Cykady zagrały radośnie, kiedy pomachała Vergilowi na pożegnanie i ruszyła przed siebie do kohorty czwartej.
Spotkanie senatu się przedłużyło. Znacznie. Letnie niebo przybrało niemal całkowicie ciemną barwę, świerszcze wybudziły się ze snu i lekki wiaterek dmuchał Cherry w ramiona, które próbowała osłonić dłońmi. Obóz Jupiter przestał tętnić życiem — jedynie na tarasie kohorty drugiej chłopak i dziewczyna opierali się o płotek, popijając równocześnie piwo i rozmawiając przyciszonymi głosami. Z kohorty dobiegało ciepłe światło i stłumione śmiechy, jakby legioniści właśnie opijali pierwszą wakacyjną imprezę.
Uśmiechnęła się do nich pokrzepiająco, a kiedy dziewczyna jej odmachała, ruszyła dalej, żeby po chwili stanąć przed drzwiami kohorty czwartej. Westchnęła, pukając głośno w rozklekotane drzwi i modliła się, żeby nie wszyscy poszli już spać, bo wiatr zostawiał gęsią skórkę na jej rękach.
Zamek w drzwiach zachrzęścił po dłuższej chwili, niż Cherry by tego chciała. Ktoś pociągnął za klamkę i Cheryl zaraz ujrzała piegowaty nos Rin z kohorty, które dzierżyły pod pachą doniczkę z różowymi kwiatkami. Cherry określiłaby je jako małe róże, za co pewnie dostałaby prztyczka od znawcy.
— Heeej — przeciągnęły, przepuszczając centurionkę w przejściu. — Jak było w senacie?
Szczerze mówiąc, wiedziała, że Rin wcale nie było zainteresowane wiadomościami z senatu. Były dzieckiem Salacji, mieszkały w czwartej kohorcie i na tym kończyło się ich powiązanie z Obozem Jupiter. Pewnie czuły się tu jak w domu — jak prawie każdy legionista. Jupiter zapewniał bezpieczeństwo, miejsce do spania i ochronę przed potworami. Czasem tylko — albo aż tyle — było potrzebne do życia dla półboga.
Rin średnio poczuwały się w legionie. Cherry udawała, że nie widzi, kiedy czasem udawały, że ma coś do roboty w kwiaciarni, gdzie pracowały, żeby wymigać się od treningu. Potem znajdywała je w Obozie Herosów, zbierające muszelki na plaży, albo przyozdabiające doniczki perłami na swoim łóżku.
Westchnęła, przeciągając się. Postanowiła, że nie będzie ich męczyć wiadomościami. Zresztą, szczerze powiedziawszy, sama chciałaby już tylko pójść spać. Ale przedtem musiała zadzwonić do Charliego.
— Casper zbudował dla Melissy mechanicznego kwiatka z dwóch śrubek, płyty CD, gumy do żucia i kubka po kawie. Zdolni manualnie ci nasi legioniści. Ja nie potrafię nawet narysować patyczkowatego ludzika.
Rin zachichotały, przejeżdżając palcami po perłach zdobiących doniczkę, kiedy Cherry zdejmowała buty, po czym ruszyła do swojego baraku.
— Idź spać, Rin — rzuciła za siebie. — Lepiej się wyśpij, bo jutro Gil pewnie zwoła spotkanie.
— A właśnie, Cherry, bo… no…
Cherry machnęła ręką, przechodząc przez próg pokoju. I tak wiedziała, że Rin zostanie w kohorcie.
Rzuciła się na łóżko, przecierając twarz dłonią. Odwróciła głowę, przypominając sobie o istnieniu w jej pokoju stosu książek od chemii i telefonu i westchnęła ciężko.
Nie miała czasu. Niezaprzeczalnie czuła się z tym lepiej niż z nicnierobieniem, ale powoli zaczynała tęsknić za odwiedzaniem Charliego czy nudzeniem się w domu Halstonów. Kiedy się nie uczyła, to pracowała, kiedy nie pracowała, to zajmowała się legionem, kiedy nie zajmowała się legionem, to się uczyła. Była pod wrażeniem samej siebie, że jeszcze nie straciła do tego wszystkiego motywacji. Albo, że się nie poddała i nie wyjechała na Bahamy.
I jeszcze ta cholerna przepowiednia. Nawet nie należała do Elli, tylko do Chaosa, a Vergil nazwał ją „takim side questem”, na co parsknęła śmiechem nawet Nicoletta, ale i tak ją to stresowało. Czasem nawet „side questy” kończyły się gorzej, niż powinny. W życiu półboga nigdy nie możesz być pewien czy zaraz pokonasz tytana, czy zostaniesz zjedzony przez cholerną myrmekę.
Wyciągnęła się na całą długość łóżka, żeby opuszkami palców przysunąć do siebie telefon i capnęła go szybko. Chwilę się zastanawiała, zanim wybrała numer. W zasadzie to nawet nie wiedziała, jaka jest teraz godzina w Wielkej Brytanii. Stany Zjednoczone ją odmóżdżyły.
Między sygnałami słyszała tylko agresywne klikanie w którejś z kohort obok, a zaraz potem usłyszała twarde: „Ohne Scheiß!”.
— Halooo? — usłyszała brytyjskie jęknięcie po drugiej stronie słuchawki. — Matko boska, Cherry, wiesz, która jest godzina…
— Też miło cię usłyszeć — prychnęła. — Mama i Simon wrócili?
Przez chwilę zapanowała cisza, jakby Charlie głęboko się nad czymś zastanawiał. (Albo usnął). Zanim zdążyła rozpatrzeć opcję drugą, doszła do wniosku, że prawdopodobnie jest mu głupio.
Powiedziała mu, że jeśli nie wrócą do końca miesiąca, wróci do tej cholernej Wielkiej Brytanii. Jeszcze nie wiedziała, czy najpierw opierdoli rodziców za wszystkie zbrodnie świata (po raz kolejny) licząc na ich poprawę, czy po prostu zabierze Charliego i wyprowadzi się daleko stąd.
Nie wiedziała gdzie. Pewnie pod most. Tylko na to ją było stać. Charlie nie miał tu wstępu i nie widział Obozu Jupiter, a ona nie zamierzała go zostawić po raz kolejny.
— Nie ma ich — wyrwał ją z zamyślenia. — Rozmawiałem z mamą dzisiaj. Powiedziała, że trochę im się przedłużyło, bo na kilka dni musieli wyjechać jeszcze do Hiszpanii.
Westchnęła, ściskając nasadę nosa.
— Nie misgenderowała cię chociaż?
— Nie. Ale nawet nie uznaje mnie za syna. W sensie, wiesz, średnio zwraca w ogóle uwagę na moje istnienie. Równie dobrze mógłbym jej powiedzieć, że zrobiłem in vitro z Harrym Kanem. I tak miałaby mnie gdzieś. Myślisz, że ona w ogóle mnie słucha?
— Ona nikogo nie słucha. Może Simona.
— Hurensohn! — usłyszała za ścianą.
— A ty… przyjedziesz?
Wyrzuty sumienia ścisnęły ją w żołądku. Przewróciła się na drugi bok, kładąc telefon obok głowy.
Jak miała to wszystko niby połączyć?
— Nie… na razie chyba nie — mruknęła.
— Mhm.
— Jeśli dostanę się na studia, a jeszcze nawet nie wiem gdzie, kiedy, jak ani czy w ogóle… Nie, nie wiem. Ale jak mama i Simon zaraz nie wrócą, to pewnie rzucę tę Amerykę w cholerę i wrócę, żeby nakopać im do dupy.
— A Vergil?
Uśmiechnęła się.
— Wolisz mnie czy Gila?
— Słuchaj, nie chcę ci nic mówić, ale…
— Hure! Huuuuureeeeeeeee! Flachwichser! Leck mich am Arsch! Du kannst mich mal!
— Macie potwora przeklinającego po niemiecku? — zaśmiał się Charlie.
Przetarła oczy palcami. Była zmęczona.
— Mam nadzieję, że kurwa, nie. Poczekaj chwilę.
Zawiesiła rozmowę i jednym ruchem wstała z łóżka.
Wpadła do pokoju głównego, widząc Rin dobierające kwiatki do aranżacji i spojrzała z nienawiścią na ich muszelkową doniczkę.
— Z której to kohorty, do cholery?
— Obawiam się, że pierwszej.
— F r i e d r i c h — syknęła z nienawiścią.
Zanim Rin zdążyły ją powstrzymać, wypadła z baraku. Minęła dwójkę z drugiej kohorty nadal sączących piwo, którzy spojrzeli ze strachem na jej budzący nienawiści chód. Stanęła przed drzwiami pierwszej kohorty i zapukała trzykrotnie, zdecydowanie ze zbyt dużymi emocjami jak na pukanie w drzwi.
— Caid, öffne!
Nie miała pojęcia, co to znaczy, ale zapewne otwórz, bo zaraz drzwi się uchyliły delikatnie, jakby miały wpuścić rozwścieczonego karpoi.
— Caid, będę tu stać, dopóki nie przyjdzie Friedrich.
Drzwi się zamknęły.
— Friedrich, powiedziała, że nie odejdzie, dopóki ty do niej nie wyjdziesz.
Usłyszała cichy trzask. Ktoś odłożył słuchawki na biurko.
— Co jest, kurwa? To Nicoletta?
— Gorzej. Cherry.
Prychnięcie. Stąpanie. Delikatne uchylenie drzwi, jakby miały wpuścić rozwścieczonego karpoi.
— Centurionka… czwartej… kohorty — powiedział, jakby go to bolało.
— Centurion pierwszej kohorty — przedrzeźniała. — Jeśli zaraz się nie zamkniesz, wetknę ci tego Yasuo w dupę.
◇──◆──◇──◆
1119 słów: Cherry otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia
1119 słów: Cherry otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz