Kal spojrzał bardzo poważnym wzrokiem na Mischę, która leżała na jego łóżku z głową zwieszoną z krawędzi i nogami w górze. Zastanawiał się, ile ona potrafi tak wytrzymać, ale szybko przerzucił swoje myśli na pierwotny temat, zanim znowu się rozproszy.
— Dobra, słuchaj, miałem ci opowie…
— Ja słucham od początku, ale cały czas zaczynasz to opowiadać od nowa.
— Bo mi przerywasz.
— Aha.
Przez chwilę miał ochotę jej przywalić, ale zamiast tego po prostu odetchnął głęboko i podjął przerwaną już zdecydowanie zbyt wiele razy przemowę:
— Byłem na tym koncercie, prawda?
— No.
— I nagle podeszła do mnie taka osoba i zapytała o mojego instagrama. Rozumiesz?
— No.
— Tyle że ja nie mam instagrama, nie?
— No.
— Więc jej to powiedziałem.
— No.
— I zapytała co ja mam.
— No.
— Nic nie mam, więc dałem jej mój adres.
— N- czekaj, co?
— Dałem jej mój adres — powtórzył Kal nieco zirytowanym tonem. — Co niby innego miałem zrobić?
— Kazać się jej odpierdolić? — zasugerowała Mischa, wreszcie podnosząc się ze swojej dziwnej pozycji i siadając na łóżku po turecku. — Rozumiesz, powiedzieć “nie” albo coś w tym stylu. Mój tatko zawsze powtarza, że trzeba być atersywnym…
— Artersywnym — poprawił ją Kal, ale szybko zdał sobie sprawę, że to nie to słowo. — A… asertywnym?
— Mniejsza, wiesz o co chodzi. Wiesz, że teraz mogą cię porwać albo się włamać i zrobić inne takie rzeczy?
— No… była taka niska i w ogóle. Nie wyglądała na złą.
— A czy ja ci wyglądam na szaloną? Bo ludzie mówią, że jestem jakaś stuknięta, ale…
— Wyglądasz.
Mischa pokazała mu język i odwróciła się do niego plecami. Po namyśle zeszła też z łóżka, żeby usiąść na podłodze i znaleźć się jeszcze dalej od Kala. Chłopiec przewrócił oczami, ale tak naprawdę niewiele sobie z tego zrobił.
— Podałem jej też twój numer telefonu. — To sprawiło, że Mischa od razu wróciła na łóżko (potykając się o dywan, ale skutecznie docierając do celu).
— Pierdolisz.
No, problem leżał w tym, że Kal absolutnie nikogo nie pierdolił. Tak samo jak nie kłamał, bo niestety, nieważne jak okropnie to brzmiało, chyba nie potrafił sobie poradzić w sytuacjach pełnych stresu, przyciśnięty do ściany przez jakąś małą istotkę, która sięgała mu ledwie do ramienia. Nie umiał zdobyć się na zbycie jej, bo w końcu… w końcu to był koncert i wszyscy byli dla niego tacy mili. Dlatego on też (pierwszy raz w swoim życiu) próbował być miły i chyba nie do końca mu wyszło.
— Ty chy-chyba oszalałeś — stwierdziła Mischa i parsknęła śmiechem. Kal wiedział, że długo go powstrzymywała. Ostatnio coraz bardziej próbowała się opanowywać, bo w szkole dostawała miliony uwag za nagłe wybuchy śmiechu (brała też leki na uspokojenie), ale w towarzystwie Kala chyba czuła się zbyt komfortowo, żeby tak naprawdę się starać. Chłopiec i tak był pełen podziwu. Wytrzymała znacznie dłużej niż zazwyczaj. — I co jak zacznie do mnie dzwonić?
— Napiszesz jej, że zadzwonisz później i wtedy przyjdziesz do mnie, żebym do niej zadzwonił i…
— Żeby to wyglądało tak, jak dzwoniłeś do mnie?
Znowu się roześmiała, a Kal wyraźnie zmarkotniał. I uderzył ją w ramię, ale to tylko wzmogło jej śmiech. Zacisnął pięści tak, że paznokcie wbijały mu się w dłonie i gapił się przed siebie w oczekiwaniu, aż napad śmiechu Mischy się skończy.
— Nie lepiej będzie, jak podam się za twoją siostrę i cię z nią jakoś umówię? — zapytała, gdy wreszcie była w stanie wypowiedzieć pełne zdanie.
— Rób jak chcesz — warknął Kal.
— Oj, no już przestań. — Mischa rozwaliła się obok niego na łóżku, chociaż on pozostawał nieruchomy. — Każdy czasem jest trochę idiotą.
— Ty szczególnie.
— No dzięki.
Powitany kolejnym atakiem śmiechu, wreszcie rozluźnił ręce i nawet cicho zawtórował Mischy.
Kal ledwo co obudził się w sobotni poranek, gdy dzwonek do drzwi się rozdzwonił. Mischa zawsze tak dzwoniła — trzymała palec na przycisku, dopóki drzwi się nie otworzyły. Kal nigdy nie przejmował się tym, w jakim stanie był, gdy przychodziła — i tak nie mogła go zobaczyć, dlatego bez wahania zmierzał do drzwi nawet wtedy, gdy miał na sobie same bokserki i nadal mokre włosy po porannym prysznicu. Albo gdy wyglądał, jakby nie mył się przez pięć dni. Albo w koszulce z Hello Kitty, którą ubierał tylko w domu, bo miała jakieś trzy dziury.
— Cojes — wymruczał, gdy Mischa wtoczyła się do jego domu, w pośpiechu składając białą laskę i od razu podążyła do jego pokoju. Znała rozkład mieszkania na pamięć, za co Kal nieco ją podziwiał, ale i tak potknęła się o piramidę z książek, która pojawiła się na środku dywanu wieczorem poprzedniego dnia.
— Idioci, kto stawia takie coś w przejściu — burknęła i zachichotała po swojemu, tak że nikt, kto jej dobrze nie znał, nie był w stanie powiedzieć, czy była rozbawiona własną niezdarnością czy zirytowana tymi idiotami, którzy stawiają takie coś w przejściu. Do łóżka dotarła już bez większych problemów i, tak jak zawsze, zajęła jego większą część.
— Co się dzieje? — zapytał Kal, już trochę bardziej przytomny, bo zajął się zbieraniem tych cholernych książek, które Mischa zostawiła rozsypane po całym dywanie.
— Zadzwoniła!
Z wrażenia Kal upuścił “Psa Baskerville’ów” na “Niekończącą się historię”.
— I co?
— Mam nadzieję, że jesteś gotowy na randkę! — zawołała z uśmiechem, a głos aż jej drżał od powstrzymywanego śmiechu.
Gdyby tylko widziała, że Kal ma skołtunione włosy, a ma na sobie wyłącznie podkoszulek bez rękawów i przykrótkie dresy, to na pewno by tym śmiechem wybuchnęła.
— Ty w ogóle wiesz, jak ona się nazywa?
— No, ten, nie?
Kal poprawił na sobie za duży o parę rozmiarów sweter, bo nadal jakoś nie pasowało mu to, jak na nim leżał.
— No to jeszcze większego powodzenia życzę — powiedziała Mischa i lekko się zaśmiała. Po czym poklepała go po ramieniu.
— To nie pomaga.
— Nie moja wina.
Westchnął cicho i rozejrzał się wokół siebie. To było bardzo w stylu Mischy umówić ich na placu zabaw w parku, do tego „pod tą największą zjeżdżalnią”. I postanowiła odprowadzić go aż pod samą zjeżdżalnię, żeby wyjść na dobrą i opiekuńczą siostrę (i jakby ta cała nieznajoma okazała się czterdziestoletnim mężczyzną, przy czym Kal nie wiedział, jak niewidoma dziewczyna z ciągłymi atakami śmiechu mogłaby mu pomóc z uporaniem się z takim typem. Może umiała głośno krzyczeć).
Wreszcie zaczęła ku nim zmierzać niska postać z ciemnymi, kręconymi włosami, w które chyba miała wplecione coś w stylu sztucznych dredów. Czyli Kal dobrze pamiętał.
— Hej! — Przytuliła i Mischę, i Kala na przywitanie. — Jestem Ezra.
Kal momentalnie poczuł, że zabrakło mu języka w gębie, więc pierwsza przedstawiła się Mischa, a dopiero potem on, udając, że tak miało być.
— To ja was zostawiam, smacznego!
Mischa rozwinęła swoją laskę, przytuliła Kala na pożegnanie i nawet pomachała im ręką, gdy trochę odeszła.
— Słuchaj, czy ty po prostu nie masz telefonu?
Okej, takiego początku znajomości się nie spodziewał.
— A bo co? — Od razu przeszedł do ofensywy. — Każdy musi mieć?
— Nie, ale... rzadko spotyka się takich ludzi. Masz surowych rodziców, czy jak? — Kalowi zaczęło się nie podobać to dociekanie. Dlatego stwierdził, że użyje najlepszego wytłumaczenia, jakie zdołał kiedykolwiek wymyślić, a które już wiele razy gryzło go w sumienie.
— Byłem uzależniony. Od telefonu. Ojciec jest trochę nieufny w tym temacie. Wiesz, dasz wyleczonemu alkoholikowi szklankę piwa, a do tego wróci, i tak dalej... — wytłumaczył trochę pokrętnie, ale Ezra chyba to jako tako zrozumiała.
— Aha — powiedziała nieco rozkojarzona.
W gruncie rzeczy spędzili ze sobą całkiem miły dzień. Jak to zazwyczaj mają nastolatkowie na spotkaniach na mieście, pogapili się na zbyt drogie rzeczy w sklepach i kupili, te, które były jeszcze w miarę przystępnej cenie. Z czego większość to było jedzenie.
— Patrz! — krzyknęła Ezra, wskazując na coś palcem. Kal był przekonany, że to bardzo niegrzeczne, ale nie zwrócił jej uwagi. — Automaty!
— To chyba hazard — mruknął Kal, ale Ezra już pociągnęła go za sobą, a jemu jakoś niekoniecznie chciało się opierać. Oczywiście, większość automatów była klasyczna, jakieś piłeczki kauczukowe, rosnące dinozaury, uchwyty na telefon i tak dalej. Kal nawet już nie zwracał na nie uwagi, bo uważał, że już dawno z nich wyrósł. A jedyna osoba, z którą się częściej zadawał (Mischa) nie widziała w nich nic ciekawego. Ha, ha.
Za to Ezra od razu dopadła do automatu z biżuterią i zaczęła grzebać w portfelu, żeby znaleźć pasującą monetę. Kal stał za nią z rękami w kieszeniach, nie za bardzo rozumiejąc, czemu naszyjniki z motylkami i pierścionki z wielkimi brylantami aż tak ją uwiodły.
Wreszcie wcisnęła pieniądze do automatu i z pewnym trudem przekręciła pokrętło.
— Jest! — powiedziała i z dumnym uśmiechem odwróciła się do Kala.
— Okej, już się pobawiłaś, więc…
Ezra uklękła przed nim na jedno kolano i wyciągnęła przed siebie pierścionek z dalmatyńczykiem.
— Wyjdziesz za mnie?
Przez sekundę Kal decydował, czy ma się zaśmiać, zacząć się na nią po prostu gapić czy po prostu powiedzieć, że “tak”, bo to tylko głupi żart. Tylko że ludzie się gapią.
— Tak.
— Super! — Ezra włożyła mu pierścionek na palec serdeczny. O dziwo pasował (to chyba niedobrze, bo automat był przeznaczony dla dzieci). — Teraz jesteśmy oficjalnie małżeństwem!
— Jeeeeej.
◇──◆──◇──◆
[1451 słów: Kal otrzymuje 14 Punktów Doświadczenia]
[1451 słów: Kal otrzymuje 14 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz