czwartek, 21 marca 2024

Od Kala do Lucasa —,,Kropla uprzejmości w słoneczny dzień"

Dzień był przepiękny, jak to zazwyczaj bywa w dni, gdy człowiekowi za nic w świecie nie chce się wyjść z łóżka. Pogoda wtedy jest tak przepiękna, że aż kusi wyjść na zewnątrz i położyć się na trawie, o ile nie mieszka się w środku miasta. To jest, w środku miasta też można, ale ludzie dziwnie patrzą. Dlatego do tego typu czynów potrzeba nie tylko chęci, ale też ogromnych pokładów pewności siebie, którymi nie jest obdarowany każdy. Z tego powodu zamiast leżenia na trawie, ludzie często spacerują, choć istnieją też ci, którzy niekoniecznie lubią spacerować samemu.
Na całe szczęście, Kal nie był jednym z tych ludzi. Najczęściej chodził gdzieś samotnie, a zanim trafił do obozu zawsze towarzyszyła mu Mischa. W samym obozie nie było nikogo takiego jak ona, chociaż Kal może miał zbyt wysokie standardy. W końcu ludzie próbowali być dla niego mili, tego nie mógł zaprzeczyć. Nawet zaprosili go na wspólną… wycieczkę bądź ucieczkę do Nowego Rzymu, żeby zrobić sobie, jak to powiedzieli, dzień wolny od obozowych obowiązków. Na początku Kal miał zamiar odmówić, bo jakoś… po prostu mu się nie chciało. Tylko że bał się, że już nigdy go na nic nie zaproszą, więc koniec końców się zgodził.
Nie, żeby nie lubił chodzić po miastach bez żadnego celu. Nie lubił tego robić w większym towarzystwie nadpobudliwych dzieciaków, które w pewnym momencie zaczęły się zachowywać tak, jakby nigdy nie widzieli dróg innych od tych pokrytych żwirem lub błotem. Jasnym jest, że szybko znudził się ich towarzystwem i oderwał się od grupy. Ktoś krzyknął za nim, gdzie idzie, więc jego wymówką stała się publiczna toaleta. Jak się spodziewał, nikt za nim nie poszedł, bo przecież nikt nie lubił publicznych toalet.
Czekając, aż będzie trochę bliżej godziny, którą wyznaczyli na powrót, usiadł na ławce, poprzednio upewniając się, że nikogo tam nie ma. Oczywiście, że nie było, bo wszystkie, które ludzie zajęli, stały w cieniu, a ta była w pełnym słońcu. Kal może nie miał czapki z daszkiem, ale miał nadzieję, że uda mu się nie dostać udaru.
Czas dłużył mu się niemiłosiernie, bo jedyne, co robił to patrzenie w niebo i na różne budynki dookoła. Nie potrafił zmusić się do obserwowania ludzi, bo jeszcze pomyśleliby, że to jego jedyne hobby i dlatego siedzi na ławce w środku miasta już co najmniej pół godziny. Może stwierdzili, że na kogoś czeka. Albo cokolwiek innego. Nie zdziwiłby się, tak szczerze.
Ze swojej głowy na ziemię wrócił wtedy, gdy ktoś usiadł na jego ławce. Może nie była jego w dosłownym tego słowa znaczeniu, ale od zawsze wyznawał zasadę, że lepiej jest już usiąść na ziemi, niż na zajętej już ławce. Natychmiast zacisnął dłonie w pięści i powstrzymywał się z całych sił od zerknięcia na tego kogoś oraz od wstania i odejścia, bo to chyba nie byłoby najlepsze wyjście z sytuacji. Zaczął nerwowo kręcić pierścionkami na palcach i próbował wymyślić jak najlepszą wymówkę, żeby sobie stąd iść.
— Hej, hm, nie sądzisz, że lepiej byłoby — w tym momencie Kal zdał sobie sprawę, że ten człowiek mówi prosto do niego — pójść do cienia? I tam siedzieć? Jest całkiem ciepło i… no, jak przechodziłem tu pierwszy raz to już tu… siedziałoś, a teraz wróciłem i nadal siedzisz i stwierdziłem, że może lepiej byłoby uniknąć twojego przegrzania, bo ludzie często się odwadniają i mdleją i po prostu chciałem pomóc… jak coś.
Kal wreszcie zmusił się do spojrzenia na blondyna. Chciał powiedzieć, żeby nie wtrącał się w nie swoje sprawy i w to gdzie kto siedzi, bo to indywidualna sprawa każdej jednostki ludzkiej, ale… po prawdzie już zaczynało mu być gorąco i nieprzyjemnie. I chyba przez to z jednej strony chciał gniewnie warknąć, żeby ten człowiek sobie po prostu poszedł, a z drugiej (równie gniewnie) pragnął się z nim zgodzić.
— Okej — powiedział jak najbardziej neutralnym tonem, chociaż i tak brzmiał na nieco wytrąconego z równowagi. — Dzięki za troskę… czy coś. — Odwrócił wzrok od nieznajomej, choć całkiem miłej osoby i podniósł się z ławki.
— Masz wodę?
— Uh, chyba, chyba nie. — Był przekonany, że to koniec tej konwersacji, więc w nerwach nawet nie sprawdził, czy w torbie nadal ma coś do picia. — Ale o co ci chodzi? — dodał już nieźle podenerwowany, ponownie zaciskając dłonie tak, że jego paznokcie wbiły mu się w skórę.
— Mogę ci kupić. — Posłał Kalowi niepewny uśmiech. — Zaraz wrócę.
Kal zdążył tylko zamrugać w szoku, ale on już się odwrócił i chyba pobiegł do najbliższego sklepu. Chyba niemiło będzie nie poczekać?


Lucas?
◇──◆──◇──◆ 
[730 słów: Kal otrzymuje 7 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz