czwartek, 2 października 2025

Od Silasa do Apollodorosa — „Bursztyn i karmel"

JESIEŃ

Silas od zawsze uwielbiał bywać. Bywać w mieście, w restauracjach, w muzeach. W klubach, w podejrzanie nieoświetlonych uliczkach i na kolanach przed obcymi ludźmi. A przede wszystkim uwielbiał bywać w kawiarniach.
Coś w spędzaniu czasu w ciepłym wnętrzu, otoczony zapachem kawy i ciasta i gwarem dziesiątek obcych ludzi, albo wręcz przeciwnie, cichym, niezobowiązującym jazzem grało głęboko w zepsutej duszy Silasa.
Tak więc przerzucił torbę przez ramię, upewnił się, że znajdują się w niej najpotrzebniejsze rzeczy: ładowarka, zapalniczka i zapasowa zapalniczka i wyruszył na miasto. Bez konkretnego planu, lecz z jednym celem – dowolną kawiarnią, w której mógł zaszyć się na godzinę z książką i parującą kawą.
 
To, że Nowy Jork jest ogromny, wie większość ludzi. Tego, że można zgubić się w nim, nawet mieszkając tam kilka lat, nie spodziewa się nikt. Kilka zamyślonych zakrętów dalej i Silas nie mógłby powiedzieć, gdzie dokładnie jest. Jedynie najwyższe budynki służyły mu za punkt orientacyjny i sugerowały, że po jego lewej był Central Park, a mieszkał gdzieś w tyle.
 
Rusztowania i drabiny podpierały co drugi budynek, robotnicy biegali to w tą, to w ową stronę.
Jedno z rusztowań, z rodzaju tych pokrytych rdzą i skrawkami materiału, sugerującemu, iż był kiedyś reklamą, zakrywało ciepłe wnętrze. Światełka w witrynach, barek z drewna, białe krzesła i kilka upstronych poduszkami kanap. Idealne miejsce do schronienia się przed zimnym wiatrem.
Ignorując szyld głoszący nazwę lokalu, wkroczył do środka, oczekując kilku klientów, nudzącego się nastolatka za ladą i szumu maszyny do kawy.
Zamiast tego ujrzał burzę rudych loków i uprzejmy uśmiech. Przełknął ślinę, powstrzymując pierwszy instynkt wyciągnięcia telefonu i napisaniem komuś “o kurwa, ale gorąca osoba”.
 
Usłyszał cichy dzwonek za sobą i ten odgłos popchnął go do przodu. Zamiast wybrać napój z listy, wykaligrafowanej kredą skupił się na dołeczkach w policzkach baristy.
— Co mogę podać? — Melodyjny głos wypełniał powietrze i wydawał się wprawiać je w ruch. Silas poczuł potrzebę poprawienia włosów.
— Jaką kawę parzycie? — Zapytał, zamiast wyrecytować “poproszę cappuccino z mlekiem owsianym”.
Zamiast niechętnym spojrzeniem, barista obdarzył go promiennym uśmiechem i zaczęło tłumaczyć barwę smaku, coś o Madagaskarze i mieleniu kawy.
Nie skupiał się na znaczeniu słów tekstura, profil sensoryczny i intensywność, jego uwaga była poświęcona bursztynowym lokom, tańczącym w jesiennym słońcu.
— W takim razie poproszę… Spiced pumpkin caramel latte. — Jakimś cudem krzesła nie zaczęły lewitować. Silas położył odliczone siedem dolarów na ladę i korzystając z tego, iż serwer odwrócił się do ekspresu, skarcił się w duchu. Wychodziło na to, że “nie bądź tak żałosnym gejem” należało do jego codziennych afirmacji.
 
Odebrawszy kawę, Silas usiadł, a raczej zapadł się w jeden ze skórzanych foteli i nerwowo wyjął telefon z kieszeni, aby od razu odłożyć go na stół. Musiał przegrupować się sam w sobie. Przecież był mistrzem tanich podrywów i lekkich gadek – jeśli chciał porozmawiać z kimś, nie krępował się. Dosiadał się do ludzi, skazując swój tyłek na lepką kanapę w klubie, dyktował swój numer pewniej od jakiejkolwiek modlitwy.
A jednak na widok szerokich barków w białej koszuli, pod czarnym fartuszkiem i falą włosów w jego gardle pojawiała się okrutna gula.
 
Jako dziecko chaosu, Silas dążył do entropii. Nie potrafił funkcjonować w normalnej, spokojnej sytuacji, więc uwalniał zamęt, by móć działać na haju kryzysu.
Skupił się więc na wietrze, hulającym za oknem. Na skrzypie metalu i na zgiełku na ulicy.
Kilka wiader farby spadło na chodnik. Metalowe wiaderka uderzyły o asfalt z trzaskiem, a za nimi poleciało kilka metalowych rur. Łoskot było słychać nawet w zaciszu uroczej kawiarenki.
Następnie nastała cisza.
I wzbił się rwetes kilku głosów, przeklinających na każdy możliwy sposób. Drzwi otworzyły się, a brzmienie dzwoneczka utonęło w zgiełku.
— Cholera… — Niski pracownik budowy wsunął głowę do środka. — Nie wychodźcie stąd, w porząsiu? Potrzebujemy kilku minut, żeby to ogarnąć.
 
Jęk rusztowania, chcącego się zawalić i harmider ludzi, roznoszących białe i niebieskie odciski butów na chodniku ucichł, gdy drzwi zapadły w zamek.
Silas uznał ten moment za stosowny, aby chwycić kubek i przycupnąć na obdartym stołku barowym.
— Co za zamieszanie, hm? — Otarł wnętrze dłoni o spodnie, aby pozbyć się irytującego mrowienia w ich opuszkach. — Silas, miło poznać.

Doros?
────
[665 słów: Silas otrzymuje 6 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz