sobota, 22 lutego 2025

Od Claude'a CD Kurta — „God is gay”

Poprzednie opowiadanie

LATO

Jeżeli mógłbym jeszcze raz wybrać, czy tamtego dnia wyjść z tego pokoju, czy też usilnie próbować zasnąć, pewnie wybrałbym to drugie. Dlaczego? Bo teraz jeszcze bardziej mnie do niego ciągnie.
To nawet nie tak, że się w nim po prostu zabujałem, bo wcale tak nie jest. Nie znam go na tyle, żeby mieć do niego silne uczucia, jak pary z telewizyjnych programów randkowych, które obiecują sobie miłość po wieki wieków. Po prostu jakimś trafem, chociaż naturalnie można by domyślić się jakim, coś swoiście nie pozwala mi o nim nie myśleć. Jakby już się tak nad tym zastanowić, prawie każdego dnia chociaż raz szukam go wzrokiem wśród tłumu, co z lekka zaczyna być dla mnie zbyt obsesyjnym zachowaniem. A to już mnie przeraża.

Staliśmy wtedy przed dokładnie, co do najmniejszego szczegółu, jak nawet mikroskopijny pieprzyk na twarzy, wyrzeźbionym posągiem boga trzymającego zdobiony kielich. Niestety niedane mi było przypatrzeć się innym dziełom stojącym w ogrodzie, ponieważ ostrzegawcza strzała przeleciała mi tuż nad głową. Nim zdążyłem się obejrzeć w stronę, z której przyleciała, usłyszałem nakładające się na siebie krzyki, a także poczułem dotyk dłoni Kurta, która pociągnęła moją rękę do góry, co miało być znakiem na to, że nie posiadamy żadnych broni.
Jak się potem okazało, niestety nas nie zabili.

***

Gdy tamten wysoki chłopak mówił coś o jakiejś karze za opuszczanie terenu obozu w niedozwolonych godzinach, wiedziałem, że wcale nie skończy się to dobrze. Szczególnie że oznaczało to spędzenie kolejnych kilku godzin z mistrzem odnajdywania problemów w każdej możliwej sytuacji. Tym samym razem z Kurtem na tę wiadomość zareagowaliśmy bardzo podobnie — wzajemnym posłaniem sobie poirytowanych spojrzeń, jednak jego zostało wzbogacone o ciche warknięcie, jak u niezdyscyplinowanego psa.
Jeszcze tego samego dnia, chociaż o stosunkowo później porze, bo po ostatnim posiłku, dostaliśmy w prezencie zestaw młodego chemika — kilka detergentów, szmatkę oraz — o, zgrozo! — miotłę i kubeł z wodą w zestawie. Oczywiście myślę, że zostawianie nas dwóch bez żadnego nadzoru z zadaniem sprzątnięcia całej stołówki było bardzo rozsądnym pomysłem, toteż z zapałem zabraliśmy się do kompletowania naszej misji. Tym samym przysiadłem na schodku przed wejściem, opierając twarz na dłoniach i czekałem parę dłuższych chwil na to, aż chłopak skądś tam wróci, bo musiał pobiec załatwić coś bardzo pilnego, a odpowiedzią na moje pytanie brzmiące, czy aż tak bardzo chce mu się kupę po tamtej owsiance odpowiedział uprzejmie spierdalaj.
Tak więc wpatrując się w odsłaniający się księżyc, zastanawiałem się nad dzisiejszymi wydarzeniami. Rozmyślałem szczególnie nad tamtym miejscem, w którym nas przyłapali; nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek wcześniej był gdzieś, gdzie było aż tak pięknie. Następnym razem, kiedy nadarzy się okazja (i nie wpadnę przypadkiem na tego jełopa) na pewno znów się tam pojawię. I to zdecydowanie na dłużej.
W końcu jednak ujrzałem wyjawiającą się z ciemności rudą czuprynę, na której widok nie za bardzo wiedziałem, czy się cieszyć, czy też nad tym faktem ubolewać. Ostatecznie wyszło mi coś pomiędzy obiema tymi reakcjami, co optymalnie objawiało się moim typowym pustym wzrokiem oraz brakiem jakichkolwiek interakcji z chłopakiem.

Po pewnym czasie przeszliśmy z szybkiego zamiatania różnorodnych paprochów z podłogi do jej czyszczenia chemicznie skażoną wodą. Teoretycznie jej opary nie powinny wpływać na nasze samopoczucie, tym bardziej zdrowie, jednak z czasem dotarł do mnie niewielki ból głowy. Chociaż, jakby się tak zastanowić, mógł być też spowodowany samym widokiem porządku, do którego nie byłem przyzwyczajony.
Pamiętam, że zamiatałem wtedy kąt, który jakimś cudem przeoczyliśmy. Nie wiem, dlaczego akurat w tamtym momencie, ale rudemu zebrało się na wygłaszanie wewnętrznego monologu, który pewnie ćwiczył w głowie od pół godziny. A ja byłem zmuszony do jego wysłuchania.
— Wiesz, że to jest wszystko twoja, kurwa, wina? — burknął, klękając nad jedną z plam po rozlanej zupie. — Gdzie ty w ogóle lazłeś?
— Wcale nie musiałeś ze mną iść — westchnąłem, strzepując z siebie kurz. - Nie moja wina, że nie potrafisz zająć się sobą.
Nie odezwał się już więcej, a jedynie prychnął na moje ostatnie słowa. Spojrzałem się wtedy w jego stronę, przyglądając się temu, jak dokładnie szorował podłogę. Nie rozumiałem, dlaczego aż tak się starał, skoro to była tylko zwykła kara. Szczerze mówiąc, myślałem, że mnie tu zostawi i rozkaże samemu czyścić całą stołówkę, a szczególnie kosz ze zmieszanymi odpadkami. A tu proszę, rwał się do pracy, nawet jeśli ja byłem obok. I to było nadzwyczaj dziwne.
— Gdybym wiedział, że to się tak skończy... — stęknął, rzucając we mnie brudną ścierką.
Skonfundowany dotykiem mokrego siedliska bakterii, a może nawet i chorób pochodzących od chłopaka, odruchowo odrzuciłem szmatkę w jego stronę. Niestety, zamiast trafić w jego ramię, jak celowałem, uderzyła prosto w jego rozzłoszczoną twarz, skąd powoli zleciała na podłogę. Przez kilka sekund zatrważającej ciszy wpatrywałem się w naburmuszoną minę, a następnie zaśmiałem się na widok jego marszczących się brwi, co zapewne nie było najlepszym wyborem. Wywnioskowałem to nie tylko z ostrzegawczego spojrzenia, które mi posłał, lecz także z prędkiego kroku w moją stronę. Na ten gest pośpiesznie cisnąłem w niego także trzymaną miotłą, jednak i ona go wcale nie zatrzymała. Czego oni mnie tu niby uczą, skoro nic nie działa?
— Serio myślisz, że to jest takie śmieszne? — zapytał, stając w niebezpiecznej odległości.
Nie odezwałem się, bo nawet nie miałem kiedy. Jego dłonie szybko odnalazły drogę w stronę moich barków, za które silnie złapały. Pchnął mnie wtedy na ścianę, a ja próbując złapać równowagę, nieumyślnie zahaczyłem nogą o wiadro z brudną wodą, która rozlała się na wyczyszczoną już podłogę. Nie to jednak było wtedy moim największym problemem; gorszy stał tuż przede mną, patrząc się groźnie rozjarzonymi oczami wprost w moje, a nasze twarze dzieliły zaledwie jednocyfrowe centymetry. Wpatrując się w niego, chwyciłem go za nadgarstki, próbując odciągnąć od siebie. Nieudolnie, chociaż nie narzekam. Przynajmniej działo się coś ciekawego.
Przez kilka chwil tak się właśnie szarpaliśmy; na każdy mój ruch on odpowiadał kolejnym, gdzie wszystkie skutkowały wywróceniem patelni, zbiciem talerza, czy też wdepnięciem w kałużę. Moje biodra obijały się o każdy możliwy blat lub stolik, przez co mogłem czuć tworzące się nazajutrz siniaki. Kurt jednak szybko zebrał mnie z mebli i kilkukrotnie przycisnął bardziej do ściany, równocześnie próbując łokciami strącić moje ręce. Jednak nie dawałem za wygraną — żaden rudzielec nie będzie mi dyktować warunków. W pewnym momencie dotarło też do mnie, że może nawet proste nadepnięcie na jego stopę mogłoby coś dać, jednak jego ogromne buty zdawały się chronić go przed moimi nieczystymi zagrywkami. Końcowo jedna z jego dłoni złapała mnie za włosy, ciągnąc w dół. Mimowolnie odchyliłem głowę, jeszcze uważniej przypatrując się chłopakowi. Zaciskał wtedy zęby, analizując każdy centymetr mojej twarzy. Czułem się wtedy kompletnie przytłoczony.
— Kurt, debilu, gdzie jesteś? Mieliście już kończyć o tej godzinie — usłyszałem głos dochodzący z korytarza.
Rudzielec także się nim zainteresował, co dało mi lekką przewagę, Pędem ścisnąłem do za ramiona, ówcześnie puszczając nadgarstki, i podpierając się na nim z całej siły, uderzyłem kolanem w sam środek brzucha. Chłopak momentalnie zgiął się w pół, co pozwoliło mi na wyswobodzenie się z uścisku. Napływ adrenaliny pozwolił mi na zwinne wyminięcie go i zabranie plecaka z ziemi, jednak zanim zdążyłem wybiec tylnymi drzwiami, jeszcze raz spojrzałem się w jego stronę. Stał wtedy przy ścianie, podpierając się o nią jedną ręką, a drugą trzymając za talię. Poczułem się trochę głupio, myśląc o tym, że tak piękna wycieczka do ogrodu skończyła się w ten sposób, niemniej nie ukrywałem przed sobą, że sam na to sobie zasłużył, wieszając na mnie ścierkę pełną czyichś włosów i okruszków z kolacji.
— Sory, ale to już była twoja wina — stwierdziłem.
Na moje słowa odwrócił się samą głową, wpatrując maniakalnie. A ja jedynie cicho zachichotałem, widząc jego załzawione oczy.


czy to było wystarczająco gejowate?
────
[1235 słów: Claude otrzymuje 12 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz