sobota, 16 marca 2024

Od Niketasa [NPC] — „Skomplikowana sprawa pomylonych imion”

Matka Niketasa, z powodu jego pożałowania godnego zachowania, postanowiła wysłać go na jakiś obóz sportowy, na którym miał codziennie jeździć na rowerze, pływać kajakami i budować szałasy, byleby nie miał czasu na nadmierne rozmyślanie i niszczenie wszystkim dobrego humoru swoimi głupawymi żartami.
Pierwsze dni takie były, oczywiście. Dzieciaki rzucone nowej (nieco rygorystycznej) rzeczywistości były tak podekscytowane jeżdżeniem rowerami w pełnym słońcu, że prawie w ogóle nie miały energii na dokuczanie sobie nawzajem. Chociaż Niketas mógłby powiedzieć coś kompletnie innego, bo mimo dnia pełnego wrażeń, on nadal miał siłę podczas wieczornego bloku zajęć. Zazwyczaj o tej porze organizowano rekreacyjne chodzenie po linie albo inne leniwe zajęcia (chodzenie po linie zawieszonej na wysokości kolan, gdy nie potrafisz przejść po niej dwóch kroków nie należy do szczególnie wymagających), a wszyscy i tak woleli siedzieć na trawie i narzekać na bolące kolana. Za to Niketas najchętniej znowu zacząłby pedałować. Albo robić w gruncie rzeczy cokolwiek. W sumie dla nikogo nie powinno być zaskoczeniem, że chłopiec był utrapieniem własnej mamy, gdy o północy nadal zamiast spać skakał po łóżku. Przez trzy tygodnie miał być utrapieniem opiekunów obozowych, a to kompletnie co innego.
— Dobrze, na dzisiaj kończymy — stwierdził jeden z organizatorów wieczornego bloku zajęć z nieukrywanym zadowoleniem. Spojrzał po twarzach padniętych dzieciaków. Może tym razem oddadzą telefony bez gadania. Zmęczone dzieci są znacznie bardziej znośne. Oprócz tego jednego, który nadal podrygiwał gdzieś pod koniec szeregu. Naprawdę, człowiek robi wszystko, żeby je zmęczyć, a one nadal są jakieś nadpobudliwe.
Niketas niekoniecznie chciał wracać do środka. No, na bogów, było jeszcze całkiem jasno. W końcu było lato. Słońce trzymało się na niebie całkiem długo. Wszyscy inni posłusznie podążyli do swoich pokojów, żeby odpocząć i pograć w Subway Surfers, dopóki instruktorzy nie zarządzą ciszy nocnej i następną okazję do grania będą mieć następnego dnia.
— Prze pana — zawołał Niketas do opiekuna, który chyba miał na imię Daniel. — A czy ja mogę jeszcze tutaj zostać?
— Słuchaj… — Daniel zawiesił głos, próbując przypomnieć sobie, jak ten dzieciak się nazywał. To chyba ten, którego nazwiska nigdy nie chciało mu się w pełni przeczytać, bo było za długie. — Słuchaj, ten, Nike… no, Nike. — Dzieciak zrobił duże oczy, ale nie poprawił Daniela, więc to chyba jednak zaskoczenie z powodu tego, że ktoś pamiętał jego imię. Pewnie nie zdarza się to często. — Zajęcia się skończyły i naprawdę lepiej byłoby, jakbyś teraz poszedł grzecznie do pokoju. Tam też, nie wiem, możesz się dobrze bawić.
— Ale ja chcę tutaj.
Daniel westchnął głęboko.
— Nike, proszę cię.
— Mama mówi, że nie można tak często wzywać bogów. Nie lubią tego, bo to znaczy, że ludzie czegoś od nich chcą. I lepiej się ograniczać. A pan już ją wezwał trzy razy.
Mężczyzna zmarszczył brwi. O czym to dziecko do niego mówi? Przyzwyczaił się, że niektórzy jego wychowankowie raczej nie wiedzą, o czym mówią, ale Nike wyskoczył z tym tak nagle, że nawet Daniel na chwilę stracił wątek.
— Chyba jednak będzie dobrze, jeśli pójdziesz wcześniej spać, wiesz?
— Ale ja nie chcę.
— Już, do pokoju.
Po czym Daniel lekko popchnął Nike przed siebie i zamknął za nimi drzwi ośrodka. Dzieciak wydawał się być niepocieszony, ale i tak skakał po trzy stopnie na raz w drodze do swojego pokoju.

— Pomylił moje imię — poskarżył się Niketas swoim kolegom z pokoju.
— Moje też myli. — Wzruszył ramionami jeden z nich. — Jeszcze nie spotkałem kogoś, kto pomylił Sama z Salvadorem, ale pan Daniel najwyraźniej jest do tego zdolny.
— Tyle że ani Salvador, ani Sam to nie imię bogini — upierał się Niketas.
— Jeżeli wierzysz w te całe bajeczki o bogach i boginiach, to we wróżkę zębuszkę też wierzysz?
— To nie są bajeczki. Moja mama mówiła…
— Twoja mama to sobie może mówić. Poza tym Nike jest krótsze niż Niketas. Sam bym tak do ciebie mówił. Mogę?
— Ale to imię bogini.
— Nie będę nim mówić do bogini, tylko do ciebie, więc to chyba nie jest nic złego?
— Właśnie że jest, bo nie można ot tak wzywać bogów.
Sam (albo Salvador, bo Niketas już nie wiedział, co było pomylone z czym) prychnął pod nosem. Jakby gniew bogów w ogóle nie mógł go dotyczyć.
— Dobra, przymknij się już, Nike.
— Nie mów tak.
— A właśnie, że będę. Bo nie ma żadnej bogini Nike. Wierzysz w głupie bajeczki ludzi, którzy już dawno umarli. Bezsensowne.
— Byli mądrzejsi od ciebie. Na przykład taki Arystoteles.
— Skoro wierzył w te bzdury, to raczej nie był szczególnie mądry.
Reszta chłopców przytaknęła Salvadorowi albo Samowi. Niketas nie miał się o co i jak sprzeczać, więc przez następne dwa dni próbował jeszcze tolerować to, że mówiono do niego Nike.
W końcu nie wytrzymał.
Szóstego dnia obozu Sam-albo-Salvador (Niketas nadal nie do końca wiedział, jak on niby się nazywa) znalazł całą swoją bieliznę zakopaną pod jednym z szałasów. Po śledztwie dowiedział się, że należał do czwórki dziewczynek i potem za karę nie pojechał na wycieczkę rowerową, bo ponoć wykrzyknął o jedno słowo za dużo. Wieczorem, gdy pozwolono mu uczestniczyć w bloku zajęć wieczornych, odkrył, że jego buty z firmy Nike zostały pozbawione podeszw. A z drugiej pary musiał wysypać dwa wiaderka piasku, zanim był w stanie je włożyć.
Potem było tylko gorzej.
Zapodział gdzieś pięć dolarów, ostatnie dwie czyste koszulki i kąpielówki. Do tego dzwonek od roweru. I okazało się, że jakimś cudem złapał gumę w obydwu kołach, a przerzutki przeskakują mu z takim trudem, że co chwilę spada mu łańcuch.
Wreszcie Sam-albo-Salvador nie wytrzymał i ubłagał rodziców, żeby go stamtąd zabrali, bo ktoś się na niego uwziął i on kompletnie nie wie, kto to mógł być.
Wtedy Niketas na chwilę się rozluźnił, bo powód nazywania go “Nike” opuścił obóz. Tylko że to nie znaczyło, że cała reszta nagle przestała go tak nazywać.
W końcu każdy, kto choć raz nazwał go “Nike” stawał się ofiarą idiotycznych psikusów, które tak utrudniły życie połowie obozowiczów, że instruktorzy już nie mieli wyjścia: musieli znaleźć sprawcę.
Niketas musiał zacząć być ostrożny. Kradł łańcuchy z rowerów znacznie rzadziej oraz przestał tak często wrzucać innym do pokojów kule stworzone z błota i odchodów zwierząt, ale to nie przyniosło mu większej anonimowości. Wszyscy na obozie zaczęli być wobec siebie podejrzliwi, aż w końcu najbardziej podejrzane zaczęły wydawać się osoby, którym żadnego ohydnego psikusa nie wyrządzono.
Łatwo było się domyślić, że w gronie tych osób był Niketas.
Instruktorzy znaleźli w jego rzeczach te głupie łańcuchy, dzwonki, pieniądze i ubrania, które ukradł wszystkim dzieciakom z obozu. Nadal mówiąc na niego Nike. Prawiąc mu kazanie, mówiąc na niego Nike. A gdy jego mama przyjechała i też była na niego wkurzona, tylko jej wyjawił prawdziwy powód swojego zachowania.
No, przynajmniej odpuściła sobie uwagi na temat idiotyzmu tego przedsięwzięcia i po prostu powiedziała, że nie musiał aż tak bronić imienia bogini.
Tak czy siak wywalili go z tego obozu.
Potem Niketas upierał się, że nauczył się bardzo dużo przez tę całą sytuację. Zapytany, co niby z tego wyciągnął, zamiast powiedzieć coś w stylu: “Nie mścić się na innych z powodu głupich rzeczy”, on twierdził, że po prostu musi robić wszystko, żeby nikomu nawet przez myśl nie przeszło, że to on jest sprawcą tych głupich psikusów. Dodał do tego, że teraz nie pozwoli zaślepić się żądzą zemsty (jego matka westchnęła z ulgą), tylko zaplanuje wszystko z rozsądkiem (jego matka znowu zaczęła się niepokoić). W końcu jakim to jest się łotrem, jeżeli nie umie się nawet skierować podejrzeń na kogoś zupełnie innego?

◇──◆──◇──◆
[1203 słowa: Niketas otrzymuje 12 Punktów Doświadczenia jako NPC, lol]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz