Nie było nic gorszego od wysypki na rękach po żrących środkach czyszczących. Milion razy proponowała, żeby zmienić to cholerstwo na coś lepszego, bo nie była jedyną osobą z tym problemem, a uczuleń żadnych też nie miała. Oczywiście nie chcieli tego słuchać, bo dla szefostwa liczyły się najtańsze i najbardziej beznadziejne opcje. Rękawiczki za grosze (na dodatek niebieskie, okropieństwo) z pierwszego lepszego marketu dziurawiły się od razu pod wpływem najmniejszego ciepła i każdego zaciągnięcia czy zatarcia o kant frytkownicy, przez co sprawa się pogarszała. Chwilami miała ochotę wyrzucić je do kosza i pracować bez nich, ale wiedziała, że dostanie za to srogą reprymendę. Co jest ironicznie, nie zależało jej też na tym aż tak, by próbować bardziej ich zmusić do zmiany pracowniczych warunków.
Dwunastogodzinna, sobotnia zmiana dopiero co się zaczęła, a krople gorącej frytury już zdążyły ją poparzyć. Zdobyła tyle blizn, zdobiących jej ręce, że mogłaby kogoś okłamać, iż była kiedyś na polu bitwy, gdyby tylko ich nie zakrywała najbardziej, jak mogła. Na palcach okazały się miniaturowe bąble, gdy wymieniała gumowe rękawiczki. I tu objawia się kolejna kwestia. Gdyby ktoś zobaczył, że zmienia je zbyt często (czyli, wedle niektórych z nich, częściej niż cztery razy na całą zmianę), to pewnie by została wyrzucona. Możnaby wymieniać fakty świadczące o patologiczności tego miejsca w nieskończoność, powodujące, że Oriana z tygodnia na tydzień miała coraz większą ochotę sobie odpuścić tę robotę, bo wywoływała w niej tylko nieustanny stres.
W swoim CV oczywiście nakłamała, że dobrze pracuje pod presją. Minęły ponad dwa lata i mimo tego, nikt chyba nie odkrył, jak bardzo obraz w owym dokumencie różni się od jej prawdziwej osoby. A wystarczył tydzień, by było widać po Orianie, jaka jest naprawdę.
Wszystko wypadało jej z rąk, gdy kogoś obsługiwała, dukała z lęku, nic nie ogarniała, przy największym ruchu stała w miejscu i nic nie robiła, myliła składniki pod presją, nawet myła szyby złym płynem, przez co zostawały na nich smugi, a na następny dzień na grupie pracowniczej pytano ,,kto do cholery wczoraj zamykał???!!!” i zwieńczając wszystkie te akcje jednym zdaniem: tak, zdecydowanie, za bardzo nakłamała w CV, a to nawet nie była pierwsza praca Oriany w życiu. A teraz była managerką i raz po raz tego żałowała.
Mogła pochwalić się tylko bezbłędną pamięcią. I genialnym przekonywaniem klientów, że są idiotami i że nie mają tak naprawdę racji, gdy składają bezsensowne reklamacje albo próbują wmówić pracownikom, że napluli im do jedzenia. Mówili często, że ma dobre obycie z ludźmi, ale nie była to w żadnym stopniu prawda — starała się po prostu załatwiać sprawy w najmniej konfliktowy sposób i jak najszybciej, nie chcąc się długo irytować.
Czasem nie wiedziała już, czy gorsze jest użeranie się z klientami, czy współpracownikami i nie widziało jej się szkolenie kolejnej, nowej osoby. Niczego tak bardzo nienawidziła, jak tego, nawet smrodu, z którym wraca potem zawsze do domu — i nie chodziło o to, że nie miała umiejętności nauki innych, bo było obiektywną prawdą, że jest dobra w tłumaczeniu.
— Który jesteś dzień?
Nawet się nie przedstawiła — a nie musiała tego robić, by poznać imię nowej pracownicy, gdyż plakietka na białej, eleganckiej koszuli z bufiastymi rękawami poraziła ją napisem ,,KAYA”.
Kobieta o krótkich, śnieżnych włosach, których górną część już związała w prowizorycznego koczka, odwróciła się w jej stronę. Kąciki brzoskwiniowych, pomalowanych warg uniosły się delikatnie w geście powitania, z pewnym entuzjazmem, ale widoczną nerwowością, którą próbowała tak zamaskować.
— Trzeci.
Oriana nie wpatrywała się w nią bardzo długo, tylko pokiwała głową i gestem pokazała, żeby poszła za nią, po czym wyszły z szatni. Przeszły obok kuchni, gdzie ktoś właśnie puszczał grającą na nerwach, hip-popową muzykę. Oriana już wcześniej przebrała się z firmowej, białej, poplamionej koszulki z nazwą restauracji w coś bardziej przystępnego, aby wyjść do ludzi, przez co mogły wyjść bez żadnych przeszkód z zaplecza.
— To twoja pierwsza praca? — spytała mimowolnie, choć nie była nigdy wielbicielką small talku, szczególnie w miejscu pracy.
— Tak.
Miała ochotę powiedzieć półżartem, aby stąd uciekała, o ile może, ale w porę się powstrzymała.
— Myślałam, że jesteś tylko na kuchni — dodała Kaya, dając córce Ateny do zrozumienia, że już zwróciła na nią wcześniej uwagę.
— To gastro, proszę cię. Robię wszystko — odpowiedziała pobłażliwie, odwracając do niej głowę i uśmiechając się lekko — po prostu zazwyczaj unikam kontaktu z ludźmi.
Na przykład tego dnia miała zamiar unikać, ale te plany zostały doszczętnie popsute. Zakładając jednak, że musieli już pokazać jej podstawowe rzeczy i ma głównie patrzeć kobiecie na ręce, jedynie dopełniając wcześniejsze tłumaczenia, nieco się rozluźniła. Mogła potraktować ten czas jako przerwę od chorego wiru pracy.
— Mówili ci już, że musisz zapamiętać składy i alergeny wszystkiego?
— Coś wspominał… ten, jak mu było… — Spojrzała w górę i bok, szukając w pamięci właściwego imienia. — Ethan.
— No to oprócz tego, radzę ci zapamiętać numerki z menu, bo ludzie to idioci i zamiast podać ci nazwę jedzenia, to podają ich numery — odparła Oriana, biorąc do ręki ową kartę i przelatując wzrokiem po dostępnych daniach. — Nikt inny ci tego nie powie, a uwierz mi, ułatwisz sobie tym życie.
Kaya pokiwała głową ochoczo i z uwagą, gdy druga kobieta podniosła na nią wzrok.
— Dobra, więc… Pokazywał całe zaplecze? O wege rzeczach mówił? — Białowłosa znowu przytaknęła. — Jak masz przekazywać zamówienia na kuchnię, żebyśmy się rozczytali?
— Uch…
— Zgaduję, że na razie nic nie pozwalali robić ci samej i ciągnęli cię za rączkę? — mruknęła, widząc minę dziewczyny. — No, w każdym razie… to teraz to zrobisz.
Ku nerwowym przełknięciu śliny i spięciu ramion Kai, podeszła do innego z kelnerów, żeby załatwić im jakiś stolik, który mogą obsłużyć. A raczej, który nowa pracowniczka mogłaby sama obsłużyć — domyśliła się, że właśnie tak ma zrobić, dzięki niezbyt zachęcającemu uśmiechowi Oriany.
Nie wyglądało to jednak na coś zbyt trudnego dla niej. Córka Ateny obserwowała z daleka, jak kobieta z szerokim uśmiechem podchodzi do dwójki klientów i nieco, aczkolwiek prawie niewidocznie, drżącą dłonią zapisuje ich zamówienie w małym notatniku. Potem wróciła do niej, wyglądając na pierwszy rzut oka tak samo spokojnie, jak przy obsługiwaniu pary, ale nerwowo mącąc kartki w dłoniach. Oriana zastanowiła się, czy to przypadkiem ona nie stresuje Kai.
Pokazała jej system wprowadzania zamówień w komputer i jak zapisywać w nim rzeczy, żeby na kuchni wszystko było jasne i klarowne. Owy system był chyba najbardziej bezsensowną i niepotrzebnie skomplikowaną, a równocześnie najważniejszą rzeczą, w której też najłatwiej było się pomylić, czy to przy klikaniu we właściwy przycisk, czy ogólnym odnalezieniu się w czymkolwiek. Mimo to Kaya nie wydawała się niczym zdruzgotana i nie miała nawet żadnych pytań, choć blondwłosa z trzy razy wspominała jej, że gdyby coś było niejasne, to może pytać — nawet o największą głupotę (w obawie, że boi się to zrobić). Ewidentnie radziła sobie w pierwszych dniach lepiej od Oriany.
— To, co, poradzisz sobie już sama? — spytała z cynicznym uśmiechem, kładąc rękę na ramieniu znacznie wyższej Kai.
Kaya?
────
[1114 słów: Oriana otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz