poniedziałek, 21 października 2024

Od Kala CD Elianne — ,,Why we gotta get so serious?"

Poprzednie opowiadanie

LATO

Między nimi panowała cisza. Zbyt długo, żeby wciąż była znośna.
To nie tak, że nie lubił ciszy. Owszem, lubił, była całkiem przyjemna i nie bolała od niej głowa, ale nie taka. Trochę było w niej niezręczności, trochę niedomówienia, trochę… okropnego napięcia, od którego dostawało się gęsiej skórki i które wraz z upływem czasu stawało się coraz trudniejsze do wytrzymania. Tym trudniejsze, że Kal jeszcze nie zdążył zjeść śniadania, a zaraz nastanie pora, w której jedyne, co będzie mógł zjeść to resztki posiłków pozostałych legionistów. Nie uważał tego za szczególnie przyjemny pomysł.
Zawsze twierdził, że do normalności powraca się w najbardziej… no, normalny sposób, o ile można tak powiedzieć. Coś musi kliknąć, złożyć się ze sobą, a wtedy ludzie już nie siedzą w nieprzyjemnej ciszy, tylko znów potrafią się śmiać, rozmawiać na głupie tematy i w ogóle zachowywać się, jakby nic złego czy dziwnego nigdy się nie wydarzyło.
Zamiast ciągnąć już i tak mocno przeciągniętą rozmowę, postanowił ją zakończyć, zanim napięta do granic możliwości nić pęknie. Z donośnym trzaskiem, który uaktywni lawinę irytacji, złości i płaczu. Przynajmniej Kal tak to sobie wyobrażał.
— Jestem głodny — mruknął, choć w myślach dodał: “panno przyjdę-do-człowieka-o-świcie-i-zaciągnę-go-na-jakieś-zadupie-zanim-zdąży-cokolwiek-włożyć-do-ust”, ale było to zbyt pretensjonalne, zgryźliwe i głupie, żeby to powiedział.
Elianne popatrzyła na niego skonsternowana. Wymieniła spojrzenie z kompletnie poważnym wzrokiem Kala i nie mogła powstrzymać cichego śmiechu. Czy on naprawdę właśnie…?
— Co w tym śmiesznego? — żachnął się, krzyżując dłonie na piersi. Udawał obrażonego, ale jego głos drżał razem z wargami, które skrywały uśmiech.
— N-nie, nic… — wydukała Eli, opanowując się trochę. — Ale ja też.
Kal pokręcił głową, uśmiech grał na jego ustach. Podniósł się, dokładnie otrzepał ubranie (oglądając się ze wszystkich stron) i dopiero po tym wyciągnął do Eli dłoń. Przyjęła ją, choć w czasie, gdy Kal próbował pozbyć się najmniejszego okruszka ze swoich ubrań, mogła samodzielnie wstać około piętnaście razy. Od razu podniosła z ziemi swoją bluzę w obawie, że gdyby Kal postanowił być jeszcze większym gentelmenem i dorwał się do jej ubrania, nie odzyskałaby go dopóki nie skończyłby go prać. Jej podejrzenia szybko się potwierdziły, bo gdy założyła bluzę od razu po podniesieniu jej z jakże brudnej i skażonej ziemi, Kal rozkaszlał się, jakby się czymś zadławił. Eli przewróciła oczami na przesadzoną reakcję chłopaka, przecież trochę trawy i ziemi jej nie skrzywdzi…
— Teraz możesz udawać, że zaganiam cię do obowiązków jako bardzo odpowiedzialna centurionka — powiedziała, celując palcem wskazującym w klatkę piersiową Kala.
— Bardzo odpowiedzialna? — powtórzył sceptycznym tonem.
— Dokładnie tak.
Rozpoczęli ponowne przedzieranie się przez krzaki (tylko Kal mógł nazwać to “przedzieraniem się”), żeby dotrzeć do cywilizacji. Eli prowadziła chłopaka przez ten labirynt, który znała na pamięć, a on ślepo za nią podążał i zamiast skupić się na zapamiętaniu drogi, próbował nie musnąć ani jednej gałązki. Ani pajęczyny. Nigdy by się jej nie pozbył, uparte, klejące się gówno.
— Śniadanie się skończyło — mruknął Kal, gdy wreszcie stanęli na brukowanej drodze obozu. Legioniści już zajmowali się swoimi obowiązkami, wykonując najróżniejsze i najpodlejsze zajęcia, rozmawiając ze sobą. Na pewno każdy miał pełne brzuchy. — Super.
— Nie martw się. — Eli uśmiechnęła się krzywo i mrugnęła do niego. — Coś nam załatwię.
— Czy to nie wykorzystywanie władzy? — zapytał, ale Eli już gdzieś odchodziła i zamiast odpowiedzi wystawiła mu język. 

 ─── 
 [524 słowa: Kal otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia] 

 Koniec wątku Kala i Elianne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz