poniedziałek, 27 czerwca 2022

Od Yves — „Cholerny, przeciekający dach”

A woda płynęła ciurkiem, całkiem szybko. Chyba. Przyspieszała, prawda? To grawitacja ciągnęła ją ze zdwojoną siłą w dół. To te maleńkie cząsteczki, te drobinki, te kropelki właśnie – właśnie one tak bardzo, same z siebie, ale też dla zasady – chciały się oddzielić od swojego źródła. I spaść. Dotknąć ziemi, poczuć ją pod sobą, okryć ją, pochłonąć… być może naznaczyć, bo ten konkretny fragment, właśnie t e n jeden jedyny, w tej chwili staje się jej. I tak jak kropla jest właścicielem ziemi, tak ziemia posiada tę kroplę. W pierwszym momencie złączenia stają się od siebie zależne, potrzebne sobie wzajemnie. Razem są i będą, póki nic ich nie rozłączy siłą… albo starą ścierką jak w tej chwili zrobiła to Yves.

Domek Hefajstosa ogólnie raczej słynął z pewnego zagracenia, miliona niezbyt przydatnych i tych wybitnie nieprzydatnych rzeczy, więc określone przez grupowego ‘dni sprzątania’ nigdy nie były przyjemne. No bo powiedzmy sobie szczerze – majsterkowicze uwielbiają kolekcjonować i tworzyć, a potomkowie greckiego boga kowali byli właśnie tym – grupą zapalonych śmieciozbieraczy. Choć to nie samo zbieranie było problemem. Od zawsze, kiedy tylko pojawiło się nowe mało przydatne zjawisko, zostawało przerobione na jeszcze mniej przydatne, bezwartościowe i… no dobrze, nie przesadzajmy. W końcu, kto nie chciałby własnej maszynki do syropu klonowego, która robiła na naleśnikach idealne serduszko? Nikt, by nie przegapił okazji, aby kupić taki przedmiot na pchlim targu. Tylko że dziewiątka nie była pchlim targiem, a obozowicze raczej nie jadali zbyt często średnio wysmażonych pancake'ów. Inne wynalazki zagracające średniawy domek składały się przede wszystkim z elementów, których Yves nigdy nie używała, więc kiedy przychodziły wakacje, próbowała je przecierać i wydobyć z nich dawno wygasły błysk. Świeżością owe przedmioty nie grzeszyły przede wszystkim dlatego, że – wstyd się przyznać – Yves raczej szyła, niż skręcała i wypalała. Faktycznie, kiedyś bardzo zależało jej na odkryciu odporności na ogień, panowaniu nad płomieniami i innymi takimi, wiecie, faktycznie istotnie magicznymi sprawami, ale po kolejnej próbie, która skończyła się wizytą w szpitalu wojskowych, po prostu odpuściła. IO trzymała się od ognia z dala, bo choć czarować i współpracować z nim nie umiała ani trochę, to leciała na płomienie jak muchy do lampy naftowej. Gorąc ją podpuszczał i przyciągał, a to zawsze się kończyło nie tak, jak powinno. Wynalazki zatem czekały na swoich nowych, potencjalnych właścicieli. Młodych herosów, którzy nie stracili jeszcze głębokiego zapału do życia. Dlatego, właśnie gdy nadchodziły wakacje, Yves starała się zrobić, co tylko mogła, aby zachęcić nowych – lub starych – okazyjnych mieszkańców do zaadoptowania tych cacek. Albo po prostu liczyła, że Hefajstos w końcu uzna jakiegoś potomka i pozwoli jej wyleczyć się z samotności. Wiecie, w czym jeszcze liczba gratów przeszkadzała? Była idealnym miejscem do rozwoju dla brudu. Ciasne zakamarki, przejścia, pokoje – strychy. Co tydzień nowy pająk, nowa pajęczyna, nowa warstwa narastającego kurzu, który mimo częstego wycierania na nowo kłębił się i piętrzył. Nikt nie garnął się do polerowania osmolonych stołów, które wydawałoby się – nie były myte od… niepamiętnych czasów. A teraz, kiedy Yves była jedyną mieszkanką dziewiątki, samotne były też jej porządkowe dni. I nawet nie takie brudne, bo w końcu nie wylewał się żaden nowy smar czy farba. Jedynie nitki, igły i skrawki materiałów. A! I woda, której nie chciało jej się pozbyć. Przeciekające deski w dachu powoli zaczynały ją irytować, bo mimo braku częstych ulew, zawsze zdarzały się wścibskie resztówki porannej rosy, które gęsto osadzały się między mchem i skraplały przez niewielkie otwory w deskach.

Kiedy do drzwi rozległo się natarczywe pukanie, była pewna, że to w końcu on. Nowy kompan wspólnej podróży, jej najlepszy przyjaciel. W końcu ani człowiek, ani półbóg nie uderza z taką siłą. - Już idę – radość w jej głosie była niemal namacalna. Zeszła z niewysokiej drabiny, którą podstawiła, by w końcu załatać dziurawy dach. Nie musiała tego robić, skoro była zajęta, prawda? Umówiona z przyjacielem.
Otworzyła drzwi. Momentalnie zbladła, a uśmiech uleciał z jej twarzy jak życie z legendarnego Leo Valdeza po bitwie z Gają. Cofnęła się, aby zatrzasnąć się w chłodnym, bezpiecznym, odosobnionym domku. Bez gości, smarkaczy i wkurzających, niedojrzałych herosków.
– Hej, ogólnie chciałem tylko powiedzieć – zająknął się – że przez przypadek spadło nam….
– Co? Zastanów się, czy na pewno chcesz coś mówić szczylu.
– No spadło nam, chłopaki mnie wysłali, bo – przełknął ślinę. Yves odliczała w myślach, starając się nie zabić przypadkowego, młodego półboga, którego widziała po raz pierwszy w życiu – starsi powiedzieli mi, że no, kazali mi w sumie powiedzieć, bo mówili, że jesteś…
– Do rzeczy – jej cierpliwość dobiegła końca, czuła jak gotuje jej się krew w żyłach – co takiego zrobiłeś?
– Balon z wodą utknął mi na dachu – i w momencie, kiedy usłyszała cichy strzał, wiedziała już, dlaczego zaraz pozbawi życia smarkacza spod drzwi. Woda z hukiem chlusnęła prosto na jej misternie ułożone i zaczesane w koczek włosy. Definitywnie musi załatać dach. Ale najpierw spuści komuś łomot.
– Z którego jesteś domku, smarku? Prowadź mnie albo wylądujesz w żarolubnym naczyniu razem z węglem – szarpnęła młodego za ramię i obserwowała, jak grupka samców zbliża się do niej.

Halo, hej, jakiś wątek tak lub nie?
◇──◆──◇──◆
813 słów: Yves otrzymuje 8 Punktów Doświadczenia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz