sobota, 30 marca 2024

Od Luciena CD Arnara — „Romantyczna gra w podchody”

Poprzednie opowiadanie

Lubił żarty. Naprawdę uwielbiał żarty. Jednak wizja, że jego gacie… bielizna, mogła zostać przyklejona do stołu Dionizosków, tego stołu, przy którym razem z rodzeństwem spożywają pokarm, nie była najlepsza. I nikt nie przekona go, nawet dzieciak Hermesa, że to niemożliwe, że te smarkacze nie dopuściłyby się czegoś takiego.
Szedł bardzo szybko, a spod jego stół wyrastały malutkie pędy winorośli. Był zły. Gdy się złości, to zaczynają dziać się dziwne rzeczy, których nie kontroluje (albo nie chce kontrolować). W każdym razie — gdyby ktoś teraz do niego podszedł, to na pewno zostałby złapany przez jeden pęd i przytwierdzony do mokrej trawy.
Kiedy wspięli się na wzgórze, a im oczom okazał się ocean, Lucien odetchnął. Rozluźnił spięte mięśnie i spojrzał na Arnara. W oczach grupowego dostrzegł coś, czego wcześniej nie zauważył. Zachowywał się wobec niego bardzo nie w porządku i im bardziej zaglądał w te piękne tęczówki, tym bardziej czuł się winny.
Dlaczego pomyślał w ten sposób? Poczuł, że się zarumienił.
— No, jesteśmy na miejscu — burknął szorstko, wracając spojrzeniem na ocean. Obserwował spokojne fale i zastanawiał się, jak smakuje słona woda. — Widzisz coś dziwnego? — zapytał, dalej nie patrząc na grupowego.
Przegryzł wargę, czując jeszcze większe napięcie, niż te, które czuł przed chwilą.
Usłyszał, jak Arnar coś przewraca, a potem… jakby kopie?
— Co ty robisz? — Odwrócił się i pierwsze, co zauważył, to jasne włosy pod jednym ze stołów oraz przewrócone krzesło.
Podszedł do kolegi i z wahaniem wcisnął swoją głowę obok niego. Poczuł się bardzo klaustrofobiczne w takiej pozycji.
— Mam wrażenie, że znowu znajdziemy coś na ziemi.
— Dosłownie chwilę temu wymyślili coś lepszego. Może teraz też ktoś na nas czeka i obserwuje?
Arnar się zamyślił.
— Możliwe, ale… tutaj nie ma za dużo przestrzeni. — I wrócił do łażenia pod stołami. Lucien mógłby wyjść, by rozejrzeć się dookoła, ale wolał pójść na czworaka za Hermesiakiem.
Co jakiś czas wpadał na naprawdę twarde, ostre kamienie i syczał do siebie z bólu. Ręce miał już wystarczająco poobijane.
— Stój. — Zatrzymał się gwałtownie, a Lucien usłyszawszy to za późno, wpadł na plecy Arnara.
— Co jest? — burknął oszołomiony. Znów się zaczerwienił. — Tylko nie mów, że…
— Ktoś tutaj jest.
I wtedy Lucien zamilkł. Nadwyrężył słuch, by usłyszeć głosy albo chociaż szelest, jednak niczego nie wyłapał. Poklepał Arnara po nodze, ale Hermesiak syknął do niego poirytowany.
,,Myślisz, że możemy wrzucić to do ogniska?”
Luciena aż wstrząsnęło.
,,Nie, to głupi pomysł. Rób kolejny znak i spadamy stąd”
Miał ochotę wyjść, zawinąć dwójkę dzieciaków w winorośla i solidnie ich opierdolić. A potem wyrwać im bieliznę. Swoją bieliznę.
Arnar chyba czytał grupowemu w myślach, gdyż odwrócił się i pokręcił przecząco głową. Czekał na coś.
,,Maluj szybciej tę strzałkę!”
,,Już, już! Może prowadzić w stronę ogniska?”
,,Niech ci będzie…”
Szuranie, szuranie i głosy zniknęły.
Arnar obejrzał się na Luciena.
— Musimy dotrzeć tam przed nimi. Znam skrót.
Lucien pokiwał głową. Zdał się na grupowego.
Wygramolili się spod stołów i szybko pograli przez zarośla, wysokie trawy oraz inne podobne ,,gówna” w stronę obozowego ogniska. Dobrze, że jeszcze nie było tej godziny.
— Ej, Arnar.
Jednak ten nie chciał słuchać. Biegł tak szybko, jakby przygotowywał się do wyścigu z centaurami. Lucien znów przegryzł wargę.
Zatrzymali się dopiero tuż przed ogniskiem, jak dwójka młodszych od nich dzieciaków skradała się z dużym plecakiem, w którym pewnie trzymali wszystkie skradzione rzeczy. Ten najniższy kucnął i rozejrzał się nerwowo. Powiedział coś do wyższego, jednak Lucien nie potrafił czytać z ruchu warg, więc nie miał pojęcia, o czym rozmawiali.
— Co robimy? — zapytał szeptem.
— Myślę, że tutaj to wszystko zostawią.
— Skąd taka pewność?
Niższy chłopiec zaczął układać ukradzione rzeczy dookoła ogniska. Lucien domyślił się, jaki był ich plan.
— Oni chcieli zostawić to tutaj specjalnie, żeby inni przy ognisku zobaczyli… — Miał wrażenie, że mdleje. Oparł się o Arnara, teatralnie ocierając czoło z potu, którego nie było. — Hermesiaki… to okropne zwierzęta.
— Hej!
— Pomijając ciebie — odburknął i wrócił na wcześniejszą pozycję. — W każdym razie. Czekamy, aż odejdą, czy wychodzimy teraz? Mogę ich owinąć w winorośl i…
— Czekamy.
Lucien przewrócił oczami. To byłaby cudowna zemsta za wilcze gacie.
Chłopcy uwinęli się dosyć szybko i równie prędko zniknęli grupowym z pola widzenia. Zostało już tylko ognisko, poukładane drzewo do spalenia, ławeczki oraz dwóch ukrytych debili, czekających na odzyskanie obciachowej bielizny.
— Arnar, wiesz co. — Lucien zatrzymał wyższego, łapiąc go za nadgarstek. — Ty jesteś naprawdę bardzo ładny.
Zawiesili się. Obydwoje. Patrząc sobie w oczy.
— Po francusku. Po francusku ładny oznacza miły. — Uśmiechnął się.
Łzy napłynęły mu do oczu. Jak nie wilcze gacie, to jeszcze to.

Arnar?
◇──◆──◇──◆
[731 słów: Arnar otrzymuje 7 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz