Przez pół dnia Kanmi pisała o wszystkim tym, co dyktował palcom niemrawy rozum. O tym, jak drżące palce Ezry wodziły wzdłuż uda Augustine Pierrat, jak składał pocałunki i obietnice oraz o tym, jak rozeszli się w milczeniu. Kanmi nie lubiła dawać im tego, czego chcieli. Jedynym razem, gdy pozwoliła Augustine zdecydować, był ten, który zobowiązał ją do wpisywania w wyszukiwarkę, czym grozi zepchnięcie ciężarnej ze schodów. Wobec tego zwykła kończyć zawczasu, zanim w głowie rodził się pomysł przekreślenia połowy historii.
Przez drugą połowę zajmowała się robieniem tego wszystkiego, czego wykonywanie przypadało znudzonym nastolatkom. Włóczyła się po obozie, nawet gdy nie widziała szczególnej przyczyny, włóczyła się i po domku, wdając się w mało znaczące rozmowy. Domek jedenasty lubił Kanmi nie tylko z uwagi na jej zażyłość z Laurencjuszem Potockim. Co racja, przyjaźń z grupowym Dionizosów znacznie wpływała na postrzeganie Kanmi w małym społeczeństwie dzieci Hermesa i pomniejszych bogów, ale Kanmi, sama w sobie, nie działała nikomu na nerwy, a nawet zdawała się całkiem sympatyczna, kiedy przychodziło co do czego. W zeszłe wakacje pomagała Steff wybrać ubrania na wyjście z Noah. Steff zawsze wyglądała dobrze i Kanmi przez krótki moment — mrugnięcie okiem, uderzenie serca — pozwoliła sobie na przypuszczanie, że, być może, Steff pasuje do jej kanonu piękna. Znaczyło to mniej więcej tyle, że była kobietą, że miała urzekający uśmiech i całkiem dobre żarty. I że miło się rozmawiało. W przypadku Kanmi to wystarczająco.
Potem Milio dał jej nieco uwagi i Steff przestała być ważna.
To niezupełnie tak, że gdy Laurencjusza i Milio nie ma w obozie, Kanmi nie ma nic do zrobienia. Lista czynności, jakimi może zająć ręce, istotnie się zawęża, ale wciąż pozostawia wybór. Kanmi wychodzi na spacery, pisze, czyta, rozmawia z innymi ludźmi, a ich nieobecność przekreśla tylko to, do czego potrzebni są jej bliscy przyjaciele. Poza tym ma też znajomych. Tamtego popołudnia Atre, jedna z cór Hermesa, zapytała, czy Kanmi nie chciałaby poszukać z nią żab. Zervas co prawda odmówiła, ale sama oferta dowodzi temu, że, jeśliby chciała, mogłaby gdzieś wyjść.
Późnym wieczorem usiadła w gronie współlokatorów, trzymając w rękach ciepły kubek z herbatą. Wszyscy z jedenastki wiedzieli, że Kanmi Zervas uwielbia herbatę, więc przygotowali ją dla niej, jeszcze zanim przyszła. Piło ją jeszcze kilku innych, śmiałkowie zaparzyli sobie kawy.
— Bez przesady — bąknął ktoś. — Nie mówcie, że którykolwiek z Hemsworthów jest przystojniejszy od Ryana Reynoldsa.
— Co ty, nikt normalny tak nie mówi.
— Poza Jonahem.
— Jonah jest hetero, nie liczymy jego zdania.
Kanmi rzuciła spochmurniałemu Jonahowi rozbawione spojrzenie.
— A Johnny Depp? — rzuciła jedna dziewczyna.
— Nuda — odparł ktoś inny. — To jakbyś powiedziała Leonardo DiCaprio.
— DiCaprio jest zajebisty!
— Pierdol, pierdol.
Po domku jedenastym poniósł się śmiech.
— Wszyscy jesteście nudni. — Kanmi wzięła łyk herbaty, mrużąc brwi. — Cillian Murphy i Madds Mikkelsen.
Parę osób pokiwało głową z uznaniem, ktoś wyszukał Mikkelsena w internecie. Kanmi spojrzała na krokodylowy zegarek i westchnęła.
— Cieszę się, że wszyscy się zgadzamy. — Odgarnęła koc na czyjąś twarz, podnosząc się z kanapy. — Teraz muszę iść, zanim jakiś dzieciak Dionizosa stłucze naszą szybę.
Milio tak naprawdę wcale nie było, ale nie musiała długo czekać, aż pojawił się pod ich oknem. Otworzyła je nieco pokracznie, dokładnie tak, jak za pierwszym razem. Zaklęła pod nosem. Ostatecznie udało jej się wychylić.
— Kupiłem ci prezent.
Ściskała w dłoni cholerne skarpetki z dinozaurami. Długie i zielone, upstrzone wielkimi jaszczurami. Milio bystrze zauważył, że nie są to co prawda krokodyle, ale liczy, że dla Kanmi nie będzie miało to większego znaczenia. Nie miało żadnego, tak bardzo, jak tylko mogło nie mieć. Mógł przynieść jej resztki sałatki z obiadu albo kawałek tekturowego pudełka, który zobaczył na śmietniku i który to sprawiły, że pomyślał o Kanmi. Mógł zawinąć w zdobny papierek kocie kłaki, a Kanmi i tak by to wzięła. Skarpetki z dinozaurami były całkiem miłym prezentem.
Pokochała je w jednej chwili.
— Pytałaś, czy w czwartek pojadę do Nowego Jorku. Chciałem zapytać, czy to nadal aktualne.
Ucieszyła się, że o to zapytał. Uśmiechnęła się pod nosem, ale wystarczająco szeroko, by to zauważył. Chciała, by to zauważył.
— Nie. — Wyprostowała się. — Dla ciebie już nie.
Milio przechylił głowę. Wiedział, że Kanmi żartuje, a Kanmi wiedziała, że Milio wie.
— Co za szkoda. — Wciągnął powietrze i obrócił się na pięcie. — W takim razie wykorzystam te kupony na zapiekanki na kiedy indziej. Albo wezmę Laurencego.
— Zatrzymaj się — powiedziała, ledwo Milio dokończył. — Masz coraz mocniejsze argumenty.
— Na razie mam dwa. Zapiekanki i ja.
— I ty?
— I ja.
— To akurat słaby argument. Gdybym chciała słuchać brzęczenia nad uchem przez cały dzień, oswoiłabym muchę albo umówiła się na spotkanie z Trumpem. — Kanmi wzruszyła ramionami, dumnie pocierając dinozaury na skarpetkach.
— Nie wysłałaś listu do Trumpa, zanim zapytałaś mnie o Nowy Jork, więc zakładam, że nie jest twoim pierwszym wyborem. — Światło padające na Milio z korytarza zdradzało, że się uśmiechał, tak jak Kanmi.
Patrzyła na niego przez moment.
Był całkiem przystojny jak na chłopaka. Nigdy mu tego nie powie, ale czasem o tym myślała.
— Tak. To aktualne — przyznała wreszcie, spuszczając jedną nogę przez parapet. — Zanim zapytasz, po co jedziemy do Nowego Jorku, to po książki. Zamówiłam kilka i tak, muszę jechać aż do Nowego Jorku, żeby je dostać.
I bardzo zależy mi na tym, żebyś był tam ze mną, dodała w myśli. Nie chodziło wcale o to, że bała się być sama albo wolała mieć kogoś przy sobie. Nie chodziło nawet o Milio. Powód wyjazdu do Nowego Jorku był taki sam, jak ten, dla którego Milio Hansen musiał tam z nią być. Na jedno wychodziło.
— Aż do Nowego Jorku?
— Tak. Aż do Nowego Jorku.
Skinął ze zrozumieniem głową.
— Kanmi.
— Milio?
— Dlaczego nie mogą przysłać ich tutaj?
— Milio.
— Kanmi?
— Dlaczego nie mogą przysłać ich tutaj? — powtórzyła po nim.
— No… tak, to powiedziałem.
— Moje słońce. Milio. — Przybrała specyficzny, przeznaczony do tłumaczenia dzieciom dodawania ton. — Nie przyślą ich z tego samego powodu, z którego nie widzisz porozwieszanych po Nowym Jorku banerów z dobitnym Nudzisz się w te wakacje? Przyjedź do obozu dla herosów i dokładną lokalizacją. Wiesz, z tymi strzałeczkami, pięćset metrów do celu. — Posłała mu jeden z najpromienniejszych, najserdeczniejszych uśmiechów, jakie potrafiła wymusić. — Chcesz zapytać o coś jeszcze?
— Nie, proszę pani. Żadnych pytań.
— To dobrze.
Długo nie przerywali ciszy. Kanmi czuła letni wiatr na swojej skórze. Oparła się ramieniem o futrynę i spojrzała na tarczę zegarka. Krokodyl na nim patrzył na nią wielkimi oczami.
— Wiesz, że jest dopiero dwudziesta druga trzy? — Spojrzała na Milio, sugestywnie unosząc brwi.
— Naprawdę?
— Tak — powiedziała. — A ja mam dzisiaj dużo energii.
— Naprawdę?
— Nie. Na niby — Kanmi prychnęła. — Wchodź.
Milio otworzył szerzej oczy.
— Teraz?
— No przecież mówię. Dawaj, podam ci ręcę. Oprzyj się o ścianę i wejdziesz, nie jest tak wysoko. — Ponagliła go, wyciągając ku chłopakowi ręce.
— Mogę wejść drzwiami.
— Nie bądź pizda. — Kanmi pochyliła się jeszcze bardziej. — Chodź.
Milio podszedł bliżej, mierząc wzrokiem wysokość z ziemi do okna. Wystarczyło, by podskoczył i zadarł wysoko nogę.
Kanmi poczuła, jak Milio ściska jej dłonie. Powinien robić to częściej. Zeskoczyła z parapetu i zaparła się kolanami o jego brzeg, ciągnąc Milio do środka. Młody Dionizos wczołgał się z sapnięciem, które z całą pewnością powinno ściągnąć do okna grono gapiów. Z łoskotem zsunął się z parapetu na podłogę. Kanmi zmrużyła oczy, patrząc nań z politowaniem.
— Baletnica.
— Dzięki. Podaj mi rękę.
Kanmi pociągnęła go ku górze.
— Dwoje z moich współlokatorów wyjechało do rodziny, jedna jest u chłopaka, czwarta się mnie boi, więc dam radę ją wykopać — wytłumaczyła szybko, gdy szli w stronę sypialni. — Wiesz, co to znaczy?
— Że możemy się pieprzyć?
— To między innymi.
— Jest coś ciekawszego?
— Tak, Milio. — Podświadomość skierowała jej wzrok na malinkę na szyi chłopaka. — To, że mogę przymierzyć moje skarpety.
Siedzieli na jednym z łóżek, Milio przyciśnięty plecami do ściany, a Kanmi ze skarpetkami w ręku, po turecku. Milio opowiadał, jak byli w bibliotece, o bibliotekarce z Potworów i spółka i o tym, jak zobaczył na witrynie dinozaury. Przyznał, że cofnął się specjalnie, przez co serce Kanmi roztopiło się na krótką chwilę.
— Jesteś dziwnie miły — przyznała.
— Dziwnie miły? — powtórzył z teatralnym oburzeniem. — Zawsze staram się być miły.
— Nie, Milio. Często jesteś chujem. Takim kompletnym chujem, który nie zasługuje nawet na dodatkową porcję brukselki. Nikt nie lubi brukselki, a tobie nawet nie daliby dokładki. — Kanmi skrzyżowała ramiona na piersi.
Może przesadziłam.
Nie powinnam była.
Na twarzy Milio wykwitł uśmiech. Bezczelny uśmiech.
— Dlaczego się uśmiechasz? — Kanmi potrząsnęła głową, rozchylając usta.
— Jesteś chujem, który nie zasługuje na brukselkę! — przedrzeźniał Zervas, powtarzając jej słowa wysokim głosem. — Miałem się popłakać?
Kanmi nie powstrzymała mimowolnego parsknięcia.
— Jesteś jak Flynn z Zaplątanych.
— Jak kto z czego?
— Słucham?
— Jestem jak kto?
— Julek. Julian Szczerbiec. Flynn Rajtar. Milio?
— Tak, Julian Szcz… Szczerbac? Flin Radar.
— Nie oglądałeś nigdy…
Zakryła otwarte szeroko usta ręką i zamilkła. Milio nie mówił dużo więcej. Gwałtownie podniosła się z łóżka i złapała za swój leżący na stoliku nocnym laptop. Wpisując, co trzeba, położyła go na udach Milio.
— Co? — Obrócił się do Kanmi, gdy siadała obok niego, ramię w ramię.
— Oglądamy Zaplątanych.
Milio nie próbował protestować, ku uciesze Kanmi.
Oparła głowę o jego bark i, być może, ale tylko może, ściskała ramię Milio, kiedy Roszpunka i Flynn uciekali z Dziarskiego Kaczątka. Kiedy Milio wciąnął ze świstem powietrze, widząc, jak Flynn odpływa na łódce z Karczybykami, złapala go jeszcze mocniej i przycisnęła doń głowę.
Dałaby mu tę brukselkę.
Dałaby mu więcej niż brukselkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz