poniedziałek, 27 czerwca 2022

Od Milio CD Kanmi — „Dear Milio Hansen”

Poprzednie opowiadanie

Końcówkę filmu Milio oglądał w półśnie. Za oknem było już ciemno i z ogniska dobiegały jedynie odgłosy przypominające raczej przyciszony telewizor. Impreza najwyraźniej już się kończyła; jasne, w końcu impreza bez Milio to żadna impreza. Równie dobrze można od razu pakować się do domku Ateny i rozwiązywać z tymi dzieciakami równania matematyczne na haju.
Nie był tego dnia w nastroju na imprezy.
Poza tym pościel Kanmi pachniała naprawdę ładnie. Może dlatego, że pachniała Kanmi. Wtulając nos w poduszkę, dało się jeszcze wyczuć zapach jabłkowego Redd’sa i trawy cytrynowej, najwyraźniej pozostały po ostatniej imprezie w domku dwunastym.
Kanmi pachniała, szczerze mówiąc, bardziej jak strugane ołówki i kwitnący głóg. Być może dlatego, że nie pijała jabłkowego Redd’sa codziennie. W domku jedenastym, na poduszce o zapachu piwa i trawy cytrynowej, również nie sypiała każdego dnia.
Postacie rozmawiały przyciszonymi głosami. Kanmi westchnęła głośno, w tle rozległa się dramatyczna muzyka i Milio domyślił się, że film jest w trakcie „dobra, teraz się pocałujemy i już wszystko będzie dobrze”. Uśmiechnął się mimowolnie, bo nawet największy samiec alfa cieszy się czasem na romantycznych bajkach.
Potem przysnął na chwilę. Wybudził się wtedy, kiedy Kanmi zsunęła się z jego ramienia, chwytając rozgrzany laptop rozłożony w ich nogach i przesuwając go na stolik nocny.
— Dobranoc, śpiąca królewno — prychnęła.
— Spierdalaj.
Kanmi oparła się znowu o jego ramię, ale spięcie, jakie od niej wyczuwał, wskazywało na to, że wcale nie zamierzała spać. Laurency w takich chwilach zazwyczaj robił każdemu w domku dwunastym po herbacie z meliską i zarządzał nocowanie. Milio zawsze odpadał jako pierwszy.
— Wiesz, miałaś rację — zaczął sennym głosem. — Faktycznie jestem podobny do tego Radara.
— Rajtara.
— Chuj.
— No?
— Myślę, że też powinienem sobie sprawić takiego konia. Czy tam pegaza. Niekoniecznie o imieniu Maximus. Brzmi zbyt rzymsko.
— Nie sądziłam, że w tych czasach istnieje jeszcze rzymskofobia.
— Bo nie istnieje. Ale osobiście, całkowicie subiektywnie, uważam, że ich dzieci Bachusa mają kij w dupie.
— Po co ci ten koń? Pegaz?
Wzruszył ledwie ramionami. Nic już mu się nie chciało i kontynuował rozmowę chyba tylko po to, żeby któremuś z nich nie przypomniało się, że Milio nie jest u siebie i w sumie to powinien wracać do Laurencego i Dionizosków, zanim ktokolwiek ich zobaczy i posądzi o rzeczy bardziej nielegalne niż recenzowanie cycków aktorek PornHuba.
Nie, żeby ich wzajemne nocowanie u siebie nie było czymś normalnym. Byli przyjaciółmi, ale tłumaczenie czegokolwiek Chejronowi odbijało się jak Lucienowi po trzech piwach. Miało to się mniej więcej tak: „Kanmi mogła spać w domku dwunastym, bo: a) jest dziewczyną, a dziewczyny nie mają nigdy nic nielegalnego na myśli, b) domek dwunasty rządzi się własnymi prawami (wszystko, co dzieje się w domku dwunastnym, zostaje w domku dwunastym i ma nie wykraczać na werandy innych domków)”.
— Znajdę sobie księżniczkę. Ładną blondynkę.
— Ta?
— Ta.
— Słyszałam, że niektóre żaby przemieniają się w księżniczki, jeśli je pocałujesz.
— Nie wierzę ci.
— Milio, jesteśmy półbogami.
— To co mam zrobić?
— Pocałować. Ropuchę. Jak w „Księżniczce i Żabie”.
— Jak w czym?
Kanmi jęknęła, odchylając głowę do tyłu.
— Czy Disney ma filmy o całującym się wszystkim?
— Jest jeden o całujących się psach.
Westchnął, mocniej wpierając się czołem w jej ramię.
— Ja pierdolę. Włączaj. Wszystko po kolei. Miejmy to już za sobą.

Kiedy z samego rano ktoś zatrzasnął za sobą drzwi, Milio uchylił powieki tylko po to, żeby zobaczyć, czy to nie Chejron. Zobaczywszy kompletnie czerwoną ze złości twarz współlokatorki Kanmi, zamknął ponownie oczy, uznając, że w sumie to nie chciał tego widzieć.
— Hej, Steff — wymruczał w ramię Kanmi, która nadal leżała obok.
— Hej, Steff — zignorowała go Kanmi. — Co tam u mamy?
Steff odgarnęła włosy z twarzy, tylko po to, żeby ukryć ją w dłoniach i przeszła się trzy razy w tę i we w tę po pokoju.
— Kurwa — powiedziała ostatecznie.
— Idź spać. Sen jest dobry na stres — mruknął Milio, ukrywając twarz między poduszką a ramieniem Kanmi.
Nie zobaczył, ale poczuł, jak pluszowy misiek odbija się od jego ciała i ląduje na podłodze. Dałby sobie głowę uciąć, że jeszcze chwilę temu misiek leżał spokojnie na łóżku Steff.
— Milio, to chyba czas, żebyś poszedł — rzuciła Kanmi.
— Zatkam uszy i będę udawał, że nie słyszę waszych babskich rozmów.
— Spotkamy się na śniadaniu. Weź mi owsiankę.
— Nudna jesteś.
— Wypad.
Pchnęła go w ramię, próbując stoczyć z łóżka. Zanim Milio teatralnie się podniósł, rozwścieczona Steff zdążyła agresywnie rozpakować połowę zawartości swojego plecaka na weekend z matką z powrotem na miejsce. Była przy tym taka cisza, że Milio poczuł, jakby atmosferę można było ciąć nożem.
— I, bogowie, umyj się. Wiem, że chłopy raczej nie mają tego w repertuarze zajęć, ale śmierdzisz jak stary alkoholik.

Godzinę później zeżarli na spółkę z Laurencym, Żaborem i Lucienem całą porcję owsianki zaklepanej dla Kanmi.
— Bogowie, wiecie co? Nazwałem ją dzisiaj nudną za taki wybór, ale ta owsianka to zaiste ambrozja — wymruczał, oblizując łyżkę.
— To wy już tak, no, na poważnie? — szturchnął go Żabor.
— Na poważnie co?
— No… na… poważnie.
— Na poważnie, zajebista jest ta owsianka — urwał Laurency.
Kochał Laurencego jak własnego brata. Wróć, Laurency był jego bratem. Ale czasem, kiedy Milio i Żabor zaczynali przy nim temat Kanmi, Laurencjusz zachowywał się gorzej niż rozwścieczona Steff. Jego wzrok mógłby przeprowadzić na Milio sekcję zwłok bez użycia narzędzi.
— A, właśnie — przeciągnął Milio, wstając od stołu. — Mieliśmy jechać. Iść. Lecieć? Do Nowego Jorku. Dzisiaj — mówił z ustami pełnymi przeżuwanej owsianki. — Ale jej nie ma. Pójdę po nią, zanim pojawi się Chejron. Obiecałem mu, że w tym tygodniu stawię się na jego lekcjach starożytnej greki. Dobre sobie.
— Leć, amancie — prychnął Żabor.
Pokazał mu środkowy palec i, odchodząc od stołu, wręcz przyspieszył kroku, żeby zniknąć im z widoku.

Pukanie było nudne. Ryzykowało przepchaniem się przez tłum jedenastu synów Hermesa, dwóch córek Klaocyny, trzech wnuków Eris i do tego pewnie satyra, który nie wiadomo jak znalazł się u Hermesiątek. A cała ta opcja sprowadzała się do jednego — plotek. Jakby Milio sam w sobie nie był w Obozie Herosów sławny za więzy krwi z Laurencym, brakowało mu jeszcze trzydziestu dzieci Hermesa, które roznoszą plotki gorzej niż wszawicę. Cholerny bóg podróży.
Poza tym zaraz miała zacząć się inspekcja domków. Chyba już wolałby być przy reszcie Dionizosków podczas zdemaskowania twardej skarpetki pod jego łóżkiem, niż zostać rozszarpanym przez harpie za nielegalne przebywanie w domku jedenastym.
Jakby mieszkanie w domku jedenastym było czymś dziwnym. Każdy spał przynajmniej raz na jednym z ich łóżek. Albo gorzej, na podłodze. Grupowy nie zaopatrzył się w zestaw biwakowy.
Wybrał stare, dobre okno. Zapukał cztery razy, odczekał chwilę, ale nikt mu nie otworzył. Westchnął, odsuwając się kilka kroków w tył.
— Roszpunko, spuść tu swe włosy, zanim Chejron mnie znajdzie — mruknął bardziej do siebie i okna, niżeli do Kanmi.

Kanmi?
◇──◆──◇──◆
1086 słów: Milio otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz