piątek, 24 czerwca 2022

Od Blanche — „Każdy lubi happy endy”

— Nigdy wcześniej nie widziałem tak pięknej kobiety — rozpoczął swą opowieść Jean-Claude Lemieux, gdy nareszcie nadeszła ta chwila, w której jego jedenastoletnia córka spytała o swą matkę. Leżał wtedy na swym łożu śmierci, coraz bliższy przegraniu walki z nowotworem, dlatego też wiedział, że musi przekazać swej latorośli wszystko. Zegar nieubłaganie tykał, a ona niedługo mogła się znaleźć w olbrzymim niebezpieczeństwie. — Pamiętasz Francję, mon bébé?
Dziewczyna pokiwała głową, a w jej smutnych oczach choć na chwilę pojawił się błysk radości. Jakże mogłaby zapomnieć swój własny kraj, nawet jeśli po raz ostatni widziała go pięć lat temu? Jakże mogłaby zapomnieć piękno Paryża, do którego czasem przyjeżdżali wcześniej czy to na wakacje, czy na służbowe spotkania ojca? Jakże mogłaby zapomnieć rozkoszny smak croissantów, do których amerykańskie wypieki się nie umywały, a które zyskiwały jeszcze na smaku, gdy spożywało się je na tarasach porozrzucanych wszędzie kawiarenek? I jak mogłaby zapomnieć kasyno ojca, w którym, choć na pierwszy rzut oka zdawało się miejscem nieodpowiednim dla dziecka, wręcz się wychowała, pośród jego jaskrawych kolorów i głośnych dźwięków?
— Poznałem ją w naszym kasynie. Pojawiła się w nim pewnego wieczora, ubrana w białą suknię. Jakże osobliwie wyglądała ta biel na tle czarnych lub czerwonych sukni innych kobiet… — Na jego ustach, od pewnego czasu prawie zawsze wygiętych w grymasie bólu, pojawił się szczery, rozmarzony uśmiech. — Nie wiedziałem, kim jest. Imię, które mi podała, później okazało się nieprawdziwe. Spędziliśmy ze sobą tydzień. Rozmawialiśmy o kasynie, o szczęściu i przewrotności losu. Kochaliśmy się. A potem zniknęła tak nagle, jak się pojawiła. Zniknęła, by pojawić się jakiś czas później z niemowlęciem na ręku i prawdą na ustach. A potem znowu odeszła, tym razem na zawsze. — Przerwał na chwilę, którą Blanche poświęciła na otarcie łez, które pojawiły się na jego twarzy. Kimkolwiek była jej matka, musiał ją naprawdę kochać, skoro mówił o niej z tak wielkim uczuciem, a przez wszystkie te lata nie związał się z żadną inną kobietą, cały swój czas poświęcając córce i matce, która z nimi mieszkała. — A teraz słuchaj mnie bardzo uważnie, Blanche — rozkazał, chwytając ją za nadgarstek i jakoś tak dziwnie patrząc jej prosto w oczy. — Jesteś półboginią. Twoja matka była nikim innym, a boginią szczęścia. Tyche — wyjaśnił, a na jego ustach imię to brzmiało jak największy cud świata. — Na takich jak ty czyha niebezpieczeństwo. Dlatego też musisz obiecać mi, że jeśli i babcię spotka śmierć, zanim ty staniesz się pełnoletnia, nie dasz się umieścić w żadnym ośrodku czy rodzinie zastępczej, a uciekniesz. Uciekniesz do Obozu Herosów, który znajdziesz w okolicach Long Island — szeptał gorączkowo, nie pozwalając zdziwionemu spojrzeniu córki, która poczęła się zastanawiać, czy jej ojciec aby nie zwariował, wytrącić go z równowagi. — Wiem, że to musi brzmieć absurdalnie, ale kilka lat temu spotkałem kogoś takiego jak ty i to on opowiedział mi to wszystko. To jedyny sposób, żebyś na pewno była bezpieczna, gdy mnie i babci zabraknie, rozumiesz? — Mocniej ścisnął jej rękę, patrząc na nią błagalnie.
— Rozumiem, papa. Obiecuję, że jeśli tylko pojawi się taka potrzeba, zrobię to, o czym mówisz — powiedziała, choć wciąż nie wierzyła w żadne z wypowiedzianych przez niego słów. Sądziła, że to choroba osłabiła jego władze umysłowe. — A teraz proszę cię, odpocznij. Lekarz mówił przecież, że nie możesz ulegać zbyt silnym emocjom.
Ucałowała go w czoło, tak jak on czynił to raz po raz, gdy była młodsza. Choć wtedy tego jeszcze nie wiedziała, miał umrzeć już cztery dni później.
~*~
Babcia, Roseline Lemieux, zmarła nieco ponad trzy lata później. Jej śmierć była nagła — atak serca — a Blanche była wtedy w szkole. Choć wtedy jeszcze tego nie wiedziała, miała do niej już nigdy nie powrócić. Do przytulnego mieszkanka, w którym mieszkała do tej pory z babcią, również. W ciągu tych kilku lat zdążyła już puścić w niepamięć gorączkowe błagania ojca podczas ostatnich dni jego życia, właśnie wracając tego dnia ze szkoły, cała roztrzęsiona, przekonała się, jak duży był to błąd.
Nawet teraz, posiadając już pewną wiedzę na temat stworzeń, które mogły czyhać na życie herosa, nie była pewna, co przydusiło ją wtedy do muru w jednym z ciemnych zaułków Nowego Jorku. Wiedziała tylko, że było ogromne, cholernie silne i że zabiłoby ją, gdyby nie interwencja przypadkowego przechodnia. A przynajmniej tak jej się wtedy zdawało…
— Nic ci nie jest? — spytał ciemnowłosa dziewczyna, nieco starsza od niej, gdy już triumfalnie zakończyła walkę z dziwnym monstrum.
— Chyba nie… — wydusiła z siebie jedynie, w szoku ignorując pozdzierane od impetu uderzenia o ścianę plecy i niezbyt głębokie, ale jednak istniejące, zadrapania na ramionach i piersi.
Chwilę później osunęła się, nieprzytomna. Zapewne pokaleczyłaby sobie głowę o jedną z porzuconych na ziemi rozbitych butelek, gdyby nie silne ramiona nieznajomej, które złapały ją w locie.
Gdy się ocknęła, leżała na kanapie, a nad nią pochylała się życzliwa twarz z najpiękniejszymi brązowymi oczami, jakie kiedykolwiek widziała.
— No, śpiąca królewna nareszcie się ocknęła. Niezłego mi narobiłaś stracha, wiesz? — powitała ją zawadiackim tonem jej zbawicielka.
— Ja tobie stracha? — wyszeptała wciąż słabym głosem Blanche. — To ty wbiłaś temu dziwactwu miecz prosto w serce! — sapnęła. — Swoją drogą, co to było? — zainteresowała się, próbując ostrożnie podnieść się do pozycji siedzącej.
— Czekaj… Jak wyglądał ten stwór?
— Ty sobie teraz w kulki lecisz? — prawie krzyknęła jasnowłosa nastolatka, ostatecznie podrywając się na równe nogi, o wiele gwałtowniej niż powinna, przez co musiała z powrotem usiąść. — Nie dałam rady się temu przyjrzeć, bo prawie mnie zabiło, ale miało jednocześnie pióra i sierść, cholernie ostre pazury i strasznie śmierdzący oddech — mruknęła.
— Słuchaj, normalny człowiek pewnie widziałby tam pewnie ogromnego psa albo co najwyżej niedźwiedzia… — zaczęła nieznajoma, lecz nie było jej dane dokończyć tej myśli od razu.
— Sugerujesz, że jestem nienormalna? — warknęła Blanche, w której życiu, owszem, czasem działy się dziwne rzeczy, których ona sama nie potrafiła wyjaśnić, a w które nikt inny, no może poza ojcem, nie wierzył, ale na pewno nie była wariatką.
— Nie. Zauważam, że nie działa na ciebie Mgła. A to prawdopodobnie oznacza, że jesteś…
— Półboginią…? — wydusiła z siebie trudem panna Lemieux, czując, jak ulatuje z niej powietrze, a ten jeden zbłąkany element mitycznej układanki wślizguje się na swoje miejsce. — A więc ojciec mówił prawdę? To nie było tylko bredzenie umierającego człowieka? — spytała, patrząc z przerażeniem na swą nową znajomą.
— Zarówno bogowie, jak i półbogowie, istnieją. Tak jak satyry, nimfy i wszelkie potwory, które chcą nas zabić. Ja na przykład jestem córką Aresa.
— A ja… Jestem córką Tyche — szepnęła Blanche, sama nie wierząc wciąż w to, co mówi.
— Wendy Mallory. — Czarnowłosa wyciągnęła w jej stronę rękę.
— Blanche Lemieux.
— A więc… Gdzie jest twój ojciec? Powinnaś odpocząć we własnym domu i łóżku, nieźle oberwałaś.
— Nie żyje od trzech lat. A teraz umarła też babcia — jęknęła, czując, jak na nowo zalewa ją rozpacz związana z tym faktem. — Nie mam już nikogo. Papa… On mówił coś, że jak zostanę sama, powinnam odnaleźć jakiś obóz i tam zostać… Wiesz może, o co mu chodziło?
— Obóz Herosów. Moja mama może cię tam podwieźć. Poczekamy tylko, aż wróci z pracy. — Uśmiechnęła się szeroko, pocieszająco. A Blanche zdawało się, że teraz już wszystko miało być w porządku.
Tamtego wieczoru Obóz Herosów stał się nowym domem nastolatki. Według oficjalnej wersji, podanej między innymi władzom szkoły, przebywała u dalekich krewnych we Francji, próbując dojść do siebie po ogromnym ciosie, jakim była utrata najbliższych. W rzeczywistości jednak zamiast matematyki uczyła się fechtunku. Uczestniczyła w życiu obozu najbardziej aktywnie, jak tylko potrafiła. Po kilku miesiącach została uznana przez swą boską matkę. Około półtora roku później została nową grupową swojego domku.
Wendy, która w obozie spędzała wyłącznie wakacje, mimo tego faktu, stała się jej najlepszą przyjaciółką, a z biegiem czasu uczucia córki Tyche względem niej przestały być wyłącznie przyjacielskie. Zanim jednak odważyła się je jej wyznać, pewnego dnia usłyszała o Aaronie Blackwoodzie i przekonała się, jak bardzo boli złamane serce.
Nie zamierzała stawać im na drodze do szczęścia. Lata później stała u boku swej pierwszej miłości jako jej druhna. Została również honorową ciocią jej dzieci, lecz z tego przywileju korzystała jak najrzadziej, by w końcu całkowicie z niego zrezygnować w dniu śmierci Wendy.
~*~
Powrót do normalnego życia był jak zderzenie z rzeczywistością. Wiedziała jednak, że po osiągnięciu wieku osiemnastu lat nie powinna pozostać w obozie. Odeszła więc, w swym majątku ruchomym mając jedynie ubrania i swój wierny xiphos, który przed okiem zwykłych śmiertelników ukryć można było w formie przypinki.
Prawdziwym darem od losu, czy raczej od ojca, było konto bankowe, o którym dowiedziała się od prawnika swego papy, z którym spotkała się od razu po powrocie „od krewnych w Paryżu”. Tam, jak się okazało, jej rodzicowi udało się przed śmiercią uzbierać niemałą sumkę, nad którą władzę dziewczyna ukazała w dniu swych osiemnastych urodzin.
Jej pierwszym zakupem było niewielkie mieszkanko ulokowane w centrum miasta. Lokale w tej okolicy były oczywiście niezwykle drogie, a młoda kobieta postanowiła, póki co oszczędzać, skąd wynikał jego rozmiar. Było jednak przytulne, a także ulokowane niedaleko szkoły dla dorosłych, do której od tamtego momentu uczęszczała Blanche, chcąc dokończyć swą edukację. Tak też uczyniła, już kilka lat później mogąc się pochwalić tytułem magistra ekonomii i nową posadą w firmie bukmacherskiej, która zdawała się jej najbliższa do wspomnień kasyna ojca i świadomości patronatu jej matki.
Przez kolejne kilka lat pięła się wytrwale po szczeblach kariery, tylko czasami pomagając sobie darem szczęścia, który zawdzięczała matce. Zapracowała tak na własny elegancki i nowoczesny dom, naprawdę godne warunki życia i, w końcu, na upragnione stanowisko Wiceprezesa Zarządu. Teraz już niewiele dzieliło ją od ostatecznego celu — fotela samego prezesa.
~*~
Nie zawsze było kolorowo. Najmocniej uderzył w nią splot zdarzeń zwany przez nią później „sprawą Blake’a Colby’ego”. Ów Blake Colby był zaś jej bezpośrednim przełożonym i największym błędem.
Wszystko wydarzyło się przez tę jedną imprezę firmową. Data zbyt znajoma i bolesna, kolejna rocznica śmierci ojca. Gorzej radziła sobie z tą świadomością wtedy, gdy żyła sama, pozbawiona kontaktu z większością znajomych z obozu, odcinająca się od reszty świata. Wypiła zbyt dużo Bourbona, próbując zagłuszyć tępy ból w sercu. On też wypił za dużo. Dlaczego? Nie miała pojęcia i, szczerze mówiąc, niezbyt ją to obchodziło. W tamtej chwili wydawało jej się jednak, że obchodzi ją on, a być może i ona jego, bo przecież jego brązowe oczy tak pięknie błyszczały, gdy na nią patrzył, a ona tak dawno nie dała się zamknąć w czyichś ramionach…
Gdy obudziła się w owych upragnionych ramionach następnego ranka, wyrwała się z nich najprędzej, jak tylko mogła, biorąc pod uwagę powalający wręcz ból głowy. Wywaliła go za drzwi, nie mogąc znieść widoku jego twarzy, którą i tak musiała później oglądać dzień w dzień podczas pracy. Wymusiła na nim milczenie o tym, co się wydarzyło. Zresztą, prawdopodobnie nawet nie musiała tego robić. Jemu zapewne również zależało na zachowaniu posady.
Chciała po prostu zapomnieć. Liczyła na to, że długi prysznic zmyje z niej całą okropność tej sytuacji. Tym razem jednak szczęście okazało się przewrotne również dla córki samej jego bogini. Być może chwilowo się od niej odwróciło. Być może uznało, że niechciany bąbelek to przecież takie wielkie szczęście, że większego normalnie nie można sobie wyobrazić. Nieważne. Gdy pierwszy szok minął, zrobiła to, co wydawało jej się jedynym słusznym wyjściem — usunęła ciążę.
Blake o niczym się nie dowiedział. Nawet jeśli przez chwilę kusiło ją wymuszenie na nim pokrycia kosztów zabiegu, ostatecznie uznała, że sprawa nie jest warta zachodu. Ona, choć czasami zastanawiała się, jak potoczyłby się jej los, gdyby podjęła inne decyzje, poszła dalej. On około miesiąca później zginął w wypadku samochodowym. No cóż, niektórzy ludzie po prostu mają w życiu nieco mniej szczęścia. Zwłaszcza ci, których nienawiścią darzą dzieci Tyche.
Hej, ale przecież najważniejsze jest to, że jego stanowisko stało się wolne. Dzięki temu Blanche tym razem dosłownie po trupach, wspięła się na kolejny stopień swojej kariery. Każdy lubi happy endy, co nie?
◇──◆──◇──◆
1920 słów: Blanche otrzymuje 19 Punktów Doświadczenia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz