LATO
Między nimi panowała cisza. Zbyt długo, żeby wciąż była znośna.
To nie tak, że nie lubił ciszy. Owszem, lubił, była całkiem przyjemna i nie bolała od niej głowa, ale nie taka. Trochę było w niej niezręczności, trochę niedomówienia, trochę… okropnego napięcia, od którego dostawało się gęsiej skórki i które wraz z upływem czasu stawało się coraz trudniejsze do wytrzymania. Tym trudniejsze, że Kal jeszcze nie zdążył zjeść śniadania, a zaraz nastanie pora, w której jedyne, co będzie mógł zjeść to resztki posiłków pozostałych legionistów. Nie uważał tego za szczególnie przyjemny pomysł.
Zawsze twierdził, że do normalności powraca się w najbardziej… no, normalny sposób, o ile można tak powiedzieć. Coś musi kliknąć, złożyć się ze sobą, a wtedy ludzie już nie siedzą w nieprzyjemnej ciszy, tylko znów potrafią się śmiać, rozmawiać na głupie tematy i w ogóle zachowywać się, jakby nic złego czy dziwnego nigdy się nie wydarzyło.
Zamiast ciągnąć już i tak mocno przeciągniętą rozmowę, postanowił ją zakończyć, zanim napięta do granic możliwości nić pęknie. Z donośnym trzaskiem, który uaktywni lawinę irytacji, złości i płaczu. Przynajmniej Kal tak to sobie wyobrażał.
— Jestem głodny — mruknął, choć w myślach dodał: “panno przyjdę-do-człowieka-o-świcie-i-zaciągnę-go-na-jakieś-zadupie-zanim-zdąży-cokolwiek-włożyć-do-ust”, ale było to zbyt pretensjonalne, zgryźliwe i głupie, żeby to powiedział.
Elianne popatrzyła na niego skonsternowana. Wymieniła spojrzenie z kompletnie poważnym wzrokiem Kala i nie mogła powstrzymać cichego śmiechu. Czy on naprawdę właśnie…?
— Co w tym śmiesznego? — żachnął się, krzyżując dłonie na piersi. Udawał obrażonego, ale jego głos drżał razem z wargami, które skrywały uśmiech.
— N-nie, nic… — wydukała Eli, opanowując się trochę. — Ale ja też.
Kal pokręcił głową, uśmiech grał na jego ustach. Podniósł się, dokładnie otrzepał ubranie (oglądając się ze wszystkich stron) i dopiero po tym wyciągnął do Eli dłoń. Przyjęła ją, choć w czasie, gdy Kal próbował pozbyć się najmniejszego okruszka ze swoich ubrań, mogła samodzielnie wstać około piętnaście razy. Od razu podniosła z ziemi swoją bluzę w obawie, że gdyby Kal postanowił być jeszcze większym gentelmenem i dorwał się do jej ubrania, nie odzyskałaby go dopóki nie skończyłby go prać. Jej podejrzenia szybko się potwierdziły, bo gdy założyła bluzę od razu po podniesieniu jej z jakże brudnej i skażonej ziemi, Kal rozkaszlał się, jakby się czymś zadławił. Eli przewróciła oczami na przesadzoną reakcję chłopaka, przecież trochę trawy i ziemi jej nie skrzywdzi…
— Teraz możesz udawać, że zaganiam cię do obowiązków jako bardzo odpowiedzialna centurionka — powiedziała, celując palcem wskazującym w klatkę piersiową Kala.
— Bardzo odpowiedzialna? — powtórzył sceptycznym tonem.
— Dokładnie tak.
Rozpoczęli ponowne przedzieranie się przez krzaki (tylko Kal mógł nazwać to “przedzieraniem się”), żeby dotrzeć do cywilizacji. Eli prowadziła chłopaka przez ten labirynt, który znała na pamięć, a on ślepo za nią podążał i zamiast skupić się na zapamiętaniu drogi, próbował nie musnąć ani jednej gałązki. Ani pajęczyny. Nigdy by się jej nie pozbył, uparte, klejące się gówno.
— Śniadanie się skończyło — mruknął Kal, gdy wreszcie stanęli na brukowanej drodze obozu. Legioniści już zajmowali się swoimi obowiązkami, wykonując najróżniejsze i najpodlejsze zajęcia, rozmawiając ze sobą. Na pewno każdy miał pełne brzuchy. — Super.
— Nie martw się. — Eli uśmiechnęła się krzywo i mrugnęła do niego. — Coś nam załatwię.
— Czy to nie wykorzystywanie władzy? — zapytał, ale Eli już gdzieś odchodziła i zamiast odpowiedzi wystawiła mu język.
───
[524 słowa: Kal otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]
Koniec wątku Kala i Elianne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz