piątek, 18 kwietnia 2025

Od Ezry – ,,Fresh skin, new eyes”

WIOSNA

Ezra i Emiliano dzielili ze sobą wschody słońca.
Ezra od zawsze uwielbiało noc. Jejgo rytm cyrkadialny pozwalał mu na największą produktywność dopiero wtedy, gdy duża część miasta smacznie spała. Odrabiał prace domowe w świetle księżyca i spacerował pod gwiazdami, w towarzystwie duchów i syren radiowozów, rozbrzmiewających kilka przecznic dalej. Często budził się popołudniem, aby przeczuwać całą noc i zasnąć, gdy pierwsze ptaki zaczynały już ćwierkać.
Emiliano budził się wraz ze słońcem. Gdy jego promienie nieśmiało wyłaniały się znad oceanu, a tarcza dopiero w połowie wynurzyła się z błyszczącej złotem wody, on stał w łazience, myjąc zęby i rozciągając mięśnie. 

 ₊⋆ ☀︎ ⋆⁺
 
— Zawsze spędzasz swój wolny czas na cmentarzu?
Ezra podniósł wzrok znad kartonu soku jabłkowego.
— Tak — odparł i siorbnął napojem. — Czasami kładę się na grobach i wyobrażam sobie, że jestem martwy.
Emiliano prychnął w odpowiedzi. Jego loki łapały światło pierwszych promieni słońca, a gdy potrząsnął głową, by ukryć śmiech wydawało się, że się iskrzą. Niesforne kosmyki - najpewniej wynik tego, że nie czesał ich po wstaniu - otaczały jego głowę jak złota aureola i Ezra musiał ugryźć się w język i odwrócić wzrok, aby mieć pewność, że nie będzie się gapił.
Nawet jeśli bardzo, bardzo chciałby się gapić na chłopaka siedzącego obok. Mógłby gapić się na niego godzinami i sam fakt tego, że syn Apollina przyciągał jego wzrok jak wielki czerwony wykrzyknik lub przecena booster packów Magii i Mitu frustrował go jak nic innego na świecie.
— Przeszkadza ci to? — Zagaił, poruszając słomką w kartoniku. Jej papierowy koniec musiał kompletnie rozmięc w soku.
— Że praktycznie tu mieszkasz? — Emiliano poklepał dłonią mur, na którym siedzieli. Musnął czubkiem palca roślinkę, która nie miała prawa tu rosnąć, a jednak uparcie zapuszczała swoje małe korzonki w szpary między kamieniami. Zmrużył oczy i pozwolił pierwszemu światłu dnia uderzyć jego twarz. — Nie, nie przeszkadza mi. To nie miało zabrzmieć jak wyrzut.
— Nie mieszkam tu.
— Wiem.
Ezra pozwolił sobie na spojrzenie na Emiliano. Musiał ostrożnie dawkować gapienie się. Spojrzenie tu, spojrzenie tam. Czasami wchodził na drzewa otaczające Obóz, ignorując czujne spojrzenia driad, aby móc gapić się na treningi Apolliniątek pod pretekstem skrobania ołówkiem po stronach szkicownika. Czasami specjalnie przeżuwał swoje jedzenie powoli, wydłużając swój posiłek w nieskończoność, aby móc gapić się w stronę stołu dzieci Apollina i uważnie przyglądać się temu, jak rodzeństwo kopało się nawzajem pod stołem lub podbierało sobie kąski.
Zanim mógł powstrzymać go jego zdrowy rozsądek, Ezra stało się seryjnym, profesjonalnym gapią. Nie mógł przestać i to nieskończenie go irytowało.
— To w sumie… fajne. — Zaczął Emiliano. — Jesteś w pewnym sensie psychopompem.
— Przewodnikiem dusz? — Ezra spojrzało się na chłopaka. Teraz mógł gapić się z dobrego powodu. — Przez większość czasu odprowadzam duchy staruszków do swoich grobów.
— To dokładnie to, czego potrzebują. 

 ₊⋆ ☀︎ ⋆⁺
 
Szum aut i skrzek ptaków nabrzmiewały w powietrzu. Coraz więcej ludzi wsiadało w samochody, jechało do pracy, do szkoły lub gdziekolwiek niosły ich cztery koła. Ptaki zawzięcie zbierały gałązki i kępki sierści, by uwić z nich gniazda. Z uchylonego okna naprzeciwko rozbrzmiał dźwięk budzika. Emiliano przysunął się bliżej Ezry. Niezauważalnie, zupełnie nonszalancko. Nie można byłoby zarzucić mu, że ten ruch był czymkolwiek innym niż poprawieniem się na twardym kamieniu.
A jednak Ezra wciągnął raptownie powietrze. Poczuł się jak nastolatka w kiepskim amerykańskim filmie lub jak główny bohater fanowskich historii, które czasami czytał w autobusie szkolnym. Zakręciło mu się w głowie i zaraz potem nastąpiła gorzka realizacja tego, jak żałosne było to, gdzie powędrowała jego wyobraźnia. Srogo skarcił się w myślach i złożył kartonik po soku, aby móc schować go w swojej torbie na ramię, ozdobionej przypinkami zespołu My Chemical Romance.
— Dziękuję, że tu ze mną jesteś — powiedział Emiliano, a Ezra przestraszył się wręcz tego, jak nagle jejgo myśli zostały przerwane. Przez dobre kilka chwil milczał, analizując te słowa. Układając swoje na języku.
— To ja powinienem ci dziękować. Masz tu o wiele dalej.
— Co ty. To dobry pretekst, aby biegać. — Blondyn demonstratywnie uderzył czarnymi adidasami o mur. — Chodziło mi o to, że… spędzasz czas ze mną. Spędzamy czas razem.
Brwi Ezry powędrowały do środka jejgo czoła i zebrały się, skonsternowanie zmarszczone. Co on miał na myśli?
— Po prostu — kontynuował Emiliano. — Lubię z tobą siedzieć i nic nie robić. Lub robić z tobą rzeczy.
 
Aha? To była jedyna myśl w głowie Ezry. Trybiki w jejgo mózgu powoli skrzypiały, nieudolnie analizując kolejne zdania.
To nie tak, że nie czuł się tak samo. Ba, uwielbiał to, że Emiliano spędzał z nim czas. Czy to uganiając się za zagubionymi duszami, czy to ukrywając się przed mitycznymi stworzeniami za kontenerem na śmieci, czy to odwiedzając go w tym przeklętym Starbucksie i opierając się o ladę, gdy w sklepie nie było innych klientów.
— Ja też. — Wydukał Ezra końcowo. — Naprawdę doceniam twoje towarzystwo.
Dziecko Tanatosa było zdecydowanie za zmęczone na to wszystko. I jejgo serce biło o wiele za szybko. I czuło, że jego kolana i łokcie miękną, a twarz zalewa ciepło. To musiało być coraz śmielsze słońce, wyłaniające się znad horyzontu.
— Przepraszam, że tego czasami nie wyrażam. — Dodało ciemnowłose, ciszej. Naprawdę było chujowe w komunikowaniu takich rzeczy. Na szczęście Emiliano doceniał brak sztucznej słodkości. Niektórzy ludzie oblewali go komplementami, ochami i achami i obojętnie jak szorstki nie był, nawet Ezra czuło się niekomfortowo z lepkością ich uwagi, stojąc obok.
— Za nic nie przepraszaj.
 
Emiliano ponownie przysunął się bliżej. Tym razem musiał przysuwać się bliżej. Nawet jeśli jego wzrok na chwilę zagubił się na budynkach w oddali. Potem spoczął na Ezrze, a Ezra zaczął spadać. Jejgo żołądek zamienił się w czarną dziurę, a głowa zawirowała. Teraz czuł zapach kawy, którą parzył Emiliano każdego ranka.
Ciepłe opuszki palców blondyna wydawały się parzyć skórę Ezry. Teraz zdał sobie sprawę z tego, jak dobrze jego twarz pasowała do wnętrza jego dłoni.
 
Nim Ezra cokolwiek zarejestrował, ich twarze zbliżyły się do siebie. Dał poprowadzić się do Emiliano, i nim wykreował chociażby jedną myśl, ich wargi się spotkały. Wpierw przezornie. Nieśmiale. Ezra nie wiedział, kiedy zmrużył oczy. Kiedy ich dłoń powędrowała do góry, tęskna za dotykiem blondyna, chcąca wplątać się w jego loki lub objąć jego szyję, Emiliano odsunął się do tyłu. Ezra przełknęło ślinę. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, co właśnie się stało.
— Ezra? Potrzebuję informacji zwrotnej. — Wyszeptał Włoch. Jego hipnotyzujące bursztynowe oczy spoczęły na Ezrze. Poważne, jak gdyby między nimi nic nie miało miejsca. — Przepraszam.
— Nie przepraszaj — odparło pospiesznie Ezra. — Zrób to jeszcze raz.
— Co?
— Pocałuj mnie jeszcze raz.
Na szczęście Ezra nie musiał go dalej namawiać. Mógł oprzeć się wygodniej o mur, wolną dłonią zaczesać kilka loków za ucho złotowłosego i oddać się chwili.
 
— Ładnie pachniesz — wyszeptał, gdy odsunęli się od siebie. Mówił, co mózg przynosił mu na język. Alternatywnie mógł wydukać “o bogowie” lub “poczekaj, to czym my właściwie jesteśmy?”.
 
Szorstki krzyk przerwał ciszę.
— Hej, gołąbki! Znikajcie z tego muru! — Starszy mężczyzna, stojący przy bramie cmentarza potrząsnął grabiami. Ezra był mu ekstremalnie wdzięczny, gdyż teraz Ano nie musiał odpowiadać na głupoty, które wydobywały się z jego ust.
Herosi spojrzeli na siebie, skinęli głowami i złapali się za ręce, by jednocześnie zsunąć się z muru na chodnik i odejść z tamtego miejsca szybkim krokiem, chichocząc.

──── 
[1157 słów: Ezra otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz