sobota, 30 marca 2024

Od Arnara CD Luciena — „Romantyczna gra w podchody”

Poprzednie opowiadanie

Nie widział w tym niczego szczególnie złego.
Hermesiaki robiły gorsze rzeczy, temu nie mógł zaprzeczyć. To, teoretycznie, mogła być “gorsza rzecz”, ale Arnarowi coś w tym nie pasowało. Bez przesady, kradzież bielizny i bawienie się w podchody… to nic szkodliwego. Lucien chyba tego tak nie widział, co nieco psuło atmosferę. Nie, żeby Arnar jakoś bardzo na to narzekał, bo w końcu to nie o atmosferę chodziło. Znaczy, miał nadzieję na całkiem niezłą zabawę z tym całym szukaniem, ale skoro nie… Da się grać w podchody na poważnie? Jakby od tego zależało ich życie? Może Lucien tak to widział. Brał to wszystko zbyt poważnie, ot co.
— Bogowie, przecież nikt nie będzie wiedział, że to twoje gacie — mruknął Arnar, ciągnąc zrezygnowanego chłopaka w stronę stawu. — Nie były podpisane ani nic, więc…
— Czyli się im aż tak nie przyglądałeś. Dobrze wiedzieć — burknął Lucien. Chyba nawet wywrócił oczami. — Moje rodzeństwo dobrze potrafi… adresować prezenty.
— One nie były podpisane, prawda? — Tym razem w głosie Arnara słuchać było trochę niepokoju.
Jakby to logicznie wytłumaczyć? Lucien patrzył pod swoje nogi, byleby nie spojrzeć na Arnara, bo wtedy ze wstydu nic by z siebie nie wydusił. Wilcze gacie były, można powiedzieć, całkiem… osobistym prezentem, nawet jeśli to był żart. Lucien po dostaniu ich bez wahania stwierdził, że będzie je ubierał choć raz w tygodniu, chyba że zepsuje mu się pralka. Albo się zgubią.
Uwaga o gubieniu ich była najgorszym, o czym wtedy wspomniał, bo jego rodzeństwo, będące nie do końca trzeźwe, wymyśliło wspaniały sposób na powstrzymanie Luciena od rozstania się z prezentem. W końcu nikt nie chce, żeby takie dziecko Ateny (lub kogoś innego, to nieistotne) znalazło wilcze gacie z inicjałami grupowego Dionizosa wyhaftowanymi na prawym pośladku. To tylko inicjały, ale… to aż inicjały. Bardzo mocno zawężały krąg poszukiwań.
Arnar naprawdę słabo im się przyjrzał.
— Słuchaj, ta sprawa jest… wiesz, nie do końca podpisane. Można się domyślić, że są moje.
— A myślałem, że to ja jestem idiotą. Kto normalny podpisuje swoją bieliznę, o ile nie jest w przedszkolu?
— Miałeś podpisaną bielizną w przedszkolu?
— Kto nie miał? — zapytał Arnar, trochę zirytowany, że jego… cudowna metafora nie została wzięta bardziej jako żart.
— Jestem pewien, że większość ludzi.
Arnar przyspieszył kroku, żeby uciec od tematu podpisywania swoich gaci. To nawet nie on, tylko jego mama. Dwie różne rzeczy. Właśnie tak.
Zatrzymał się dopiero na brzegu. Nie bardzo wiedział, od czego zacząć, bo w sumie to… pływanie nie należało do jego ulubionych zajęć.
— Okej, nie umiem nurkować, więc…
Rozejrzał się. Luciena nie było nigdzie w pobliżu. Nie przyznałby tego nikomu, ale trochę go to zaniepokoiło. Tylko trochę.
Obejrzał się przez ramię, żeby zobaczyć, że najwyraźniej chłopak przez jakiś czas próbował nadążyć za Arnarem, ale chyba szybko porzucił ten pomysł. Szedł szybkim krokiem, trochę szybciej niż wcześniej. W tempie, w którym Arnar zamierzał iść. Chyba nieświadomie trochę przedobrzył. W ledwo zauważalnym poczuciu winy grzebał butem w piasku na brzegu stawu, próbując wyrzeźbić coś kreatywnego. Niekoniecznie mu to wychodziło. Chyba nie miał dużych zdolności w rzeźbieniu w piasku.
— Mógłbyś zacząć szukać, a nie się wygłupiać? — warknął Lucien, gdy wreszcie dotarł na brzeg. Bez zatrzymywania się zaczął szukać strzałek.
Arnar spojrzał na niego zaskoczony. Auć? Nie spodziewał się takiego tonu. Przecież nie zrobił nic złego, to wszystko to nie jego wina. Chciał to powiedzieć, ale Lucien zdawał się nie interesować tym, co Arnar miał do powiedzenia. Zamiast tego wydukał:
— Tak. Tak. Jasne. Już.
Uśmiechnął się lekko, ale Lucien już był dobre parę metrów dalej, przeszukując muliste dno na płyciźnie. Arnar poszedł w jego ślady i, podwinąwszy nogawki i rzuciwszy buty gdzieś w trawę, wszedł do wody. Od razu się wzdrygnął. Nie była szczególnie ciepła, przynajmniej nie na jego standardy.
Skanował dno kawałek po kawałku, choć nie sądził, że coś tam znajdzie. To musiało być… coś bardziej kreatywnego. Ciągłe chowanie gdzieś strzałek było zbyt nudne. Poza tym robiło się to już męczące, zwłaszcza z Lucienem, który nie do końca doceniał głupie żarty. Do tego przykładał się do szukania aż za bardzo i Arnar co chwilę na niego zerkał, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nie zniknął pod wodą, bo dno akurat miało ostry spadek w jakimś miejscu. Czy on potrafi pływać? Oby potrafił, bo Arnar nie był w tym mistrzem.
Coraz bardziej oddalali się od brzegu, a nogawki ich spodni, mimo podwinięcia, już zmokły. Arnar przeklął pod nosem i zrobił parę jak najszybszych kroków (przy czym rozchlapał wokół siebie znacznie więcej wody niż zamierzał), żeby złapać Luciena za koszulkę i pociągnąć go w tył. Potencjalnie ratował go od utopienia się, bo idiota wlazł już po pas w wodę i chyba nie zamierzał się zatrzymać.
— Daj spokój — mruknął Arnar. — Stąd już i tak nie widać dna.
— Masz jakiś lepszy pomysł?
Miał. Przynajmniej tak mu się wydawało. Hermesiaki potrafiły wymyślać tyle żartów, a pomysły nadal im się nie kończyły, więc…
— Co sądzisz o kajakach?
— Chyba sobie ze mnie… Ej!
Arnar nie pozwolił mu dokończyć i po prostu pociągnął go w stronę brzegu, na który wyciągnięte były kajaki. Rzadko kiedy tym pływał, ale to chyba nie było takie trudne? Machasz wiosłem i… chyba tyle. Nigdy nie przykładał zbyt dużej uwagi do zajęć, podczas których uczyli się sterowania. Zazwyczaj odpływał gdzieś na bok i próbował ułożyć się w miarę wygodnie na plastikowym siedzeniu, obserwując zmagania innych herosów. Najciekawiej (i najzabawniej) było, gdy się wywracali.
Gdyby ktoś tych kajaków pilnował, to może zdziwiłby się na widok dwóch mokrych herosów, którzy stwierdzili, że ukradną jeden z nich.
— Błagam, tylko taki bez zdechłych ryb w środku, ani żab, ani niczego innego, co mogłoby mnie przyprawić o odruch wymiotny, no proszę… — bełkotał Arnar, próbując zepchnąć kajak do wody. — Weź mi pomóż! — krzyknął do Luciena, który oglądał wiosła tak, jakby ich nigdy w życiu nie widział.
— Ktoś je ułożył w krzyżyk.
— Bo ktoś je rzucił bez zbędnego zastanawiania się, czy są ułożone równolegle. Poza tym, może to miał być plus, jak już o tym dyskutujemy…
— W podchodach nie ma tylko strzałek, wiesz?
— Oh, serio? — Arnar spojrzał na Luciena, opierając się o kajak. Przestał już go pchać, bo skoro i tak nie otrzyma pomocy… — To co znaczy ten twój krzyżyk, Sherlocku? Gacie tutaj są? Czy co?
— Nie, to u piratów.
— Super — mruknął Arnar i znów popchnął kajak, chociaż już bez większego przekonania. — To co? Zła droga?
— No chyba.
— Pierdolisz. Strzałka wskazywała tutaj.
— Nie na kajaki, na staw.
— Mała różnica.
Lucien rozejrzał się dookoła. Nie tylko po brzegu, jak wcześniej. To coś musiało być na tyle oczywiste, że nawet ci debile od Hermesa to wymyślili. Coś musieli przeoczyć.
Poza tym miał dziwne przeczucie, że ktoś ich obserwuje.
— Patrz tam. — Wskazał Arnarowi kajak, który spokojnie dryfował na wodzie.
— Zabraniasz ludziom… pływać? To coś złego?
Osoba w kajaku chyba wreszcie dostrzegła, że patrzą prosto na nią i uniosła nad sobą kartkę. Ze strzałką.
— Jesteście jacyś zjebani! — wrzasnął Arnar. — Kurwa!
— Weź się uspokój. To chyba pokazuje… pawilon? Nie jestem pewien, ale pewnie będzie tam kolejny znak, że to nie tam, nie? — Lucien myślał na głos, w głowie obrazując sobie jego gacie przyczepione do stołu Dionizosa. Albo powiewające na palenisku. Spalone? Nie, nie, tak nie. Nie spaliliby wilczych gaci. Jeszcze rzuciliby na siebie jakąś klątwę. — Chodź.
— Czekaj no, kajak nam odpływa.
— Jaki kajak?
Arnar z rezygnacją machnął ręką w stronę stawu. Kajak, który tak usilnie próbował zepchnąć do wody właśnie odpływał coraz dalej.
— To nasz najmniejszy problem, uwierz — stwierdził Lucien. — Jeden kajak mniej, nikt nie zauważy. A teraz chodź.
Dla Arnara to zdecydowanie był problem, ale posłusznie poszedł za Lucienem. Zadowolił się jeszcze pokazaniem środkowego palca dzieciakowi w kajaku, ale on chyba się tym nie przejął. Arnar powstrzymał się od wykrzykiwania kolejnych przekleństw i podreptał za Lucienem.
— To już nie jest śmieszne — mruknął, gdy zrównał się z kolegą.
— Wiesz, dla mnie od początku nie było.
Arnar już otworzył usta, żeby coś dopowiedzieć, ale… stwierdził, że nie ma wiele do powiedzenia. Nie będzie przekonywać Luciena, że to świetna zabawa, hej, chodźmy na wspaniałą podróż! Wszystko będzie cudownie! Wcale nie ukradziono mi czegoś, co ma dla ciebie dość dużą wartość i to wcale nie przez moją głupotę jesteśmy w tym miejscu!
— Przepraszam — powiedział prawie bezgłośnie.
Lucien chyba go nie usłyszał.

Lucien?
◇──◆──◇──◆
[1335 słów: Arnar otrzymuje 13 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz