Obudziła się, jak na nią, wcześnie, aczkolwiek minęło długo, zanim uznała, że jest gotowa do wyjścia. Wiecie, trzeba się upewnić, że każdy kosmyk włosów jest idealnie ułożony, makijaż symetryczny, a spódniczka świeci się dokładnie tak, jakby chciała. Musiała wprowadzić, jak zazwyczaj, wiele poprawek, które niektórzy uznaliby za nieistotne i nawet nie zwróciliby uwagi, ale dla niej znaczyło to dużo! Jednocześnie poprawiając fryzurę, zauważyła, że przydałoby się je znowu farbować, aby nie straciły swojego intensywnego koloru. Powinna zadzwonić do fryzjerki. Po przypomnieniu sobie o fryzjerce spędziła kolejne trzydzieści minut szukania numeru telefonu, aż stwierdziła, że jest głodna i musi wyjść coś zjeść. A oczywiście, to przy okazji oznaczało pomniejsze zakupy (serio, kto nie oparłby się kubkowi z słodziaśnym kotkiem?). Po naczyniach w zlewie domyślała się, że ktoś w apartamencie już jadł, jednak nie pomyślał, aby zrobić nieco więcej dla niej. Westchnęła, zostawiając nalepkę przy zlewie, która miała mówić jej współlokatorom, żeby po sobie sprzątali (albo zostawili jej chociażby resztki, bo może się odwdzięczyć). Następnie chwyciła swoją listonoszkę z nadmierną ilością przypinek, niemal wyskakując zza drzwi i zamykając je równie ozdobionym pęczkiem kluczy, do którego przyczepione było więcej ozdób niż kluczy.
Radosnym krokiem ruszyła w stronę jej ulubionej kawiarni, gdzie zwykła kupować swoje posiłki, jeśli żaden ze wspaniałomyślnych mężczyzn, z którymi mieszkała, gotując przepyszne gofry czy inne jajecznice, nie pomyślał o tym, aby zrobić dodatkową porcję dla różowowłosej. A może po prostu wiedzieli, że w kawiarni ona weźmie coś dla nich. Z piruetem obróciła drzwi do sklepu, z szerokim uśmiechem podchodząc do lady. Jej oczy jeszcze bardziej rozbłysły, kiedy zauważyła, że obsługuje ją barista, z którym już kilka razy rozmawiała.
– Poproszę karmelową frappé, croissanta i osiem makaroników, jakiekolwiek smaki. – wypowiedziała swoją formułkę, chociaż zapewne, gdyby powiedziała „to, co zawsze”, to i tak byłoby wiadomo, co chce dostać. Chwilę czekała przy ladzie, zerkając na kogoś czekającego zaraz obok niej. Wyglądał na starego. Znaczy, nie jakieś sześćdziesiąt lat czy coś, ale na kogoś, kto nie przychodzi do kawiarni, gdzie zamawiając zwykłą, czarną kawę spotkasz się z krzywym spojrzeniem. W jej móżdżku zaszedł prosty proces myślowy — musi z nim porozmawiać! Przyjrzała się mu bardziej (na tyle, że ten najwidoczniej wyczuł, że ktoś się na niego bez skrupułów gapi), więc zauważyła, że przy jego szyi znajduje się koloratka. Och, ksiądz! Co ksiądz robi w takim miejscu? Szybko odebrała swoje zamówienie, wracając do tajemniczego mężczyzny, który mimo wszystkiego, wydawał się trochę przerażający. – Szczęść Boże, co Ojciec robi w takiej kawiarni? Czy potrzebujesz pomocy, koch- Ojcze? – uśmiechnęła się szeroko do wysokiego Litwina, mając nadzieję, że będzie mogła jakkolwiek pomóc nowo spotkanemu. Po chwili jednak chwyciła kawę i wypieki w jedną rękę, podając mu drugą dłoń. – Jestem Cerys. – dodała szybko ze świecącymi oczami, w ogóle nie zwracając uwagi na to, że brązowowłosy patrzył się na nią, jakby próbowała porozmawiać z przerażonym szczeniakiem, który widocznie rozmawiać nie chce. Szczeniaki są fajne, chciałaby mieć jakiegoś. Może borderek albo husky? Nie, raczej nie byłyby zadowolone z mieszkania w jednym apartamencie z czterema ludźmi… labrador! Labradory są zawsze szczęśliwe, a do tego takie urocze!
◇──◆──◇──◆
[501 słów: Cerys otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia i w gratisie zostaje adoptowana]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz