wtorek, 28 czerwca 2022

Od Florence do Merideth — „Kłopot na czterech łapach”

Florence oparła łokieć o parapet, wyglądając przez okno na ulicę. Czuła, jak jej powieki leniwie opadają, kiedy śledziła wzrokiem sylwetki ludzi przemierzających ulice Nowego Jorku. Każdy się gdzieś śpieszył, pomimo ogromnego żaru i blasku słońca gładzącego twarze. Na szczęście znajdowały się również na tyle szczęśliwe osoby, by móc spokojnie odpocząć, z dala od gorąca.
Nawet jeśli jednak klimatyzacja potężnymi podmuchami wypełniała pomieszczenie, to jednak nie sprawiała, że życie stawało się jakkolwiek milsze. Podczas takich letnich dni aż chciało się po prostu położyć pod wiatrakiem i przestać na chwilę funkcjonować, jednak nie zawsze było to możliwe. Szczególnie jeśli nie posiadasz aktualnie żadnego wiatraka. A tak wyglądała sytuacja w domku numer 4, z którego w niewyjaśnionych okolicznościach zniknął wiatrak, a nikt normalny nie chciałby się nim podzielić.
Westchnęła głęboko, odgarniając nieco włosy i wreszcie się wyprostowując. Do jej nosa dobiegał delikatny zapach kawy i mleka, a także przyjemny, ziołowy zapach herbaty. Przez okno wpadały promienie słońca, które oświetlały całą kawiarnię. O tej porze nie było tu jeszcze dużo klientów. Zaledwie parę osób siorbało po cichu swój napój. Została jedynie krótka chwila do godzin szczytu, ale Florence liczyła, że do tej pory będzie już gdzieś zupełnie indziej.
Rozejrzała się powoli po całym pomieszczeniu, dopiero na końcu kładąc spojrzenie na dziewczynie, która zmierzała pośpiesznie w jej kierunku. Na jej tacy balansowała zielona herbata z odbijającymi się od jej ścianek kostkami lodu i opadającą na dno miętą. Florence uśmiechnęła się delikatnie na ten widok.
— Proszę, oto twoje zamówienie — powiedziała kelnerka, odkładając napój na stolik. Lód głośno uderzył o szkło. Postawiła jeszcze na stoliku talerzyk z paroma ciastkami. — A to ciasteczka.
— Dziękuję — odparła Florence, nadal unosząc wargi w uśmiechu. Odprowadziła dziewczynę wzrokiem, a kiedy ta w końcu zniknęła w zapleczu, chwyciła ciastka i włożyła je do torebki, z której wystawały dwie główki jej szczurów — Alastora i Pero. Szybko je pochwyciły, zanurzyły się z powrotem w torebce i zaczęły je chrupać.
Florence w międzyczasie uniosła szklankę do ust. Prawie od razu zaczęła pić, czując już, jak pragnienie suszy jej gardło. Ten niebiański smak sprawił, że praktycznie roztopiła się w krześle. Przymrużyła oczy, delektując się tą chwilą. Przyjście tutaj było jednak bardzo dobrym wyborem.
Wtem, przerwała picie, dostrzegając kątem oka sylwetkę znajdującą się niebezpiecznie blisko okna. Instynktownie przekręciła się, widząc podejrzany kształt. Jakiś mężczyzna szedł szybkim krokiem, w jego rękach sporej wielkości paczka. Oczy wędrowały mu chaotycznie po każdym przechodniu. Jego ciało było masywne i krępe, jednak plecy zdawały się skurczone, jak gdyby chował się przed kimś.
Właściwie… nie powinno jej to dziwić. W końcu gdzie łatwiej się schować niż na stłoczonych ulicach wielkiej metropolii? Tutaj wszyscy są dziwni, więc koniec końców dziwność staje się tutejszą normalnością.
Postukała palcami w stolik, wpatrując się uważnie w osobę, która z każdą chwilą oddalała się od szyby kawiarni. Florence przejechała pośpiesznie dłonią po włosach, zatykając swoje rude kosmyki za uszy. Iść czy nie iść? Odstawiła szklankę, która z głośnym brzdękiem zderzyła się ze stolikiem. Rzuciła obok niej nieodliczone banknoty i pośpiesznie wstała. Najpewniej parę osób spojrzało się na nią, ale nie zwróciła na to uwagi.
Trzasnęła drzwiami. Dzwoneczek pożegnał ją, jeszcze zanim znalazła się w zupełnie innym świecie. Pełnym gwaru, ludzi i duszącego gorąca. A także z pewnością niepachnącego tak przyjemnie, jak herbata.
Pośpieszyła się w kierunku, w którym wcześniej kierował się mężczyzna. Westchnęła głęboko, zdając sobie sprawę z tego, że zdążył już dawno zniknąć w tłumie. Miała jednak szansę go dogonić — ulica ciągnęła się jeszcze długo, wypełniona kafejkami i stoiskami. Zaczęła przepychać się przez grupki ludzi. Uśmiechała się i przepraszała każdego, kogo popchnęła, choć jej oczy skupione były całkowicie na miejscu, do którego dążyła. Kątem oka dostrzegła klomby bratków, które zdawały się ciągnąć wzdłuż całej ulicy. Musnęła je delikatnie ręką, przymknęła oczy i kiedy ponownie je otworzyła, znajdowała się już o wiele dalej.
Tuż przed nią pojawił się wreszcie znowu ten podejrzany mężczyzna. Jak gdyby nigdy nic wtopiła się znowu w tłum i zaczęła za nim podążać spokojnym krokiem, tak, aby jej nie dostrzegł. Kiedy skręcił w kolejną uliczkę i kolejną, i kolejną, nadal za nim podążała, aż w końcu zatrzymała się za rogiem, kiedy tłum zrzedniał. Usłyszała jakieś szmeranie i trzaskanie śmieci, a następnie oddalające się kroki. Odetchnęła głęboko, wbiegając w uliczkę. Co mógł tu zostawić? Może odkryła jakiegoś nowojorskiego przestępcę? Dealera narkotyków? Potarła ręce, czując lekkie podekscytowanie, kiedy otwierała kosz na śmieci.
Jednak to, co zobaczyła, całkowicie wykraczało poza jej oczekiwania.
Spomiędzy worków spoglądała na nią para czarnych niczym paciorki oczu, mały nosek i nieco większe włochate ciałko. Piesek zaczął skomleć na jej widok i wdrapywać się, by znaleźć się jak najbliżej niej. Wyciągnęła do niego ręce, które zaczął oblizywać.
— Och — wykrztusiła z siebie, zupełnie nieprzygotowana na taki obrót spraw. — Cześć, maluszku. Jesteś taki uroczy, co, słodziaku?
Wzięła go na ręce, żeby dobrze mu się przyjrzeć i sprawdzić, czy nie jest przypadkiem ranny. Na szczęście nie dostrzegła żadnych ran, choć nie wyglądał jakby był w najlepszym stanie. Wykrzywiła się, zastanawiając się, jak ten facet mógł go tu tak po prostu zostawić. Szczeniak korzystał z okazji, że znajdował się na poziomie jej twarzy i zaczął ją wylizywać. Pero wspięła się z jej torebki na ramię, przyglądając się z dezaprobatą temu dziwnemu, włochatemu stworzeniu. Florence na nią zerknęła i westchnęła:
— Co my z nim zrobimy…? Musielibyśmy zadzwonić do schroniska, prawda?
Spojrzała prosto w oczy pieska, który również się w nią wpatrywał z wyczekiwaniem.
— Hmm, wyglądasz, jakbyś miał na imię Adonis. Tak, Adonis? Tak? — gruchała cały czas do pieska, pozwalając mu się wylizywać. Jego lekko klapnięte uszy i brązowe łatki dodawały mu jeszcze większego uroku. Jak ktoś mógł się w nim nie zakochać?
Przez dłuższą chwilę rozmyślała o tym, co by uczynić, aż w końcu stwierdziła, że jej pierwszym przystankiem będzie sklep zoologiczny. Parę stuknięć na telefonie i znalezienie najbliższego sklepu nie było żadnym problemem. Kupiła mu małe szelki, a także małą karmę i gryzak, które schowała w swojej pojemnej torbie.
I tak jakoś się złożyło, że po jakimś czasie, kiedy słońce już chowała się za horyzontem, znalazła się pod Obozem Herosów. Z psem pod pachą. Przygryzła wargę, zastanawiając się, czy na pewno był to dobry pomysł… i jakim cudem nadal nie zadzwoniła do tego schroniska? Co ona w ogóle tu z nim robiła? Spojrzała na Adonisa z powątpiewaniem, które od razu zniknęło, kiedy zobaczyła jego wielkie oczka.
Weźmie go tylko na jakiś czas do domku, a w tym czasie znajdzie mu dobry dom i wszystko się ułoży. Jedyne co musi zrobić to prześlizgnąć się niezauważona do środka, co nie powinno stanowić żadnego problemu z jej mocami.
Włożyła swojego nowego podopiecznego do torby, przyciskając jednocześnie palec do ust na znak, żeby zachował na chwilę ciszę. Rozejrzała się jeszcze ostatni raz dookoła, żeby upewnić się, że nikt jej nie widział i wtedy serce zabiło jej szybciej, a włosy stanęły dęba. Stała przed nią jakaś dziewczyna, która akurat MUSIAŁA przechodzić obok. Florence uśmiechnęła się, o wiele szerzej niż powinna, licząc, że tamta nic nie zauważyła. Jednak wszelkie jej nadzieje rozmyły się, kiedy z jej torby wyłoniły się pewien wilgotny nosek.

Merideth?
◇──◆──◇──◆
1157 słów: Florence otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz