środa, 2 października 2024

Od Elliota do Emiliano — ,,Idzie półbóg do lekarza a lekarz też półbóg"

Stękania i niczego chętne ziewania świadczyły o jednym - w domku jedenastym nastał ranek. Obozowicze podnosili się z prycz, błagając o kolejne pięć minut swoją nieobecną matkę; jeszcze inni stali w kolejce do łazienki dyskutując między sobą; a reszta leniwie przeciągała się, rozmyślając jakie pyszności zjedzą na śniadanie. Elliot w całym tym gmachu pragnął jednego - spokoju, ciszy, by słońce przestało świecić mu na twarz, a najlepiej by dach zawalił się na wszystkich; szczególnie tą, która tak głośno się śmiała i tego, który całą noc chrapał, nie zapominając o tym dzieciaku, którego przechodzący mutację głosik doprowadzał o tej porze do szału. No, może to nie była jedna rzecz.
— Hej, nowy! Wstawaj! — nie był pewien do kogo należał ten głos, ale wyraźnie nie spodobało się mu, że w odpowiedzi Elliot schował głowę pod poduszką. Pociągnął za kraniec materiału, pozbawiając biedaka ciepła kołdry i nadziei, że dzisiaj zostanie oszczędzony.
Chłopak odruchowo zwinął się w kulkę, a w poduszkę szeptał przeróżnego rodzaju obelgi i modły do bogów, by to wszystko się skończyło. Marzył tylko o zostaniu uznanym przez jakąkolwiek boginię, której dzieci charakteryzowały się spokojem. Ktokolwiek, kto docenia ciszę, szczególnie o poranku.
Wiadro zimnej wody wyrwało go z rozmyślań. Dosłownie. Pewne gagatki stwierdziły, że najlepszym sposobem na wyciągnięcie Elliota z łóżka będzie oblanie wodą. Dreszcz przebiegł ciało szarookiego, oddech szybko pogłębił, a przemoczona piżama przykleiła do skóry. Stłumione przez poduszkę chichoty dzieci Hermesa nie wywoływały dłużej w Elliocie irytacji. Oczy mu się zaszkliły, ale nie miał wyboru. Musiał wstać.
Cały pozostały czas nie odezwał się do nikogo słowem, nawet koledzy w pawilonie jadalnym niechętnie się z nim witali, zauważywszy jego mordercze spojrzenie.
Pewnie niejeden introwertyk zgodziłby się ze zdaniem Elliota, że obóz został zaprojektowany by z ich życia zrobić piekło, nie, piekło to za mało, sam Tartar. Mieszkanie z dużą grupą w jednym domku bez poczucia prywatności, a przede wszystkim bez możliwości odpoczęcia od interakcji międzyludzkich było jakąś największą torturą. Tak, Elliot lubił rozmawiać z innymi, ale nie codziennie po kilkanaście godzin. Jego baterie społeczne widywały lepsze czasy, teraz nie tylko były rozładowane, ale i napęczniałe, gotowe do wybuchu wymazującego ślady ich istnienia.
Do tego wszystkiego dokładało się okropne zmęczenie. Sam zszokował się widokiem ciemnych worów w swoim lustrzanym odbiciu. Ze swoimi czarno-białymi włosami i czarnymi kręgami pod oczami przypominał pandę, ale nie taką uroczą jak te w zoo, tylko z tych podróbek Kung Fu Pandy z 2008 roku. Nigdy wcześniej nie miał takich problemów z zasypianiem, zazwyczaj starczyło wzięcie leków i szybko usypiał. Odkąd jednak dowiedział się o swoim boskim pochodzeniu, objawy jakby się nasiliły. Gdy słońce tylko zachodziło, jakaś dziwna energia wypełniała jego ciało. Zmęczenie z całego dnia znikało, do głowy napływała masa pomysłów, a mięśnie aż błagały o wysiłek fizyczny. Wolał nie ryzykować jednak bycia zjedzonym przez harpie, całą noc więc kręcił się po łóżku wyczekując poranka, a gdy ten nadchodził, zmęczenie uderzało ze zdwojoną siłą. Pozostali obozowicze narzekali na koszmary, nigdy jednak bezsenność.
Nawet magiczny posiłek nie poprawiał Elliotowi humoru. Rozmyślał tylko nad scenariuszem ucieczki, gdzie znajduje idealną, małą, ciasną i ciemną przestrzeń, gdzie może odespać i się zresetować. Gdy tak gdybał zrozumiał, że domek jedenasty o tej porze powinien być opustoszały. Zmierzali właśnie na trening fechtunku, nikt nie kazałby mu ćwiczyć, gdyby skłamał na temat swojego samopoczucia, prawda?
— Przepraszam… — odezwał się do grupowego swoim najbardziej ochrypłym głosem, starając się wyglądać jak poszkodowana panda — Jest mi słabo, nie dam rady dziś ćwiczyć. Ostatnie kilka dni jestem podziębiony, po oblaniu zimną wodą czuję się tylko gorzej — Spoglądał na Arnara błagalnie, ale też wzrok mu błądził, jakby serio miał zaraz dostać wysokiej gorączki. — Mógłbym wrócić do domku?
— Lepiej byś udał się do Apolliniątek, tam szybko postawią cię na nogi. Znasz drogę?
Elliot pokręcił głową.
Arnar prześwietliło wzrokiem swoje rodzeństwo, wybierając z tłumu niskiego chłopaka o przydługich, czarnych włosach.
— Ulf, zaprowadzisz go do siódemki? — wspomniany Ulf nie wydawał się zadowolony z tej propozycji, ale jednocześnie odetchnął z ulga, że został poproszony do czegoś tak prostego zamiast bycia besztanym za samo istnienie.
— No tak… do siódemki. Oczywiście. Już idziemy.
Ulf starał się zainicjować rozmowę, by pozbyć się tej niezręcznej ciszy. Na każde pytanie i uwagę (szczególnie te o pogodzie) odpowiadał niechętnymi pomrukami, aż nie miał dość i nie kazał mu się zamknąć. Biedny Hermesiak zamilkł, a biedny chciał tylko dobrze. Wszystko na chwilę obecną szło zgodnie z planem. Zostało tylko nagadać obozowej pielęgniarce o mdłościach, ta dałaby mu krople żołądkowe i kazała odpoczywać w domku. Bułka z masłem. Chociaż Elliot odetchnął z ulgą, nadal nie był w stanie się całkowicie rozluźnić. Wydawało się to zbyt łatwe. Mowa była o dziecku Hermesa, który był patronem handlu i nawet złodziei. Wykrycie kłamstwa powinno być dla jego dziecka łatwością. Coś z pewnością śmierdziało, ale nie wiedział jeszcze co.
Domek siódmy okazał się być pusty, ale biorąc pod uwagę wystrój i całą aurę tego miejsca cieszył się tym faktem. Ktokolwiek tam mieszkał, nie był normalny. Samo postawienie tam stopy sprawiało, że ręce Elliota zaczęły swędzieć, jakby znów dostał alergii na słońce. Całe to miejsce przeczyło jego naturze. Chciał mieć to szybko za sobą i wrócić do jedenastki, by pospać choćby odrobinę przed kolacją. Ulfer zwinął się po odprowadzeniu szarookiego do osobnego pomieszczenia do przyjmowania pacjentów. Wyglądało całkiem porządnie, jak mały gabinet pielęgniarki z prawdziwego zdarzenia, mimo że był to obóz dla półboskiej młodzieży znajdujący się parę kilometrów od Nowego Jorku.
Elliot usiadł na kozetce i oparł się plecami o ścianę. Czekał minutę, dwie, trzy. Szybko stracił poczucie czasu. Postanowił na chwilę zamknąć ciążące mu oczy.
— Jeśli przyszedłeś tu spać, to pomyliłeś miejsce. Dzieci Hypnosa mieszkają cztery domki stąd.
Brunet podskoczył w miejscu, przestraszony obcym, niskim głosem. Mógł przysiąc, że nie minęło nawet kilka sekund odkąd przymknął powieki. Oczy nadal nieprzyzwyczajone do światła mrużyły się, gdy próbował ujrzeć właściciela tego wyjątkowo melodyjnego głosu.
Zdziwił się, że wybudził go niewiele starszy chłopak. Czy na pewno nastolatkowie mieli uprawnienia do pracy na tak ważnym stanowisku? Było to w ogóle legalne?
Elliot jednak nie narzekał.
Musiał przyznać, że ten pielęgniarz miał swój urok. Kitel leżał na nim idealnie, jakby ubrania lekarskie były stworzone właśnie dla niego. Blond włosy, które mimo prób ułożenia pozostały niesforne, ale właśnie ta naturalność była w nich najatrakcyjniejsza. Otaczająca go aura przynosiła na myśl odległe, ciepłe kraje znane ze swego piękna. Tak bardzo jak nie lubił słońca, tak w bursztynowe oczy starszego chłopaka mógł patrzeć się długo. Definitywnie były to jakieś czary związane z genami Apolla. Ten przystojny chłopak nie był nawet w jego typie.
Nieznajomy odchrząknął nagle, mając dość dzieciaka gapiącego się na niego jak w obrazek.
— Czego chcesz? Na rannego ani chorego nie wyglądasz.
Elliot zapomniał języka w gębie. Serce podskoczyło mu do gardła i zacisnął dłonie na koszulce. Teraz sam nie wiedział, czy to dlatego bo miał skłamać, czy rozmawiał z nim.
— Ja… źle się… czuję — wydukał cicho, wzrok wbił w palce, którymi nerwowo się bawił.
Starszy chłopak spojrzał na niego jak na idiotę. Doskonale wiedział, kiedy ktoś rzeczywiście jest chory, ale postanowił kontynuować tą farsę.
— Co ci dolega?
— …boli — wskazał na brzuch, ręka mu się trzęsła.
— Mam coś, co ci pomoże — blondyn wstał i odszedł na bok, przeszukując szafki. Elliot obserwował w ciszy jak wyciąga foliowy woreczek z prostokątnie pokrojonym ciastem — To ambrozja. Leczy praktycznie wszystko, tylko ma jeden drobny haczyk. Używana niepotrzebnie lub w zbyt dużej ilości zabija. Nadal boli cię brzuch?
Twarz chłopaka szybko nabrała różnorakich barw.
Zapragnął wyprostować się i oznajmić, że doznał właśnie boskiego uzdrowienia.
Przyłapany na kłamstwie wolał jednak nie pogrążać się bardziej. Tak kończyło się oszukiwanie dzieci Hermesa.
— Chyba poradzę sobie bez ambrozji — odparł żałośnie. — Mógłbym zostać aż skończy się trening fechtunku? Proszę? Potrzebuję chwili, by mi się poprawiło. Jeśli schowasz tą ambrozję, będę cichy jak myszka.

Emiliano?
────
[1268 słów: Elliot otrzymuje 12 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz