Skończyło się babci sranie. W ciągu ostatnich dni nie miała ani dnia spokoju, a był to jeden z czasów, gdy oddałaby nawet jednego ze swoich szczurów, aby nikt nie zawracał jej głowy. A jednak już w parę sekund była poza mieszkalnym budynkiem, promienie słońca parzyły twarz, wywołując mimowolne mrużenie oczu, które z kolei sprawiało, że gówno widziała — i takim też akcentem zaznaczyć można, iż w ciągu co najmniej godziny wypuściła ze swoich warg kilkadziesiąt przekleństw, pobijając godzinny rekord najbardziej przeklętej istoty oraz zabierając jej tytuł. Nie była pesymistką. Nie była też realistką — większość nazwałaby tę cechę złotym środkiem pomiędzy dwoma złymi, ale do niej nie przemawiała ani trochę. Czy była optymistką? W ten dzień, na pewno nie.
— Ademir, rany boskie.
— Coś nie tak?
— To już szósty z rzędu.
— Szósty z rzędu co?
— Szósty szlug z rzędu. — Wskazała palcem na ową, niemalże wypaloną używkę. — Jak znowu zwymiotujesz mi na buty przez zatrucie nikotyną, to cię zabiję.
Jedynym plusem było, że nigdy nie palił czegoś gorszego — jednak każda jego część ciała i ubioru przesiąknięta była tytoniem. Była pewna, że jego nieco krzywe zęby zapewne pewnego dnia staną się czarne jak węgiel i żadne, nawet najpotężniejsze dary temu nie zaradzą. Przy nim Mei stwierdziła, że nieważne, ile tygodniowo zmarnuje paczek, nigdy nie dosięgnie takiego dna, jak Ademir. Jego postać coraz częściej popychała kobietę do rzucenia nałogu.
Było gorąco. Gotowała się w długich spodniach, ale nigdy nie potrafiła ubrać się zgodnie z pogodą, w zimę nie zabierając kurtki, za to latem nakładając płaszcz. Pot ściekał jej po odkrytych — całe szczęście — ramionach. Czuła, że nawet w cieniu, który jakimś cudem tutaj był, za moment zasłabnie. Nienawidziła takiej pogody, a wszystkich jej miłośników najchętniej wysłałaby na mróz w samej bieliźnie. Oparła się o parzącą ścianę, zerkając na mężczyznę (nazwałaby go raczej chłopcem, lecz postanowiła traktować go odrobinę milej, nawet jeśli tylko w głowie).
— Czemu się ukrywamy akurat tutaj, przypomnij mi? — wymamrotał.
— Bo przychodziliście na palarnię codziennie, po parę razy, na oczach wszystkich, śmiecąc i zatruwając środowisko.
— Mówisz, jakbyś ty tego nie robiła.
— Zatruwam, ale nie śmiecę! — Obroniła się nieudolnie.
— Huuuh. — Przewrócił tylko oczami na jej słowa.
Westchnęła. Wyjęła niespodziewanie z kieszeni małe, metalowe pudełko. Zgasiła papierosa o jego środek i wrzuciła do niego, po czym pomachała przed oczami brązowowłosego przedmiotem. Ten rozszerzył powieki, podniósł się z ziemi, na której klęczał od dziesięciu minut, przez co rozbolały go kolana i wyrwał prowizoryczną popielniczkę z rąk Mei, oglądając go z każdej strony, jakby był wyrzeźbionym ze złota, legendarnym skarbem.
— Przenośna popielniczka! Ale heca!
Heca?
— To tylko głupie pudełko.
— Ma na sobie kwiatki.
Tym razem nie westchnęła, wpatrując się w niego wzrokiem, który Ademir już doskonale znał. Papieros, którego trzymał w dłoni, wypalił się do końca samodzielnie. Zawsze dopalał do końcówki.
— Idź już sobie stąd. Mówiłeś, że masz coś do roboty, prawda?
— Niemiła!
Pogoniła go ruchem ręki, jednak uśmiechnęła się lekko, rozkoszując się nastałą ciszą.
Przebywała w hałasie od zawsze. Przyzwyczajona była do głośnej muzyki, krzyków, ciągłych rozmów. Nigdy nie przeszkadzało jej, gdy ktoś zrzędził pod nosem całe sześćdziesiąt minut, nie przeszkadzało jej rozmawianie z innymi — czasem miała ochotę zmienić się w samego słuchacza i nim pozostać, a czasem zamknąć się w czterech ścianach, jednak nie istniał dzień w jej życiu bez kontaktów międzyludzkich. Zmuszona została, by cały czas dogadzać innym. Brzmi to egocentrycznie, jakby robiła z siebie ofiarę i uważała, że inni po prostu potrzebują otworzyć do niej ryja, bo inaczej zginą, lecz coraz częściej Mei miała wrażenie, iż inni nie mogą się oprzeć przed zawarciem z nią wątku. A nigdy się o to nie starała.
Spuściła głowę na moment.
Słysząc, że ktoś się zbliża, pomyślała, że to albo Ademir czegoś zapomniał, albo to jeden z doskonale znanej jej grupki awanturników. Po spokojnym przekręceniu głowy ujrzała jednak kogoś zupełnie innego, na co się spłoszyła, odbijając się plecami od ściany. Przybyszka wpatrywała się bez słowa w dziewczynę błyszczącymi oczyma, wyglądając, jakby miała zamiar coś powiedzieć, lecz nie była do końca pewna, co dokładnie.
— Potrzebujesz czegoś?
— Nieszczególnie — odparła najzwyczajniej. — Strasznie tu śmierdzi, a dym widać z kilometra… co mnie przywołało — rzuciła prosto z mostu lekkim głosem.
Zwróciła uwagę na jej białe przebranie. Mei czułaby się w nim niekomfortowo i brudno, mając wrażenie, że widać na niej każdy paproch i brud — rzeczywiście, na koszuli było parę czarnych bruzd, lecz dziewczyna wyglądała, jakby ogóle jej to nie obchodziło, a taki kolor był najwygodniejszy na świecie. Mei założyła, że zapewne przyciągnęła tym nie tylko jej wzrok.
— Czyżbyś… była u nas nowa?
— Ja? — spytała z zaskoczeniem. — Nie! Jestem Kaya. Jestem przecież z trzeciej kohorty tak jak ty.
Miała rację. Rzeczywiście na imię miała Kaya i jest z trzeciej kohorty. Momentalnie, poznała tę niską dziewczynę, przypominając sobie białe, krótkie włosy, które nie raz widywała kątem oka. Nigdy nie zwróciła na nią szczególnej uwagi, jednak przypomniała sobie jakby podświadomie, że nie raz się mijały. Mei uśmiechnęła się, by ukryć swoje zakłopotanie.
— Och. Tak, racja, głupia ja! — Przez jej ton było słychać, iż poczuła się głupio. — Wybacz. Nie mam pamięci do twarzy… ani imion.
Powiedziała prawdę. Większość czasu była na tyle zamyślona, że nie wiedziała, co się wokół niej dzieje. Nie miała bliskiego kontaktu z fizycznym otoczeniem, nie raz nie słysząc po raz pierwszy, że ktoś w ogóle do niej mówi, czy nie orientując się, że gdy przechodzi przez pasy, z całą prędkością jedzie samochód. Mimo wszystko białowłosa również delikatnie uniosła kąciki swoich wiśniowych warg. Wyglądała na zupełnie nieszkodliwą i kochaną, jak najsłodszy cukierek, który Mei kiedykolwiek miała okazję rozpuścić na języku.
— Więc… jesteś tu, żeby sprawdzić, kto znowu popala za budynkami?
— No co ty! Ty też myślisz, że chcę nakablować? — Wyglądała, jakby ktoś oskarżył ją o morderstwo.
W jej dłoni nagle znalazło się… pudełko papierosów. Pokazując je tuż przed twarzą dziewczyny, wyglądała na śmiertelnie poważną. Były zapewne jej własne, bo kogo innego? Mei uniosła brew, dość rozbawiona. Próbowała ukryć cisnący się na usta, cierpki uśmieszek. Co za zabawna osobowość.
— Nie wierzę ci. Masz za ładną buzię na palenie — powiedziała, drocząc się. — Pewnie próbujesz mnie uwieść i zaprowadzić…
Kaya zmarszczyła brwi i odwróciła się na pięcie, udając obrażoną tymi słowami. Jednak po wykonaniu zaledwie pięciu kroków, legionistka dogoniła ją i złapała delikatnie za ramię. Białowłosa zatrzymała się bez stawiania oporu, lecz nie spojrzała w stronę dziewczyny.
— Nie strzelaj focha. Żartuję sobie przecież.
— Ja też.
Matko boska.
— Więc… co tam włożyłaś? — Odwróciła się w jej stronę z szerokim uśmiechem, krzyżując ręce na piersi.
— Teraz to cię interesuje? — Zrobiła to samo, co ona.
— Zmieniasz temat.
Uparta.
— Tajemnica.
— No weź! — mruknęła z wyrzutem. — Jestem ciekawa. Nie dam ci spokoju, dopóki nie powiesz!
Teatralnie podparła podbródek dłonią, udając zastanowienie. Brązowe oczy były pełne szczerej ciekawości, a przy tym pewnej czułości, przez którą Mei zapragnęła zostać z nią jeszcze chwilę dłużej.
Kaya?
◇──◆──◇──◆
1140 słów: Mei otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia
— W porządku. Powiem ci. Jednak… To tajemnica. Nie możesz nikomu powiedzieć. — Rozejrzała się, po czym nachyliła lekko, by powiedzieć prosto do ucha Kai: — Hoduję w pokoju na parapecie magiczne, zakazane grzyby.
Kaya?
◇──◆──◇──◆
1140 słów: Mei otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz