środa, 23 kwietnia 2025

Od Ishy CD Dantego — „The less I know the better”

Poprzednie opowiadanie

WIOSNA

Tak, oczywiście. Otworzy jej drzwi jak jakiś cholerny MacGyver, bo przecież to było zupełnie naturalne, prawda? Isha nie była ani trochę zadowolona z faktu, że Dante targał ją przez pół klubu niczym znoszoną szmatę, desperacko szukając wyjścia, jakby życie od tego zależało.
A jednak — otworzył. Otworzył pieprzone drzwi ewakuacyjne.
Zatrzymała się jak wryta, marszcząc brwi. Coś tu nie grało.
No bo okej, może i wyglądał na kogoś, kto potrafi znaleźć drogę ucieczki z płonącego budynku, ale serio? Gość odblokowuje ewakuacyjne drzwi bez klucza, bez alarmu, bez niczego, jakby to był zwykły zamek w toalecie?
Isha miała przeczucie. To takie dziwne, niepokojące coś w brzuchu, co mówiło jej: swój do swego ciągnie. Może i nie była pewna, kim był, ale coś podpowiadało jej, że Dante zdecydowanie nie był zwykłym chłopakiem.
Półbóg? Całkiem możliwe. Tylko… czy istniał jakiś bóg zamków?
Nie mogła sobie przypomnieć. Ale jeśli takowy istniał, to najwidoczniej zszedł na ziemię, założył skórzaną kurtkę i stwierdził, że będzie się popisywać w środku sobotniej nocy.
Odetchnęła głośno, wciągając w płuca powietrze, które może i nie było idealnie czyste ani przesadnie świeże, ale przynajmniej nie było przesiąknięte dymem papierosowym, zielskiem i… czymkolwiek jeszcze unosiło się w tamtym zadymionym piekle.
Dante uśmiechnął się szeroko, jak kompletny idiota. Wyglądał jak skończony kretyn i Isha pierwszy raz w życiu poczuła autentyczną, dziecięcą potrzebę — jak w przedszkolu — żeby albo przywalić mu z całej siły w ramię, albo jeszcze lepiej: złapać go za włosy i skleić mu je plasteliną.
— Coś ty taki zadowolony z siebie, Sherlocku z łomem? — mruknęła pod nosem, ale on chyba nawet nie zarejestrował jej słów.
Przynajmniej jedno było na plus — pozbyła się tej dziuni, co to nie potrafiła zrozumieć najprostszych sygnałów. Dziewczyna ewidentnie przyszła po jedno, szybkie, w łazience, bez imion, bez emocji. Isha nie miała dziś na to siły. Ani chęci. A już na pewno nie do kogoś, kto mylił bezczelność z urokiem.
Teraz tylko musiała się uspokoić. I nie zabić Dantego.
Choć, szczerze? Myśl była kusząca.
— Nie chcesz może…
— Nie — ucięła ostro, nawet się na niego nie oglądając. Ostatnie, czego teraz potrzebowała, to dalszy kontakt z tym czubkiem. — Nic więcej od ciebie nie chcę.
Zamaszystym ruchem ruszyła przed siebie, nogi aż ją paliły od potrzeby jak najszybszego oddalenia się od tego człowieka. Najchętniej zniknęłaby z jego pola widzenia raz na zawsze — zmieniła imię, numer telefonu, może nawet tożsamość. Gdzieś daleko, najlepiej w mieście bez zasięgu i ludzi pokroju Dantego.
I wtedy… kroki. Za sobą.
O nie, tylko nie to. Zdrowaśka przeszła jej przez usta jak modlitwa ostatniej szansy.
— Chyba jestem pijany — powiedział, łapiąc się teatralnie za głowę, jakby miał zaraz runąć jej na plecy. — I potrzebuję podwózki do domu. Mogłabyś mi pomóc?
Już otwierała usta, by powiedzieć nie — głośno, wyraźnie i bez miejsca na negocjacje. Choć w myślach miała gotowe całe przemówienie, pełne dość barwnych i zdecydowanie niecenzuralnych słów.
— Prooooszę — jęknął, przeciągając to jak pięciolatek próbujący wyżebrać lizaka. Jeszcze chwila, a padnie jej do stóp i zacznie całować je z wdzięcznością. — Mieszkam niedaleko. Słowo honoru.
Zatrzymała się. Powoli, bardzo powoli, jakby każda komórka w jej ciele musiała najpierw zaakceptować fakt, że oto znowu dała się wciągnąć w jakąś idiotyczną sytuację.
Odwróciła głowę przez ramię.
— Jak ci nie wstyd w ogóle używać słowa "honor", ty menelu z cudzym uśmiechem — mruknęła, zaciskając dłonie w pięści. — Masz szczęście, że mam dobre serce. Albo zły dzień. Sama nie wiem — mruknęła przez zaciśnięte zęby, ruszając przed siebie, nawet się nie oglądając.
Dante, jakby dostał drugie życie, człapał za nią zadowolony, mamrocząc coś o „aniołach na ziemi” i „niezasłużonej łasce”. Isha miała ochotę go udusić. Albo chociaż kopnąć. W czoło. Ale szła. Kiedy jednak zwróciła uwagę, że przecież Dante był taki straaasznie umierający, ten ponownie zaniemógł i zwalił się całym ciężarem ciała na jej ramiona.
Ku jej zdziwieniu, faktycznie nie kłamał — jego klitka mieściła się dosłownie dwie przecznice dalej. Szli w milczeniu, przerywanym jedynie jego przypadkowymi, obłąkanymi mamrotaniami i jej westchnieniami, które mogłyby zdmuchnąć dach z domu.
Isha zmarszczyła brwi, widząc, jak coś porusza się na poboczu. Może i ona już zaczęła mieć zwidy? Może od dymu w klubie, może od Dantego…
— Czekaj. — Zatrzymała się nagle, pochylając przy krawężniku. Kompletnie olała fakt, że zostawiła mężczyznę na pastwę losu. — Co to…?
Leżał tam. Gołąb. Brązowy w ciapki, z postrzępionym skrzydłem i miną, jakby przeszedł przez piekło na wrotkach, zawinął z powrotem i jeszcze dostał mandatem od losu. Drżał delikatnie, ale nie próbował nawet uciekać.
— Serio? — jęknęła, wpatrując się w pierzastego nieszczęśnika. — Akurat teraz?
Serce jej zmiękło. Coś zakłuło. Jako córka Wenus miała słabość do gołębi. Byli… znajomi. Bliscy. A ten wyglądał, jakby właśnie stracił wszystko, co znał.
— Może śpi — wymamrotał Dante, kucając obok.
— Ta, jasne. Śpi sobie z wykręconym skrzydłem na środku chodnika, marząc o lepszych czasach. — Rzuciła mu spojrzenie, które w innym życiu mogłoby spopielić drzewa.
Popatrzyła na ptaka jeszcze raz. Westchnęła.
— Dobra, już i tak noszę jednego nieogarniętego. Co mi szkodzi dwóch?
Delikatnie, jakby był zrobiony z papieru ryżowego, podniosła gołębia i przytuliła do klatki piersiowej. Drżenie lekko ustąpiło. Pedro — jeszcze nienazwany — wtulił się w nią lekko, jakby wiedział, że właśnie wygrał życie.
— Pedro — powiedziała nagle.
— Co?
— Pedro. Tak się teraz nazywa. Jak już wciągnęłam się w ten melodramat, to chociaż niech ma styl.
— Pedro… — Dante spojrzał z powagą. — Dobrze mu z oczu patrzy. Ma duszę wojownika.
Isha parsknęła śmiechem, drapiąc ptaka za główką. Pedro gruchnął cicho, wtulając się jeszcze bardziej.
“Daj żreć” - mówił coś do niej, aczkolwiek nie rozumiała. Serio? Trafił jej się gołąb mówiący w innym języku niż ona? Super. Na tą chwilę postanowiła sprawę przemilczeć.
— Ty też kiedyś miałeś duszę wojownika — mruknęła — a potem zgubiłeś ją gdzieś między jednym głupim tekstem a próbą flirtu w stylu lat dziewięćdziesiątych.
W końcu dotarli pod jego klatkę. Isha odstawiła Dantego pod drzwi jak uszkodzoną paczkę. Już miała odejść, kiedy poczuła lekkie szarpnięcie za ramię.
— Dzięki. Za wszystko… — powiedział cicho, prawie bez śladu ironii. Prawie. Nawet głupiego uśmieszku nie było.
— Pedro i tak woli mnie — rzuciła, odchodząc z ptakiem w objęciach i spojrzeniem, które mogło rozdzielić morze. — I wraca ze mną do domu.
Zmarszczyła przy tym nos, jakby z obrzydzeniem, choć kącik ust drgnął jej niebezpiecznie ku górze.
— To może teraz…?
Dobrze wiedziała, o co mu chodzi. Nie chciała się zgodzić, już otwierała usta, aby kazać mu spadać na drzewo, jednakże mężczyzna wyciągnął jeden, solidny argument.
— Mam gazy i waciki, pomogę ci go opatrzeć.
Zgodziła się, tylko dlatego, że nie chciała aby Pedro dłużej cierpiał.
Isha spojrzała na niego jak na ostatniego kretyna, który właśnie próbował flirtować, oferując… środki opatrunkowe. Ale spojrzała też na Pedro — małego wojownika, który najwyraźniej zaczął oddychać ciężej, zbijając ją emocjonalnie z nóg.
— Tylko dla niego — wycedziła, celując palcem w Dantego jakby ostrzegała go przed najgorszym. — Nie dla ciebie. Nie licz, że nagle się przyjaźnimy.
Nie minęło dziesięć minut, a Pedro siedział na ręczniku, zdezorientowany, ale nadzwyczaj spokojny, podczas gdy Dante z przejęciem godnym medyka z pola bitwy delikatnie przemywał mu skrzydło. Isha stała nad nimi, ręce skrzyżowane na piersi, jakby cały czas była gotowa go zdzielić, jeśli tylko zrobi coś źle.
— Ty tak zawsze…? — rzucił nagle, zerkając na nią spod brwi.
— Tak troskliwa? — odparła sarkastycznie. — Nie. Ale dla Pedro mogę być Matką Teresą z Marsa.
— Nie. Chodziło mi o to… że tak od razu wchodzisz w tryb opieki. Jakbyś była gotowa wskoczyć między czołg a rannego chomika.
Zamilkła. Chciała rzucić jakąś ciętą ripostę, ale Pedro właśnie gruchnął cichutko i rozłożył zdrowe skrzydło, jakby chciał się przeciągnąć.
“Chujowo macie w tym usa, w Polsce za komuny było lepiej” - rozbrzmiewało z jego dzioba a szorstki język kaleczył uszy.
I choć nie rozumiała ani słowa, które wypowiadał gołąb, serce Ishy trochę zmiękło.
— Czasem... ktoś musi — mruknęła w końcu. — Bo nikt inny tego nie zrobi.
Pedro spojrzał na nią jakby rozumiał, a może po prostu miał ich za bandę baranów. Dante... milczał.
A potem zapytał:
— Myślisz, że Pedro chciałby własne legowisko? Z poduszką?
— Jeśli zrobisz mu legowisko, możesz zostać jego służącym.
Milczeli ale tylko przez chwilę, zanim Dante wypalił tekstem, przez który miała ochotę zapaść się pod ziemię.
— Miałaś nieźle spędzoną chwilę w kiblu — stwierdził, Isha popatrzyła na niego zdezorientowana. — Wiesz… sądząc po tych malinkach i śladach po pomadce. Oraz tym, jak ta laska się do ciebie lepiła…
— Skończ — fuknęła na niego, mając ochotę umrzeć z żenady.
Pedro poderwał głowę, jakby wyczuł napięcie, i rzucił Dante’emu spojrzenie tak ostre, że w innym życiu mogłoby ciąć szkło.
“No super, pogadanka z playboyem. A ja co? Na boczne tory jak zeszłoroczny sernik!”
— No co? — mężczyzna uniósł ręce w obronnym geście, jakby właśnie próbował się wybronić przed zbliżającym się ciosem z otwartej dłoni. — Ja tylko mówię, że… wyglądałaś na usatysfakcjonowaną.
— Jeszcze jedno słowo, a Pedro dostanie zniżkę na pierwszą próbę zabójstwa — syknęła Isha, paląc go wzrokiem. Policzki miała czerwone jakby właśnie wyjęła twarz z piekarnika. — I nie, nie było żadnej chwili. To była jedna wielka pomyłka, nieporozumienie. I nie twoja sprawa.
— Okej, okej — Dante cofnął się o krok, unosząc brwi. — Po prostu… dobra robota? Nie wiem, jak się do tego odnieść.
— Najlepiej w ogóle się nie odnosić. Zachowaj to sobie. Jak swoje opinie o tym, kto komu się lepi do tyłka w klubowej łazience.
„Ja rozumiem, młodość, namiętność, ale trochę klasy, na miłość boską. Chociaż na chusteczkę papierową się połóżcie następnym razem.”
Isha zamarła w pół kroku. Spojrzała na Pedro podejrzliwie.
— Co… co ty właśnie powiedziałeś?
Pedro spojrzał na nią z takim rozczarowaniem, jakby właśnie wsypała rodzynki do sernika.
„No tak, jasne. Tyle człowiek mówi, a tu jak do ściany. Żadnej refleksji, tylko te wasze hormonalne wygibasy.”
— Czy ty właśnie mówiłaś coś do gołębia? — rzucił z lekkim niepokojem Dante, jakby ptak zaraz miał go zgłosić do jakiegoś wesołego psychiatryka.
— … Nie?
— Przecież słyszałem! Czyli nie tylko ja jestem pierdolnięty! Z ptakiem gadasz!
Pedro naruszył się, strosząc piórka.
„A ty, paniczu Casanova, lepiej się zamknij, bo jak ci opowiem, co sądzę o tej twojej zalotnej fryzurce, to sam się wygładzisz na łyso!”
— Co on gada?
Dante uniósł brew, próbując dotknąć gołębia palcem, jednak skończył z krwawym śladem po dziobie.
— Pedro, przestań — zwróciła się w stronę ptaka, biorąc go na ręce — Gada… po jakiemuś. Nie wiem po jakiemu. No to włoski, ni angielski czy francuski bądź arabski.
Mamrotała, przecierając twarz. Miała dosyć tego dnia.

                                                                       Dante?
───
[1684 słów: Isha otrzymuje 16 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz