Istniały pewne zasady, o których na ogół się nie mówiło, ale w zasadzie każdy — mniej czy bardziej podświadomie — pewnego dnia je poznawał. Na przykład to, że ogórków kiszonych nie popija się mlekiem, a płatki przygotowuje się w kolejności najpierw mleko (i nawet się ze mną nie kłóćcie). Pewne rzeczy po prostu do siebie nie pasowały i Adler doskonale zdawał sobie z tego sprawę, kiedy deptał świeżo skoszony, pachnący jeszcze i zapewnie równie mocno uczulający, trawnik przy The Browning School.
Całe to zamieszanie rozwinęło się przez duże okno na parterze, na błysk wypolerowany parapet, granatową doniczkę z aloesem i klatkę, w której pomieściłyby się chęci życiowe Adlera, ale zdecydowanie nic więcej. Zmarszczył nos, czołem opierając się o okno i usilnie stając na palcach, żeby znaleźć się bliżej, jakby dzięki temu mógł przeniknąć do pustej sali. Od pełnego skupienia na drobnym zwierzątku schowanym w kącie klatki odwiódł go tylko głośny dzwonek, po którym rozległy się wrzaski i otworzyły się frontowe drzwi po drugiej stronie budynku. On i zwierzątko na hałas wzdrygnęli się niemal równocześnie, ale nie powstrzymało to krzyczących (albo rozmawiających ze sobą krzykiem, jak uznał Adler) uczniów, którzy rzędem chodników i ścieżek wpadli do ogrodu.
Zjeżył się jak dzikie zwierzę, kiedy w momencie większość krzyków ucichła. Nie musiał odwracać wzroku od okna, żeby wiedzieć, że dzieciaki zareagowały tak na niego. Nie, żeby był szczególnie zdziwiony — prawdopodobnie też wystraszyłby się kogoś, kto zaglądałby przez okno do szkolnej sali. Był zdecydowanie jednak zbyt przyzwyczajony do takich spojrzeń mijanych codziennie na ulicy przez ludzi mniej lub bardziej podobnych do tych dzieciaków.
Ale odwrócił się.
Uczniowie szybko przestali patrzeć w jego kierunku i, spłoszeni, poszli dalej. Sztywny szkolny mundurek utrudniał im krok i wyglądali raczej śmiesznie, uciekając joggingiem przed brudnym szesnastolatkiem. Zdziwił się, że żaden nie wytknął go palcem, ale ich spłoszone spojrzenia wskazywały raczej na to, że poszli wezwać nauczyciela.
Tylko jeden dzieciak stanął, mierząc go od góry do dołu dokładnym spojrzeniem. Miał przydługie, blond włosy, jasnoniebieskie oczy i ten sam sztywny mundurek, wyprasowany niczym kartkę. Zza brązowego swetra wystawał biały kołnierzyk i zdawał się łypać na Adlera takim samym, świdrującym spojrzeniem, jak sam posiadacz kołnierzyka. No popraw mnie. W ręku trzymał niebieską teczkę z przyczepionym do niego plikiem kartek, jakby był koordynatorem technicznym w teatrze, a nie uczniem prywatnego liceum dla chłopców w Nowym Jorku.
Blondynek podszedł bardzo powolnym i długim krokiem, co było wyjątkowo niezręczne, biorąc pod uwagę fakt, że ani na moment nie spuścił z Adlera wzroku, ale nie wydawał się tym zainteresowany.
— Hej — powiedział. — Szukasz tu czegoś?
— Wasz chomik — odpowiedział Adler niezbyt mądrze.
Dopiero tym wybił blondynka z tropu.
— Chomik? Jest twój… czy co?
— Ma za małą klatkę. Powinna mieć przynajmniej metr długości i być szeroka na czterdzieści centymetrów. Chomiki są nieszczęśliwe w takich klatkach… w zasadzie żadne zwierzę nie byłoby w takiej klatce szczęśliwe.
Spodziewał się, że blondasek go wyśmieje. Albo gorzej, rzuci mu prosto w twarz: „o co ci chodzi, mój chomik miał jeszcze mniejszą klatkę i żył dziesięć lat, co z tego, że rodzice podmienili mi go trzy razy po tym, jak umarł, żeby nie było mi przykro”. Tymczasem dzieciak wyciągnął z kieszeni telefon, odblokował go i włączył notatki, jakby właśnie był na wykładzie.
— Okej. Powiem o tym później nauczycielom.
Adler zamrugał.
— To… to chyba nie wszystko.
Więc blondasek zawiesił palec nad ekranem telefonu.
— Nie wiem, czym wyłożona jest ta klatka. Wygląda jak żwirek dla kota. Chomiki powinny mieć grubą warstwę ściółki, lubią w nich kopać tunele. Nie lubią za to takich tuneli plastikowych, przyczepianych z boku klatki. Jest w nich słaba wentylacja. Ta karma wygląda, jakby zawierała ogromne ilości cukru i zbóż. Nie znam się za bardzo na chomikach… — blondasek posłał mu pełne powątpienia spojrzenie zza telefonu — …ale może pracownik sklepu zoologicznego poleci wam jakąś lepszą karmę. Kołowrotek powinien mieć też większą średnicę, inaczej skrzywi sobie kręgosłup. I niekoniecznie nie może mieć prętów, bo chomik złamie sobie na nich łapkę. Najlepiej zapewnijcie mu gdzieś też piaskownicę, chomików nie wolno kąpać.
— Jak masz na imię? — zapytał dzieciak, wyjątkowo powoli zapisując pełną notatkę, jakby Adler zaraz miał dodać kolejny szereg niekompetencji ich nauczycieli przyrody.
Tymczasem Adler zamarł, jakby zadano mu właśnie najtrudniejsze w życiu pytanie. Jakby właśnie nie wypowiedział nieznajomemu encyklopedii obsługi chomika. Nie przyzwyczaił się do tego, że ludzie, a tym bardziej ludzie w jego wieku, w ogóle z nim rozmawiają, a co dopiero pytać o jego imię.
Tak dawno nikt nie wymawiał jego imienia. Ostatnią osobą był jego ojciec.
— A… Adler. — Zabrzmiało to w jego ustach bardzo dziwnie.
— Okej, Adler. — Dzieciak wygrzebał z kieszonki swetra długopis, napisał coś na pliku kartek, starannie oderwał kawałek i wręczył Adlerowi ciąg cyferek. — Jestem Richard Millhouse. Tu jest mój numer telefonu, mogę do ciebie później zadzwonić? Albo ty do mnie? Pogadam z nauczycielką. — Wyciągnął w jego stronę rękę. — Miło mi cię poznać.
Bogate dzieciaki nie ściskały jego ręki. Nie były dla niego miłe i zdecydowanie nie słuchały, co ma im do powiedzenia. Bogate dzieciaki nie podawały swoich numerów telefonów przypadkowym dzieciakom i nie rozmawiały z nim, jakby właśnie udzielały komuś rozmowy o pracę.
Kątem oka spojrzał na swoją dłoń. Była brudna od ziemi, spocona i przyklejała się do niej kocia sierść. Szybkim ruchem wytarł ją o bluzę i uścisnął rękę Richardowi.
Richard powkładał swoje rzeczy z powrotem do kieszeni i już, już, miał rzucić Adlerowi ostatnie „cześć”, kiedy Adlerowi przypomniała się istotna sprawa.
— Richard.
— Hm.
— Ja nie mam telefonu.
◇──◆──◇──◆
889 słów: Adler otrzymuje 8 Punktów Doświadczenia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz