Absolutnie nie jest z siebie dumny, bo wciąż nie jest w stanie powiedzieć najważniejszego, a zamiast tego krąży dookoła i… boleśnie zdaje sobie sprawę, że niczego nie zmieni, jeśli niczego nie powie.
Albo inaczej: po prostu pokłada bardzo dużo nadziei w tym, że Eli potrafi czytać między wierszami i jest lepsza w relacjach międzyludzkich niż on.
Elianne?
───
[1172 słowa: Kal otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz