niedziela, 31 marca 2024

Od Arnara CD Luciena — „Romantyczna gra w podchody”

Poprzednie opowiadanie

Po francusku? To był jakiś żart?
Arnar spojrzał na Luciena bez choćby krztyny zrozumienia. Co on z tym tak nagle...?
Otworzył usta. I je zamknął.
Musiał coś powiedzieć, nie mógł patrzeć na łzy w jego oczach. Jakby on był na jego miejscu, oczekiwałby... jakiejś odpowiedzi. Jakiejkolwiek.
— O — wydusił z siebie w końcu. — A, ten, miło mi. Właściwie to — zawiesił się na chwilę — jesteś, wiesz, przystojny. Całkiem.
Zamrugał szybko i spojrzał w bok.
— Wiesz, przystojny znaczy też... eee... właaaaściwy? Tak. Lubię... słowa mające wiele znaczeń. — Nie spojrzał Lucienowi w twarz i odwrócił się od niego jak najszybciej. To nie był dobry moment na dyskutowanie o swoich uczuciach.
Zwłaszcza że Arnar nie był pewien, co właściwie czuł. Od początku wrzucił Luciena do worka z napisem „potencjalny przyjaciel” i nie zastanawiał się nad tym dłużej. Potem usunął z tego słowo „potencjalny”, bo brzmiało okropnie.
Nie łączył tego dziwnego uczucia, że chciałby spędzać z nim czas z tym, że Lucien może zmienić się z przyjaciela w coś więcej. To normalne, że ludzie chcą się spotykać ze swoimi przyjaciółmi. Nic dziwnego. Nic, co wymknęłoby się spod kontroli, o ile można tak powiedzieć.
Warto wspomnieć, że zazwyczaj Arnarowi niewiele rzeczy wymykało się spod kontroli. Miał zbyt sprawne ręce i dobre umiejętności naciągania prawdy, żeby często coś psuł. Jeżeli już coś wychodziło mu źle, to było to czymś bardzo skomplikowanym albo Arnar zrobił to specjalnie.
Zacisnął zęby i postanowił wrócić myślami do obecnych problemów.
— Też lubię… takie słowa — mruknął Lucien, chociaż głos trochę mu się łamał.
Arnar czuł się przez to źle. Nie mógł do końca stwierdzić, czemu, ale czuł się źle. Na pewno mógł to rozegrać jakoś lepiej.
— Hej, wiesz, odzyskamy twoje… gacie i możemy, wiesz… no, rozumiesz, co mam na myśli — plątał się Arnar, próbując skupić się na tym, co właściwie chciał powiedzieć. — Nie musimy od razu, wiesz, iść. Każdy w swoją stronę. I tak dalej. Szczerze, nie mam ochoty na wracanie do mojego domku. Żarty nie są wcale takie fajne, gdy się jest ich ofiarą. — Uśmiechnął się słabo.
Nie oczekiwał odpowiedzi. Wiedział, jak to brzmiało. Głupio. Idiotycznie. Cholera, już bardziej niejasno nie mógł tego powiedzieć. To chyba nie była jego mocna strona. Mówienie tego, co rzeczywiście miało się na myśli, nagle wydało mu się znacznie trudniejsze niż kłamstwo.
Może łatwiej byłoby odpuścić.
— Okej.
— Okej?
— Mhm.
Arnar dziękował bogom za to, że stojący za nim Lucien nie mógł zauważyć jego uśmiechu. Bez przesady, nie cieszył się aż tak bardzo. Znaczy, cieszył się jak każdy bezdomny dzieciak nagle i bezinteresownie zaadoptowany przez innego dzieciaka, byleby nie musiał spotykać się ze swoją rodziną zbyt szybko. Może Hermesiaki naprawdę miały ze sobą problemy. Arnar nie był pewien, czy kiedyś nie ustalał zasady, żeby nie robić swojemu własnemu rodzeństwu perfidnych żartów, ale ten dowcip chyba miał być… tylko dla Luciena. Czymś bardziej personalnym. To było jeszcze bardziej wredne. Gdy wie się, gdzie kogoś będzie bolało, żarty stają się okrutne.
Tego nawet Arnar nie pochwalał, a niektórzy brali go za człowieka bez moralności ani sumienia.
— To nie będzie takie łatwe, wiesz — mruknął, wyciągając rękę z uchwytu Luciena. To trochę zaborcze, tak ściskać kogoś za nadgarstek. — Oni coś jeszcze wymyślą. Czuję to.
— Mam już tego dość, jeśli cię to interesuje — prychnął drugi grupowy.
Interesuje mnie, co myślisz — chciał powiedzieć, ale to brzmiało… nie brzmiało najlepiej. Jakby Arnar próbował go… pocieszyć albo coś w tym stylu.
Ostatecznie nie powiedział nic w tym temacie, bo wszystko nagle zaczęło być trudne do powiedzenia.
— Nieważne — stwierdził cicho i chwycił Luciena za rękę. — Chodź po prostu. Ostatnia prosta, czy coś.
Pociągnął go za sobą, jak robił już to dużo razy wcześniej, ale tym razem… coś siedziało w jego klatce piersiowej. Rozglądał się dookoła, jakby coś miało zaraz na nich wyskoczyć. Patrzył pod nogi na wypadek, gdyby były tam rozciągnięte linki aktywujące szeroko pojęte ,,coś”. Wyglądał przy tym, jak spłoszone zwierzę, które od wielu godzin nie zaznało spoczynku od goniącego go drapieżnika. Niezbyt przyjemne uczucie, jeśli miał to jakoś skomentować.
— Uspokój się, nie zrobią niczego… gorszego — szepnął Lucien, a Arnar bardzo chciał mu wierzyć. Nie wydusił z siebie żadnego potwierdzenia, po prostu skinął głową, żeby Lucien chociaż wiedział, że został usłyszany. Lepsze to niż nic.
Gdy dotarli do paleniska (z nadzieją, że nikt ich nie zauważył), Lucien złapał wilcze gacie i wepchnął je sobie do kieszeni.
— I po spra… — zaczął mówić, ale Arnar szybko mu przerwał.
— Zmywamy się stąd. Mam złe przeczucia.
Pociągnął go za najbliższą ławeczkę, żeby nikt ich nie mógł zobaczyć. To prawie tak, jakby popełniali prawdziwe przestępstwo.
To podejrzane, że nic się nie stało.
Arnar wyprostował się i rozejrzał dookoła, próbując doszukać się czegokolwiek, co byłoby nie w porządku.
Dobrze byłoby powiedzieć, że to znalazł. Rzeczywistość, lub też jego rodzeństwo, przyszykowała dla niego coś zgoła innego.
Zanim zdążył znowu schować się za ławeczką, coś uderzyło go w głowę.
A potem pękło i zmoczyło mu włosy substancją, która była zdecydowanie zbyt gęsta jak na wodę. Nie śmierdziała. To na pewno. Może się też nie kleiła, ale Arnar wolał tego aktualnie nie sprawdzać.
Zatoczył się do tyłu od siły uderzenia i już prawie skulił się na ziemi obok Luciena, ale znowu dostał tym czymś w plecy.
— Rzucają w nas balonami — jęknął, odgarniając posklejane tym czymś włosy. — Z czymś w środku.
— W ciebie rzucają — zaznaczył Lucien, przyglądając się Arnarowi. — To wygląda jak… jakiś środek do czyszczenia. Do mycia naczyń. Uważaj, żeby się nie dostało do oczu.
— Nie jestem głupi — powiedział, ale szybko dodał: — W każdym razie, nie aż tak głupi.
Lucien prychnął pod nosem, a Arnar miał ochotę go za to całkiem mocno uderzyć, ale zredukował to do wbicia mu dłoni pod żebra. Usłyszał coś, co brzmiało jak ,,kurwa”, ale równie dobrze mogło być każdym innym okrzykiem, jaki kwalifikuje się na stłumiony jęk z bólu. Do tego niewyraźny, bo priorytetem Luciena raczej nie było to, żeby Arnar wiedział, o co dokładnie mu chodziło.
— Po prostu, nie wiem, potrzebujemy jakiejś tarczy. Albo coś. Osłony. Wcześniej tak bardzo chciałeś użyć swoich mocy, teraz masz okazję.
— Naprawdę? — wydusił z siebie Lucien. — Nie możemy po prostu biec?
— Hermesiaki są szybsze od ciebie. Ja bym jakoś dał radę, ale nie zostawię cię tutaj.
— Nie zostawisz, mówisz? — Arnar spojrzał mu w twarz tylko po to, żeby zobaczyć ten głupi uśmieszek i rzucić mu zirytowane spojrzenie człowieka, który cierpliwość stracił lata temu.
— Nie w ten sposób.
— Ale o co ci teraz chodzi?
Gapili się na siebie przez dobrą chwilę. I może by się gapili dłużej, gdyby w ławkę, za którą się ukrywali nie trafił kolejny balon.
— Paskudztwo — mruknął Arnar, ścierając sobie płyn do mycia naczyń z czoła. — Pomysł okropny, marnują dobry płyn. — Szybko wytarł twarz suchym kawałkiem koszulki, żeby mieć pewność, że nic nie dostanie mu się do oczu.
Wystarczyło jakoś się stąd wydostać. A potem będzie mógł opierdolić tych idiotów za to wszystko. W końcu był grupowym.
Lucien?
◇──◆──◇──◆
[1124 słowa: Arnar otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz