poniedziałek, 17 lutego 2025

Od Kala CD Elianne — ,,Cherry flavoured conversations"

Poprzednie opowiadanie

W jego dłoniach ląduje opakowane w prezentowy papier coś. Mruga szybko w zdezorientowaniu i unosi wzrok na Eli, która wpatruje się w niego z niecierpliwością i oczekiwaniem wypisanymi na twarzy. Dopiero po chwili dociera do niego, że Eli postanowiła obchodzić wydarzenie, którego już dawno nikt nie świętował. Z wielu powodów, a głównie dlatego, że Kal nigdy nie zdradzał ani daty swoich urodzin, ani jakiejkolwiek chęci otrzymywania prezentów (w tym również składania życzeń oraz wspominania, że to „jego święto”) i już dawno przyzwyczaił do tego, że ten dzień przechodzi w milczeniu i całkowitym niezainteresowaniu jego osobą, podczas gdy wszyscy zajęci byli pośpiesznym przygotowywaniem się do walentynek. O ironio, musiał urodzić się dzień przed nimi, jakby już one same nie sprawiały mu wystarczająco wielu problemów. Nagle wszyscy biegli do niego, żeby wyznać mu swoją miłość, w szkole aż wstyd było mu przyjmować góry czerwonych walentynek i innych drobnych prezentów, a czasem nawet znajdował się ktoś na tyle odważny, kto próbował umówić się z nim na randkę albo go pocałować. Walentynki przyprawiają go o mdłości i już w pierwszy dzień lutego Kal próbuje zaplanować wszystko tak, żeby w święto miłości nagle zapaść się pod ziemię i ograniczyć swoje kontakty z ludźmi do zera.
Uśmiecha się słabo, nie do końca wiadomo, czy do prezentu, czy do Eli, i próbuje przykryć swoje zdezorientowanie jakąś dziwną, skołowaną mieszanką wdzięczności i radości, która nie wychodzi mu najlepiej. Wygląda jak przyłapane przez mamę na malowaniu po ścianach dziecko, które z całych sił próbuje obrócić sytuację w coś nieskutkującego szlabanem.
— O, wow, dzięki — bąka niepewnie, skubiąc paznokciem końcówkę przezroczystej taśmy klejącej. — Nie… nie spodziewałem się — dodaje pod nosem, choć szybko zdaje sobie sprawę, że powinien był się spodziewać. Po tym, jak Eli przez dobre dwa tygodnie męczyła go pytaniem o jego urodziny, nie powinien być zaskoczony.
Pod naglącym spojrzeniem Eli (która, swoją drogą, z każdą sekundą tego nieco niezręcznego momentu zdaje się coraz bardziej rozczarowana), odpakowuje prezent. Z początku, prawdopodobnie ze stresu, nie do końca rozumie, czym jest biała masa, która zajmuje zdecydowaną większość pakunku. Biały, błyszczący materiał okazuje się niespodziewanie miękki w dotyku i Kal wreszcie orientuje się, że to prawie dwumetrowy szalik i proste rękawiczki. Jego ręce z pewnością podziękują Eli bardziej, niż Kal kiedykolwiek byłby w stanie, bo plastry owinięte wokół cienkich palców chłopaka są oczywistą pozostałością po spękanej od mrozu skórze, która desperacko próbuje się zagoić od niemal miesiąca, ale na miejscu starych ran praktycznie od razu pojawiają się kolejne, nowe.
— Aż tak martwisz się o to, że w końcu dostanę zapalenia płuc? — Próbuje zażartować, ale ton jego głosu jest przerażająco oschły, tak oschły, że nawet najbardziej sarkastyczne uwagi mogą się przed nim schować. Odchrząkuje niezręcznie, przygnieciony falą emocji, którą emanuje Eli i które mącą mu w głowie bardziej od jego własnego stresu. W tym momencie pragnie mieć moc cofania czasu, żeby przenieść się o dwie minuty w tył i powiedzieć coś zupełnie innego, co nie brzmiałoby tak okropnie. — Znaczy, dziękuję. Serio — poprawia się szybko. Czuje znajome ciepło, które rozchodzi się po jego policzkach i naprawdę bardzo stara się o tym nie myśleć. Tak bardzo, jak stara się nie myśleć o piekących od powstrzymywanych łez zażenowania oczu. — Dawno nie miałem… własnego szalika. Tym bardziej rękawiczek.
— To nie wszystko — zwraca mu uwagę Eli z niepewnym uśmiechem. Kal przeklina w duchu, bo czuje mieszankę emocji, którą otoczona jest dziewczyna. Mieszankę, którą sam stworzył (albo przynajmniej bardzo pomógł w stworzeniu jej) i nie podoba mu się to, jakiego rezultatu się doczekał. Lekko przygryza wargę, odkładając na bok szalik i rękawiczki, żeby przejrzeć resztę prezentu i tym razem zareagować adekwatnie, tak, żeby nie zawieść jej po raz kolejny.
W oczy najpierw rzuca mu się bransoletka, która wygląda, jakby została zrobiona specjalnie dla niego. Koraliki utrzymane są w delikatnych, pastelowych kolorach, a pomiędzy nimi zwisa mała zawieszka w kształcie gwiazdki. Zanim cokolwiek mówi, wsuwa ją na nadgarstek, a jego uśmiech nagle staje się znacznie bardziej naturalny niż chwilę temu.
— Jest cudowna — mówi w pełni szczerze, ale nadal trochę boi się podnieść wzrok i spojrzeć na Eli. Już wyobraża sobie jej zawiedzioną twarz, bo jego reakcja pewnie znowu nie jest wystarczająco entuzjastyczna, jego ton nie pasuje do emocji, które próbuje wyrazić, a jego mina przedstawia kompletnie co innego, niż wypowiadane przez niego słowa. Może powinien zacząć piszczeć i skakać dookoła albo zacząć płakać ze szczęścia? To na pewno coś, co zrobiłaby Mischa, ale on wolałby już nigdy nie wyjść z własnego łóżka, niż zrobić taką scenę.
Ku jego zaskoczeniu, emocje Eli zmieniają się, ale na lepsze. Wyczuwa nawet trochę ulgi i dzięki temu i jemu robi się lżej na sercu. Zdecydowanie musi przestać tyle myśleć (co powtarza sobie niemal zawsze, gdy jego obawy okazują się błędne i oczywiście, że nigdy się do tego nie stosuje).
— To taka… wiesz, taka w stylu tych wszystkich bransoletek przyjaźni — tłumaczy mu Eli i podwija rękaw swojego swetra. Na jej nadgarstku znajduje się dokładnie taka sama bransoletka, jeśli nie liczyć zawieszki, która u niej przedstawia małego kwiatka.
Kal prawie mówi, że w takim razie już nigdy jej nie zdejmie, ale w porę się rozmyśla i po prostu posyła Eli uśmiech, nareszcie patrząc jej w twarz. Szybko wraca wzrokiem do prezentu i wyciąga z niego ostatni element.
— O — wydusza (z braku lepszego pomysłu i ograniczonej szybkości jego myśli, która zwolniła do prędkości samochodu stojącego w korku), gdy otwiera błękitne pudełeczko na biżuterię. Lekko drżącymi palcami wyciąga z niego kolczyki i odwraca się do Eli. — Do której będą pasować? — pyta, przykładając jedną z gwiazdek do prawego ucha, gdzieś pomiędzy dolne dziurki. 

  Elianne? 
 ─── 
 [913 słów: Kal otrzymuje 9 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz