niedziela, 26 czerwca 2022

Od Osborna do Petera — „Stały bywalec”

Poniedziałkowy poranek zaczął się zwyczajnie, Lukrecja wlazła na łóżko i zaczęła się o moją głowę ocierać. Widziała dobrze, że to nie działo na mnie, wiec zaczęła wbijać swoje pazury w moją rękę. Momentalnie otworzyłem oczy.
— Lukrecja! — spojrzałem na kotkę.
Ona jakby nic nie zrobiła, zaczęła się lizać. Złapałem ją pod pachy i podniosłem na wysokość oczów, bym patrzał w jej śliczne złote oczy.
— Jesteś niewdzięczna, masz mokrą karmę, a budzisz mnie wcześniej niż budzik — odparłem do niej.
Kotka położyła uszy po sobie i miałka, robiąc wielkie oczy (takie jak robił znany rudy kot z pewnego filmu o ogrze). Zrobiłem słynne Boop! Z naszymi nosami. Położyłem ją na podłogę i spojrzałem przez okno, był tam piękny widok wieżowców.
— Witaj nowy dniu — wyciągnąłem się i wstałem z łóżka.
Pierwsze co zrobiłem to, poszedłem do łazienki i umyć twarz zimną wodą, po tym zabiegu zaparzyłem sobie kawę, gdy ona się robiła, ja postanowiłem zrobić kilka ćwiczeń. Po wypiciu kawy byłem gotowy wziąć prysznic i się jakoś przyszykować do pracy. Po otwarciu swojej szafy były tam praktycznie czarne, granatowe bluzki, żadnych kolorowych. Spodnie jako jedyne były innych kolorów niż czarne, choć i one tam były. Po założeniu eleganckiej czarnej koszuli oraz beżowych spodni z paskiem, oraz dodatków i skarpet poszedłem do kuchni. Zrobiłem sobie na śniadanie owsiankę i nie zapomniałem również o swojej kotce, dobrze zbilansowane jedzenie do jej diety, niestety miała ona problemy, które razem z weterynarzem leczyliśmy, kiedyś, gdy była wypuszczana na dach, by sobie połaziła, zjadła coś, czego, nie powinna, dlatego teraz już jej tam nie wypuszczam. Kotka przyszła na jak na zawołanie i zaczęła jeść razem ze mną. Po pysznym śniadanku umyłem naczynia i poszedłem wyczyścić jej kuwetę i dolać świeżej wody. Wziąłem klucze od domu i kawiarni oraz telefon i portfel do nerki, którą noszę zawsze na klatce piersiowej. Przypomniałem sobie szybko o umyciu zębów, wiec pośpiesznie ruszyłem do toalety, po tej czynności włożyłem eleganckie buty i ruszyłem do drzwi. Za mną szła Lukrecja, spojrzała na mnie i miałka. Zrobiło mi się jej żal, więc przytulas na pożegnanie był robiony. Odstawiłem ją później na ziemię i wyszedłem, zamykając drzwi od domu. Zszedłem po metalowych schodach, na dół i wyszedłem od razu na chodnik, słońce zaczęło razić mnie w oczy. Ruszyłem do drzwi kawiarni, otworzyłem kluczem i wszedłem, nie zapalałem lamp, ani nie zmieniałem plakietki na otwarte. W końcu nie był jeszcze ten czas, musiałem wszystko przygotować, zanim otworzę, również czekałem na swoich dwóch pracowników. Kelnerkę Khali Manu, była bardzo pogodną i miłą dziewczyną. Nie dawała się uwieść żadnemu mężczyźnie, zawsze mówiła, że jest lesbijką, by dawali jej spokój. Uparta jak nie wiem co, ale za to mądra i nie da się nigdy zrobić w bambuko. Miała tyle samo lat co ja, jej piękne niebieskie oczy przypominały mi morze, skóra gładka i miękka w dotyku, w niektórych miejscach miała białe plamy, które pokazywały brak melatoniny. Włosy miała niczym czekolada mleczna, do tego były strasznie kręcone, zawsze nosiła je jak wielki kask na głowie. Również była półboginią, jej matką jest Fortuna. Bardzo dobrze się z nią dogaduję, nawet bardzo. Przyjaźnimy się bardzo, można powiedzieć, że ona zna moje sekrety a ja jej. Kucharzem był starszy ode mnie o dwadzieścia lat facet. Miał na imię Albert White, był przemiłym człowiekiem, pomagał mi w prowadzeniu tej inwestycji. Sam kiedyś posiadał taką działalność, lecz musiał ją sprzedać na leczenie swojej małżonki. Zacząłem zdejmować już krzesła ze stolików dla klientów, gdy do szyby drzwi zapukała Khali. Uśmiechnąłem się do dziewczyny i wpuściłem ją do środka, Znaliśmy się z obozu i razem pracujemy co za zbieg okoliczności. To jedyna znajomość, jaką miałem po ukończeniu Obozu Jupiter. Z innymi nie miałem kontaktu od odejścia. Odwiedzam co weekend obóz, by pomóc lub po prostu powspominać. Przytuliłem na powitanie Khali, ona odwzajemniła to.
— To jak szefuniu zaczynamy pracę?! — odparła z entuzjazmem.
— Ile mam ci mówić, że możesz mówić mi Osborn — przewróciłem oczami i założyłem ręce na klatce piersiowej.
— Oj no już nie fochaj się na mnie — odparła i pięścią szturchnęła mnie w ramię.
Uśmiechnąłem się i odwróciłem tabliczkę z napisem zamknięte na otwarte.
— Co ty robisz, przecież jeszcze nie ma Alberta — odparła.
— Widziałem go, jak parkował, jak wychodziłem z domu — odparłem.
— Ach to dobrze już myślałam, że będziemy sami tu — zaśmiała się i ruszała w górę i w dół brwiami, jakby miała mi coś zasugerować.
Zawsze była wesoła i lubiła żartować. Gdy mieliśmy iść na zaplecze, wparował nagle zmachany Albert.
— Nie wiecie, jak długo zajęło mi znalezienie mi parkingu wolnego, masakra. Myślałem, że o tej godzinie już wszyscy jadą do pracy — odparł.
— Niektórzy tak, lecz wielu też tutaj przyjeżdża do pracy. W końcu ulica z samymi sklepami i restauracjami Albercie — uśmiechnąłem się szczerze do niego.
— Dobrze już dobrze nie tłumacz ich! — odparł i poszedł się przebrać.
— On zawsze będzie mnie rozbrajał tym, że mu nic nie pasuje — wybuchła śmiechem.
Zaczęliśmy pracę o 8, zawsze korposzczury przychodziły na poranną kawę tutaj. Do godziny 15 było pełno ruchu, a to nastolatkowie ze szkoły, a to studenciaki. Khali świetnie się spisywała jako druga sprzedawczyni i kelnerka przy takich tłumach. Zawsze na koniec przy podawaniu kawy mówiła „Miłego dnia życzę”. Bardzo się cieszyłem, że mam takiego kogoś w zespole, kto ma duszę. Na sam wieczór zrobiło się mniej ludzi, oczywiście wtedy też zaczęły się zamówienia na desery, lody, naleśniki, gofry. Albert miał dużo roboty, uwielbiał dekorowanie, robił to, jak mistrz. Dziwiłem się, że z takim talentem przyszedł pracować do mało znanej kawiarni, lecz i tak się cieszyłem, że go mam. Dużo mi pomagał w prowadzeniu interesu, uczył mnie i doradzał. Dzięki niemu interes kwitnął, bez niego upadłbym. Do kawiarni o osiemnastej trzydzieści przyszedł stały klient, poznałem jego imię, gdy zamawiał na wynos kawę, wtedy też pytamy o imię, by zapisać je na kubku. Miał na imię Peter, później się dowiedziałem, jak ma na nazwisko. Mimo iż za dobrze się nie znaliśmy, to tyle wiedziałem, chociaż. Przyniosłem mu do stolika jak zawsze czarną słodzoną kawę.
— Coś jeszcze Peter? — zapytałem, patrząc w notes i trzymając kurczowo długopis.
— Tak poproszę gofry z bitą śmietaną i posypką — odparł.
— Dobrze, jaka posypka? Czekoladowa, kolorowa? — dopytałem.
— Hmm niech będzie kolorowa — dodał i zaczął pisać coś w notesie.
Ja ruszyłem i przekazałem zamówienie przez okienko Albertowi. Po paru minutach zamówienie było gotowe, zaniosłem je na stolik, podałem również sztućce. Wróciłem dalej do swojej pracy. Dochodziła już godzina dwudziesta i Albert zbierał się do domu, jak Khali, był to czas gdzie, kończy się praca, lecz niestety w kawiarni, był jeszcze klient, musiałem zostać. Podszedłem do stolika, by upewnić się, czy ów pan wie, która jest godzina.
— Przepraszam, nie chcę pana wyganiać, lecz już jest dwudziesta i zamknąć muszę — odparłem.
◇──◆──◇──◆
1098 słów: Osborn otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz