niedziela, 19 czerwca 2022

Od Irène CD Wandy — „Wojna o żelki”

POPRZEDNIE OPOWIADANIE

Złość przyszła w momencie, w którym wylądowała na ziemi i ubrudziła swoją kolejną bluzkę w kolorze dojrzałej kupy. Była to taka dziesiąta, a teraz, w stanie nienaruszonym zostało jedynie dziewięć. Co prawda tylko ona je wszystkie rozróżniała, więc nikt nie zauważy, iż z dziwnego powodu przestanie nosić tą z numerem ósmym imieniem Ania, (bo Irène nie jest śmiertelnikiem i nie będzie prać ubrań), ale teraz to i tak nie miało znaczenia. Albowiem oprócz złości czuła chęć morderstwa. Wanda, ten śmiertelnik z zadupia zwanego Polską (tak, wygooglała ją na fejsie, nielegalnie używając telefonu, ale to też nie ma teraz znaczenia. Ważny jest fakt, że…) ośmieliła się ukraść jej żelki. Truskawkowe. Najwięcej, jakich zdołała wybrać, były o smaku truskawkowym.
A teraz, niemal w zwolnionym tempie, całe opakowanie wylądowało na głowie niepełnosprawnej. I chociaż ta próbowała uratować jak najwięcej swoich dzieci, to one jeden po drugim umierały na twardej ziemi. Nie mogły wytrzymać takiego upadku. Nie mogły już być zdatne do jedzenia. Umierały tam, opuszczone przez swą opiekunkę, która nie potrafiła ich ocalić. Czy to jest jej klątwa? Czy to urządziła Tyche, aby wprawić ją w depresję? Irène w normalnych warunkach rozpłakałaby się, lecz teraz nie mogła czuć nic. W jej sercu zaległa czarna pustka, niczym dziura i otchłań, jak próchnica trawi zęba, tak ona trafiła jej wnętrze i umysł (nie ma za co, smaczne porównanie. Prawie tak dobre, jak truskawkowe żelki, mniam). Niestety, doświadczyła tego, czego doświadczają matki tracące swoje dzieci. Ale żadna z nich nie musiała tracić ich całą paczkę — blisko trzydziestu dwóch pociech.
Kiedy walnęła morderczynię, cios trochę odjął jej złości i prawił w smutną żałobę. Racząc ją ze spokojem paroma bezsensownymi splotami przekleństw (Kurwa jebać pierdolę chuj itd., niestety nie miała pomysłów na bardziej wyszukane sformułowania i połączenia z winy zaskoczenia i nagłego ataku) wytrzepała spodnie, wytarła dłonie w swą brudną bluzkę, każąc się ponownie usadowić na wózku. Wysłuchiwała również pełnych lamentów przeprosin Wandy. „Nie chciałam cię zrzucić, to był wypadek!”, „Nie musiałaś reagować tak agresywnie!”, „Proponuję rozejm!”. Córka Tyche coś tam odmrukiwała, jednak przesłanie było jasne: nie spodziewaj się, że w najbliższym czasie wygrasz ze mną w planszówkę.
Irène siedziała tak cicho, że Wanda prawdopodobnie zaczęła się zastanawiać, co ta demonica planuje. A dziewczyna na wózku zastanawiała się jedynie, gdzie może postawić symboliczny grób swoim zmarłym dzieciom. Zamierzała ułożyć na ich cześć wiersz, w którym tak niepostrzeżenie obrazi Wandę, że ta, nawet go czytając, tego nie zauważy. A znając miłość Irenki do wyszukanych podtekstów i skomplikowanych utworów, będzie on brzmiał mniej więcej tak:
Wando, coś dzieci mnie zabiła,
Spadaj kurwa do dupy skurwysyna.
Weszły albo w zasadzie wjechały, do stajni. Grupowa domku Tyche szybko podjechała (już o własnych siłach) pod boks swojego ulubionego pegaza, o tak długim i nudnym greckim imieniu, że każdy, komu się chciało, wymyślał mu własną ksywkę. Irène nazwała go po prostu Koń, gdyż przepadała ona za prostymi i łatwymi do zapamiętania nazwami. Podobnie jak lubiła proste utwory, które zmylą czytelnika.
— Chodź, przyjacielu Koniu, pozwól mi się dosiąść — powiedziała do zwierzęcia. — Hej, przyjaciółko Wando, czy zechciałabyś wyczyścić mojego towarzysza Konia? Obawiam się, że wjechanie do jego boksu moim wózkiem mogło się źle skończyć zarówno dla mojego istnienia, jak i psychiki Konia. Rozumiesz, nie chcę, by przebywał w moim towarzystwie więcej, niż to konieczne. Nie życzę sobie, aby skończył tak jak ty.
Zazwyczaj przychodziła do stajni blisko dwudziestej, żeby koń był już wyczyszczony wskutek wcześniejszych przejażdżek. No, chyba że nikt go nie dosiadał. Wtedy zazwyczaj go nie czyściła w ogóle, wierząc, że ma szczęście, a Koń wcale nie ma kamieni w kopytach.
Wanda była miłym stworzeniem, dlatego pomogła i szybciutko wyczyściła Konia.
— Przepraszam — jęknął jakiś młody obozowicz, blisko lat dwunastu, płci nieokreślonej. — Ja… Chciałem jeździć na… Lopado­temacho­selacho­galeo­kranio­leipsano­drim­hypo­trimmato­silphio­parao­melito­katakechy­meno­kichl­epi­kossypho­phatto­perister­alektryon­opte­kephallio­kigklo­peleio­lagoio­siraio­baphe­tragano­pterygonie — wyjąkał.
— Nie znam takiego konia — niepełnosprawna wskazała na swój wózek. — Mogę ci oddać tego, jeżeli musisz już jeździć na czymś.
Swoim wzrokiem i dobroczynnym uśmiechem starej babci tak bardzo przeraziła młodego, że uciekł z miejsca zdarzenia tak szybko, jak postacie w kreskówkach.
— Ma’am, załóż to Potrawie — Wanda otrzymała ogłowie. — I szybko pomóż mi wsiąść, jeżeli twój środek transportu jest gotowy. Ostrzegam, że nie zamierzam kłusować ani galopować, tak samo, jak nie zamierzam się zabić. Jedno wynika z drugiego.

Wando? 😊
◇──◆──◇──◆
690 słów: Irène otrzymuje 6 Punktów Doświadczenia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz