JESIEŃ
Patrząc na siedzącego obok mężczyznę, nie wiedziałem, czy widzę wariata, czy też uczłowieczoną halucynację, która jakimś sposobem pojawiła się przede mną. Nie widziałem bowiem żadnej możliwości w tym, żeby ktoś, tym bardziej nieznajomy, faktycznie brał mnie na poważnie, a nawet pytał mnie o samopoczucie.
Dłuższa chwila milczenia niejako zmusiła go do zajęcia się swoimi myślami. Ja także zostałem nimi pochłonięty, jednak nie skłaniały się one ku niczemu konstruktywnemu; skupiłem się najbardziej na tym, jak ogromny był ból brzucha, który złapał mnie mniej więcej w połowie naszej rozmowy. Siedząc przez jeszcze kilka minut, modliłem się w duchu, żeby kolega obok przypadkiem nie usłyszał rozstrojonego marsza, którego zaczęły mi grać rozzłoszczone kiszki, domagające się jakiejkolwiek formy pożywienia. Patrząc się w stronę nieznajomego kątem oka, upewniając się, że nie patrzy w moją stronę. Wtedy powoli przesunąłem się na kant ławy, by następnie się z niej podnieść. Niestety wstając z niej, uderzyłem butem w jej drewnianą nogę, a odgłos rozległ się szumem po całym pomieszczeniu.
Przyrzekam, że mogłem dosłownie czuć jego wzrok wtapiający się w mój tył.
— Chcesz powiedzieć, że jednak dokądś idziesz? — zapytał, podchodząc do mnie.
Odwróciłem się wtedy na stopie, unikając kontaktu wzrokowego jak ognia. Mimo że zamierzałem skierować się w stronę wyjścia, od którego niemiłosiernie biło nieprzyjemnym chłodem, wcześniejszy problem skutecznie mi to uniemożliwił. Podobnie jak dźwięk uderzenia w ławkę, teraz burczenie maltretowanego przeze mnie żołądka w sekundę dotarło zarówno do moich uszu, jak i jego. Momentalnie podniosłem wzrok, żeby spotkać jego zmartwione oczy. Już wtedy wiedziałem, że się z tego nie wykaraskam, toteż bez większego namysłu zgodziłem się na jego propozycję odwiedzenia zakrystii. W najlepszym przypadku zaspokoję głód, w najgorszym — stanę się następnym świętym, którego portrety będą wieszane na ścianach kościołów.
— Lubisz może kanapeczki? — zapytał, podwijając rękawy sutanny.
Na moje oznajmujące kiwnięcie głową, mężczyzna szybko odnalazł schowany w szafce chleb, który widocznie był po jakichś przejściach. Nie planowałem jednak wybrzydzać, ba, nawet do głowy by mi to nie przyszło, gdybym się nad tym nie zastanowił, przecież z natury przyzwyczajony byłem do diety wysokostresowej i niskopodażowej.
Zachowując odpowiedni dystans, wpatrywałem się uważnie w dłonie przygotowujące mi posiłek, jakbym bał się, że spomiędzy kromek chleba wyjmie nagle tabletkę zawierającą nieznaną mi substancję, chociaż zapewne zaprzeczałoby to wszystkiemu, co to miejsce miało promować. „Miłość i pomoc bliźniemu” — taki właśnie napis widniał na jednym z kalendarzy wiszących na ścianie pokoju. Stanowił on pewnie podsumowanie dla tych, którzy faktycznie wierzyli w te słowa i przypomnienie tym udającym tę wiarę. Niemniej jednak przyjemnym uczuciem było mieć świadomość, że istnieje miejsce, które z pozoru powinno cię otwarcie przyjąć, bez względu na to, kim jesteś. Koncept, którego wcześniej nie byłem świadkiem.
Nie minęło parę chwil, a zestaw świeżo złożonych przez delikatne dłonie nieznajomego kanapek stało przede mną i usilnie zachęcało do zagłębienia się w ich smaku. Niemrawo patrząc na podającego mi z nimi talerz, wystawiłem rękę, odbierając od niego posiłek. On także sięgnął po jedną z nich, a następnie gestem zachęcił do zajęcia miejsca przy drewnianym stoliku.
— Jesteś z okolic? — zapytał, spoglądając na mnie. — Czemu nie jesz? Nie lubisz ogórka?
Tu wcale nie chodziło o żadnego ogórka, a o fakt, że ktoś faktycznie poświęcił czas na zrobienie czegoś dla mnie. I to jedzenia, rzeczy, która niby jest najprostsza, a mimo to przynosi najwięcej wdzięczności. I właśnie tak wpatrując się w leżące przede mną dwie kromki chleba, które tak dokładnie zostały posmarowane cienką warstwą masła, a na niej położony żółty ser i starannie pokrojone plastry ogórka, poczułem formującą się w moim przełyku gulę. Nie była ona zwyczajna; nie mogłem jej przełknąć ani przetrawić, a jej obecność coraz bardziej mi przeszkadzała. W pewnym momencie nawet do tego stopnia, że wnet poczułem kilka pierwszych łez spływających mi po policzkach. Następnie widziałem, jak spadają one na ową kanapkę, zapewne skutecznie ją dosalając. A na to wszystko patrzył się wciąż nieznajomy — i kompletnie nie wiem, co mógłby wtedy myśleć.
Nie rozmawialiśmy o tym. Widząc moje rozdrażnienie, ze spokojem dokończył jeść. Następnie przeczekał płacz i patrzył w ciszy, jak powolnie przeżuwałem każdy kolejny kęs. W międzyczasie zdążył nawet zagotować wodę na herbatę, którą przysłodził pszczelim miodem. Dopiero ona pozwoliła mi na rozgrzanie się i faktyczne dojście do zmysłów.
Nie czułem już wtedy tej niezręczności ani roztargnienia, a faktyczną przyjemność z jego obecności. Dzięki niemu nie czułem się tak samotny, zagubiony w myślach. I za to dyskretnie mu podziękowałem, gdy odprowadził mnie pod sam przystanek autobusowy, skąd miałem dostać się do obozu. Naturalnie rozstaliśmy się bez słów; spotkanie naszych oczu wystarczyło, żebym otrzymał od niego ciepłe pożegnanie.
────
[742 słowa: Claude otrzymuje 7 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz