środa, 19 lutego 2025

Od Kala CD Elianne — „Cherry flavoured conversations”

Poprzednie opowiadanie

— Jeżeli dla ciebie “coś fajnego” jest staczaniem się z ośnieżonej górki, to chyba sobie odpuszczę — mruczy Kal, wygrzebując z siebie resztki asertywności, które jest w stanie zaserwować Eli. Jest dla niego zdecydowanie zbyt miła, żeby jej odmawiać.
Ta myśl zdecydowanie zapala coś w jego głowie, jakiś sygnał alarmowy albo po prostu wyzwala rój innych myśli, które atakują jego umysł jak wściekłe pszczoły. Po szybkim zastanowieniu, bardzo racjonalnie stwierdza, że to przecież najzupełniej normalne, że o kimś tak myśli, ludzie mają w zwyczaju myśleć o innych różne rzeczy i z pewnością jedną z nich jest stwierdzenie, że ktoś jest dla nich miły i nie zasługuje na złe traktowanie. Znaczy, to wcale nie tak, że to pierwszy raz w jego życiu, gdy stwierdza, że komuś nie wypada odmówić. Albo że nawet wtedy, gdy wszystko dookoła mówi mu, że powinien odmówić, to on nie chce mu tego robić. Totalnie normalne, nic dziwnego, wcale nie jest to czymś dziwnym, a już szczególnie nie dla niego i wcale nie zaczyna poddawać wątpliwościom swoją, budowaną przez niego latami, osobowość, którą był pewien, że w pełni zna. Nerwowo poprawia włosy, jakieś dziwne emocje zaczynają drążyć dziurę w centrum jego klatki piersiowej, czuje, jakby brakowało mu pewnej części, która powinna tam być. Nagle zaczyna dręczyć go przeczucie, że nie ma w nim czegoś, co zawsze było obecne, ale nie potrafi przypomnieć sobie, czym to było.
— Oczywiście, że to jest dla mnie fajne — Kal lekko wzdryga się, gdy Eli mu odpowiada. W ciągu tej krótkiej chwili już zdążył zapomnieć, że w ogóle z kimś rozmawia, a już na pewno przeszła mu chęć na jakiekolwiek wychodzenie z wygodnego łóżka i tarzanie się w śniegu. Nawet z Eli. Zwłaszcza z Eli. — Tylko że nieszczególnie z tobą.
— Super, rozwiązane. — Ton jego głosu nawet jemu wydaje się być dziwnie mdły. — To w takim razie nigdzie nie idziemy i…
— Tego nie powiedziałam! — śmieje się Eli, która chyba bierze jego słowa za jego zwykłą, codzienną upartość i niechęć do robienia czegokolwiek, co zmusiłoby go do poczucia irytującego mrozu kłującego jego policzki. — Idziemy i tego nie zmienisz.
Kal zaciska zęby i dyplomatycznie postanawia się nie odzywać. Nawet nie dyplomatycznie, po prostu zamiast powiedzieć “chyba jednak nie czuję się na siłach na wychodzenie”, wybiera milczenie, które ani niczego nie zakomunikuje Eli, ani mu w niczym nie pomoże. Jedyne, co robi, to komplikuje sprawy, ale Kal nie jest w stanie wydusić z siebie żadnej formy przyznania się do tego, że chyba nagle, tak po prostu, kompletnie stracił humor. Nie pomaga nawet to, że Eli by to zrozumiała i on bardzo dobrze o tym wie.
W ten sposób, tylko w połowie nie z własnej woli, bo jakaś jego część nadal chce spędzić czas z przyjaciółką, pierwszy raz wsuwa na dłonie rękawiczki i szczelnie owija szyję szalikiem. Zgodnie z radą Eli oraz po prostu w wyniku dziwnego przeczucia, że jednak będą tarzali się w śniegu i nie jest w stanie nic na to poradzić. Kal nieco niechętnie idzie za Eli, dłonie wbija w kieszenie płaszcza i wydaje się być znacznie bardziej markotny niż zazwyczaj.
— Skoro to twoje urodziny…
— Nie musisz mi ciągle tego przypominać — przerywa jej Kal oschłym pomrukiem, ale szybko reflektuje się, co właściwie powiedział i, jak można się spodziewać, nie jest z tego zadowolony. Mimo wszystko, nie chce zepsuć Eli humoru. — Przepraszam. Nieważne. Mów dalej.
— To chyba ja powinnam przepraszać. — Eli uśmiecha się słabo. — W ogóle to… wszystko okej?
Kal po prostu kiwa głową, nagle niezdolny do wydania z siebie jakiegokolwiek dźwięku. Zdecydowanie nie czuje się “okej”, prędzej jego samopoczucie można obrazowo opisać jako “kompletnie gówniane”.
— Chciałam powiedzieć, że skoro… że może zamiast lepienia bałwana, powinniśmy zrobić coś bardziej… — wykonuje dziwny gest dłonią, próbując znaleźć odpowiednie słowa — twojego. Takiego w twoim stylu. Tylko w twoim stylu byłaby jakaś przytulna kawiarnia, ale… pytanie, czy chce ci się jechać do San Francisco?
Zadaje niespodziewanie trudne pytania. Pytania, na które Kal nie potrafi znaleźć dobrej odpowiedzi, bo jego mózg koncentruje się na fakcie, że jest całkowicie zamglony i połączenie ze sobą jakichkolwiek rzeczy, dosięgnięcie do pewnych słów, które dobrze byłoby wypowiedzieć, jest praktycznie niemożliwe. Już nie wie, czy po prostu z jakiegoś powodu za bardzo się zestresował, czy jego umysł postanowił przestać z nim współpracować, ale aktualnie nie pozostaje mu nic innego niż szamotanie się we własnym ciele, klatce bez wyjścia. Jego usta, zamiast się otworzyć, zaciskają się jeszcze bardziej, nagle musi znacznie bardziej skupić się na tym, żeby w ogóle oddychać, a nawet nic takiego się nie stało. Nic, co u kogoś innego mogłoby wywołać taką reakcję, jedna myśl, która wszystko spowodowała w najmniejszym stopniu nie miała aż tak znaczącej wagi, żeby w tak dużym stopniu zachwiać jego samopoczuciem. Przejście nad tym i powrót do jego normalnego sposobu bycia wydaje się być praktycznie niemożliwy i Eli na pewno musiała już coś zauważyć i albo po prostu ignoruje to z czystej życzliwości (co w pewnym sensie jest niesamowicie urocze z jej strony), albo wierzy, że uda jej się poprawić nastrój Kala (w co on też byłby w stanie uwierzyć, ale coś mu się wydaje, że dzisiaj jego umysł i ciało nie mają zamiaru z nim współpracować). Nieco sfrustrowany wypuszcza z płuc powietrze, dopiero teraz orientując się, że wstrzymał oddech.
— Nie wiem. Możemy jechać. Nie przeszkadza mi to.
Eli wydaje się być tylko w pewnej, prawdopodobnie bardzo nikłej, części przekonana o szczerości jego słów, ale ich nie kwestionuje. Uśmiecha się miło do Kala i pomimo tego, że on jest w stanie wyczuć moment jej zawahania i lekkie ukłucie niepokoju, które godzi w niego jak fizyczna, bardzo ostra szpilka, dziewczyna nie zdradza po sobie żadnej z tych emocji. Kal w pewnym sensie jest jej za to wdzięczny, ale nie jest w stanie wyrzucić z głowy świadomości o emocjach wirujących wokół nich, zawsze obecnych w powietrzu, gdziekolwiek by się nie znalazł. Dzięki temu zawsze ma prosty powód, przez który nie może (zazwyczaj przekornie rozumiane przez ludzi jako: “nie chce”) uczestniczyć w większych wydarzeniach — zawsze kończy się to całkowitym przebodźcowaniem, a co za tym idzie, jest jeszcze gorszy w obyciu niż zazwyczaj, a poza tym czuje się fatalnie. Na koncercie był raz w życiu i skończyło się to tak, że wyszedł z niego jeszcze przed połową, po czym odhaczył ten sposób spędzania czasu jako “nigdy więcej”.
Na ulicach San Francisco zdecydowanie =widać walentynkowy klimat, te wszystkie serduszka, słodkie misie i kotki, czerwienie i róże opanowały większość sklepowych witryn. Kawiarnie i restauracje zmieniły swoje dekoracje na oklepane, serduszkowe girlandy i Kal zgaduje, że już jutro wszędzie pojawią się banery głoszące, że pary otrzymują 30% zniżki. Komercjalizacja świąt, jak on to uwielbiał. Gdy idą ulicami, po chodnikach pokrytych warstwą soli i brudnych, żałosnych resztek śniegu, który w tym roku postanowił praktycznie w ogóle nie padać, Kal zagląda przez szyby do wnętrz mijanych kawiarni. Gdy dostrzega brzydkie dekoracje, nieprzyjemną kolorystykę albo zapełnione stoliki, odpowiada zdecydowanym kręceniem głową na pytające spojrzenie Eli. Krążą tak już dość długo, aż wreszcie Kal obniża swoje standardy do mało zatłoczonego lokalu, ignorując wszystkie inne aspekty. Wreszcie zasiadają naprzeciwko siebie przy niedużym, okrągłym stoliku w malutkiej, utrzymanej w błękitach i bieli kawiarni, a humor Kala poprawia się… trochę. Ich stolik stoi w pewnym oddaleniu od pozostałych, na tyle daleko, że nieprzyjemne emocje innych ludzi nie przeszkadzają Kalowi aż tak bardzo, jak zazwyczaj, więc jego jedynym dręczycielem pozostaje obsługa lokalu.
Gdy ma parszywy humor, całym sobą przeistacza się w antyspołeczne stworzenie stroniące od jakichkolwiek kontaktów z ludźmi. Zdecydowanie nie jest dumny z tej części siebie.
W dłonie dostają menu, w którym obecna jest już walentynkowa oferta dla dwojga. Kal, stając przed wyborem, który okazuje się być dla niego zbyt trudny w tym momencie, ma ochotę schować twarz w dłoniach i się popłakać. Zdecydowanie nie należy oczekiwać po nim szybkiego wyboru, gdy ledwo jest w stanie odczytać, co jest napisane w menu, bo projektanci wybrali tak okropną czcionkę, że jego mózg odmawia przyjęcia jej jako pismo ludzkie.

  Elianne? 
 ─── 
 [1301 słów: Kal otrzymuje 13 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz