poniedziałek, 17 lutego 2025

Od Judasa CD Havu — ,,Take me to church"

Poprzednie opowiadanie

Zwątpienie napłynęło jeszcze bardziej to twarzy Judasa, nasycone nie wiadomo, czy to dokładnie zmartwieniem o sytuację, czy niepewnością względem propozycji kawy w tak nieprzystającym — a równocześnie kuszącym, bo kto by nie chciał mieć zasponsorowanej kawy — momencie. Z jakiegoś powodu próbował mu poprawić humor akurat w taki niekonwencjonalny sposób, jakby doskonale wiedział, na co można nabrać Judasa. A choć nie było dużo takich rzeczy, to przecież Havu sam w sobie mógł nią być.
Oczywiście nie był typem osoby, która bezsensownie zadręcza się jedną sprawą, myśląc, myśląc i myśląc w kółko tylko o niej, zaniedbując przy tym wszystkie inne czynności życiowe, jakby to myślenie było dominującą, przeważającą nad wszystkim, najistotniejszą kwestią w życiu. Bo nie było. Sądził, że człowiek to istota, która powinna cały czas działać i robić naturalne dla niej rzeczy. Potrafił odpuścić, w przeciwieństwie do wielu osób. Szczerze mówiąc, gdyby ktoś go spytał o tę sprawę, to stwierdziłby, że takim nadmiernym rozmyślaniem sami sobie robimy celową krzywdę i nie ma nic trudnego w tym, aby pozbyć się natrętnych rozważań. A przynajmniej tak by odpowiedział jakiś czas temu. Teraz przyłapywał się na konsekwentnym powielaniu tego samego schematu. Martwienie się o coś, co było, czego nie da się już naprawić ani cofnąć, zastanawianie się, jakie coś będzie miało konsekwencję na przyszłość, lub, co najgorsze z tego wszystkiego — dziwna, paraliżująca tendencja do odłączania się od całej rzeczywistości i wszystkich fizycznych rzeczy wokół z powodu niemożliwości skupienia się na tym, co tu i teraz i wykraczaniu poza obszary racjonalizacji. A to wszystko przez nierozwikłane emocje, które ciągle na nowo się komplikują, gdy tylko ma się wrażenie, że nie ma już powodów do obaw.
Powodem tych uczuć był w większości on, co udowadniało mu jeszcze bardziej, że nie potrafi zostawić pewnych spraw za sobą.
A zaraz za nim, zaczął się bardziej martwić wszystkim innym. Najwyraźniej tak jak nawyki idą w parze, tak również dołki psychiczne oraz strapienia.
Uśmiechnął się do Havu lekko, wbijając wzrok w dwustronną kartę menu, udając, że nie kieruje ani odrobiny uwagi na wypisane w nim pozycje, bo to przecież dość poważna sytuacja. Siedzieli w przytulnej kawiarni, a właśnie wczorajszego dnia Vincent pojawił się w domu księdza i potem oznajmił, że jest odpowiedzialny za śmierć ojca. Którym był Aiden. Nie wiadomo, co jeszcze można by wymyślić, aby było to jeszcze bardziej pokręcone.
— Właśnie zostawiłeś jakiegoś obcego dzieciaka w swoim domu.
— O, daj spokój. — Wzruszył ramionami na potwierdzenie obojętności swoich słów. — Nie będzie ci głupio, jak teraz tak wyjdziemy stąd? Tak po prostu?
— Głupie jest zostawianie go. Sam go nie chciałeś — wytknął mu, jakby właśnie sam urodził tego dzieciaka, a Havu był drugim ojcem, który nigdy nie chciał mieć syna.
— I co, myślisz? Że teraz ucieknie? Nawet jeśli, to lepiej dla nas. Lepiej dla ciebie.
Widać było, że nie do końca podzielał zdanie Havu i wewnętrzne podburzył go przez te słowa. Pochylił się bardziej do przodu, wzdychając głośno. Położył kartę na okrągły, niewielki stolik i otworzył usta, by coś powiedzieć, ale młodszy go wyprzedził.
— Nie zachowuj się jak jego ojciec — stwierdził, jakby potwierdzając, że ,,irracjonalne” (wedle niego) zachowanie Judasa przypomina rozgoryczoną matkę. — Uwierz mi, nie ruszy się z miejsca. Nie po to uciekał i ciebie szukał, żeby teraz zniknąć. Znając ciebie, w tym momencie wypijesz raf waniliowy. Coś słodkiego, trafiłem? — Zmienił kompletnie temat, a smukłe, blade palce przesunęły bliżej twarzy menu. — Dobra, to zakładam, że tak.
Bez słowa pozwolił mu złożyć zamówienie, nie kontynuując tematu. Rozpędzone myśli, ku jego własnemu zdziwieniu, na tę chwilę stanęły w miejscu, a zastąpione zostały obrazem szyi i wyraźnie zaznaczonych obojczyków Havu, odsłoniętych przez ciemnozielono-brązowy, wyglądający na wyjątkowo miękki, wełniany sweter z niskim dekoltem, na które patrzył przez pewien czas, dopóki morsko-szmaragdowe oczy rudowłosego nie napotkały się z zażartym wzrokiem mężczyzny. Judas odwrócił swoją uwagę od piegowatej skóry i podparł brodę dłonią, a punktem zaczepienia jego spojrzenia stał się barista przygotowujący kawę.
Vince zawsze może poczekać.
— Piętnaście minut.

 
Cholerne piętnaście minut.
— Może miał powód.
Niestety wrócił do tematu tak szybko (bo — jakby na to czekał, odliczając każdą sekundę ze wskazówek zegara w kawiarni — właśnie po tych piętnastu minutach, gdy z grzeczności odnieśli puste naczynia na blat i zaczęli ubierać kurtki), że cała radosna aura unosząca się nad Judasem w sekundę prysnęła. Od razu na jej miejsce wskoczył budzący dyskomfort, przybijający, przygaśnięty płomień kotłującej się niebezpiecznie złości, która w każdym momencie mogła się rozpalić z większą mocą.
— Powiedziano mu, że jesteś niezwykły. Kimś więcej niż zwykłym człowiekiem. Już nie mówiąc o tym, co było z jego ojcem po śmierci… Nie mówi ci to wszystko czegoś?
— Cieszę się, że łączysz kropki — odpowiedział sarkastycznie, ukazując rudowłosemu swój nadąsany wyraz twarzy. — Nagle jesteś tym tak zainteresowany?
— Nagle wydaje się to ciekawsze — zaświergotał z żartobliwym wydźwiękiem, widocznie speszony taką nieprzyjemną reakcją.
Havu wyszedł z budynku, przyspieszając nieco tempa, by dogonić wyższego od siebie, mającego tym samym (znacznie) dłuższe nogi, mężczyznę. Był prawie koniec lutego, ale chłodne, kłujące w skórę powietrze nie szczędziło na nikim. Otulił się płachtami niezapiętej kurtki, patrząc z lekko zmrużonymi oczami na plecy idącego przed nim Judasa, z powodu wpraszających się na jego twarz, przedzierających się przez niebo promieni słońca.
Znał go na tyle długo, że był w stanie wyczuć, co czuje. I nie chodziło tu o tę charakterystyczną, budzącą trwogę aurę trwale unoszącą się nad nim — Havu osiągnął ten etap, że była dla niego już całkowicie obojętna. Judasowi nie do końca podobał się taki otwarty dostęp do jego emocji ze strony rudowłosego.
— Jak jesteś tak bardzo ciekawy, to mi pomożesz, nieważne czego będzie chciał.
To zabrzmiało jak nakaz. Nie była to w żadnym przypadku prośba, której Havu mógłby nie zaakceptować, bo syn Formido, zamiast wysłuchać jego odpowiedzi, potraktował go jak powietrze, postanawiając jak najszybciej wrócić do nastolatka.

 
Starał się zachować spokój, lecz na sam widok Vincenta zagotowała się w nim krew. Havu miał rację. Piętnastolatek nie ruszył się z miejsca, a jeśli się ruszył, to idealnie w porę wrócił na kanapę i nie było widać po nim żadnych oznak plądrowania mieszkania. Przymknął powieki i przez trzy sekundy zdołał wykonać powolny wdech oraz wydech. Havu w tym czasie poszedł do miniaturowej kuchni, zostawiając ich na kilka minut samych. Judas nawet nie usiadł, tylko stanął naprzeciwko niego, krzyżując ramiona na klatce piersiowej i w milczeniu lustrował go wzrokiem jakiś czas.
— Wie Pan co… — zaczął niespodziewanie mówić z wyjątkowo neutralnym tonem. — Nie wiem, czy z nim coś jest przypadkiem nie tak. W tamtym pokoju są… jakieś czaszki i szkielety. No i różne dziwne rzeczy w słoi-… — przerwał gwałtownie, gdy owy ,,z nim coś jest nie tak” wkroczył do pomieszczenia i wcisnął do ręki Judasa ciepły kubek.
— Czy ty mi właśnie zrobiłeś melisę? — zapytał, czując charakterystyczny, niezbyt lubiany przez niego, trawiasty, cierpki zapach ziołowej herbaty.
Havu wzruszył ramionami. Vincent zamrugał w zdezorientowaniu, patrząc to na jednego, to na drugiego mężczyznę.
— Okej… przechodząc do rzeczy — westchnął Judas. — Czego w ogóle chcesz? Mam ci opowiadać, jaki był Aiden? Co robił? Mam cię pobłogosławić, wyspowiadać z tego, co zrobiłeś? Może mam z tobą odegrać szczęśliwą rodzinkę?
— Chcę się zobaczyć z nim ostatni raz.
— Że co?
— Nie jestem głupi. Wiem o tych całych podziemiach i że mój ojciec też nie był do końca normalny.
— Nie — burknął Havu z irytacją. — Lepiej nic już nie mów więcej, dobra? Gadasz od rzeczy.
— Żałuję tego, co zrobiłem i chcę z nim porozmawiać. Powiedzieć mu, czemu to zrobiłem. I że ja to zrobiłem — spuścił wzrok, zbyt zawstydzony, żeby spojrzeć im w twarz. — Słyszałem, że to możliwe. Zrobię wszystko w zamian.
Judas już nawet nie miał siły się denerwować przez niedorzeczność tych słów. Rzucił zrezygnowany wzrok drugiemu mężczyźnie. Tym razem to on wyglądał na wstrząśniętego.
Może melisa jednak coś pomaga i dlatego był od niego znacznie spokojniejszy. A może większa reakcja ze strony Havu była powodem tego, że… już raz zrobił coś, o co właśnie prosił Vince. Dla Judasa. I że jako jedyny z ich dwójki jest w stanie tego dokonać.
— A tak w ogóle, czy panowie są parą? 

  Havu? 
 ──── 
 [1306 słów: Judas otrzymuje 13 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz